czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
gorny poklad
Niestety nie udaje mi sie znalezc ani zorganizowac zadnej maty i musze sie zadowolic duzym workiem plastikowym, ktory mialam ze soba. A wczesniej chcialam go wywalic. Jak to nigdy nie wiadomo co moze sie w drodze przydac. Na statku nie ma az tak duzo pasazerow jak poprzedno, jest pelno ale nie ma takiego scisku. Scenariusz podrozy jest ten sam.
Zachod slonca jest rewelacyjny i natrzaskalam zdjec ile sie tylko dalo.
Wieczorem robimy sobie imprezke przy lokalnym winie i moich organkach. Pasazerowie domagaja sie bym grala i grala tak im sie spodobala polska muzyka i nie tylko.
Noc jest ciepla i nawet jakos ja przesypiam mimo twardego, metalowego pokladu. A poranek znowu jest zachmurzony i nici ze wschodu slonca.
W drodze do Mandalay mamy tylko jeden postoj w jakiejs malej miescinie. Od razu wpadaja sprzedawcy z jedzeniem i mozna tez zejsc na lad (znowu po desce) by zaopatrzyc sie w prowiant. Harmider jest niesamowity. Sprzedawcy chodza po pokladach i wydzieraja sie reklamujac swoj towar. A na ladzie mozna zakupic to co zwykle sie tu gotuje. Gdy statek odbija od brzegu nastepuje wielkie zarcie. Wiekszosc pasazerow je rekoma a smieci wyrzuca wprost do rzeki. Na pokladzie walaja sie smieci a kiedy wszyscy szykuja sie do zejscia na lad w Mandalay i skladaja swoje maty to dopiero widac jaki porzadek po sobie pozostawiaja.
Jedynie butelko szklane i plastikowe sa zbierane, za nie mozna dostac jakies grosze a cala reszta laduje w rzece.
W moich planach jest dostanie sie jeszcze tego samego dnia na autobus do Yangoon. Nie mam zamiaru juz zatrzymywac sie w Mandalay, jest sobota a we wtorek rano juz opuszczam Birme. Chcialabym wiec 2 ostatnie dni poswiecic na zwiedzenie stolicy.