czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
kolorowe ryksze
Dosyc wczesnie ustawiam sie do kolejki (wlasciwie to podlaze i nikt mi nic nie mowi) aby nadac bagaz, stoja w niej sami Bengalowie i maja ogromne toboly. To pewnie sa gastarbeiterzy jadacy na urlop. Przechodze przez kontrole, wcale nie jest taka szczegolowa jak w BKK (np. nie kaza wyjmowac komputera i nie zabieraja zapalniczek). Hala odlotow wyglada juz troche lepiej ale w sumie nie mam za duzo czasu bo zaraz przechodze do samolotu.
Lot trwa 4h (2400 km) a koszt biletu powrotnego do KL to 220 $. Siedze z jakimis smierdzacymi typami, wiec po starcie sie przesiadam i mam az 3 miejsca dla siebie. W sumie ok 20% miejsc jest wolna.
Zaloga ma problemy z dyscyplina na pokladzie. Mimo kolejnych upomnien faceci wlaczaja komorki (juz w czasie startu) albo laza po pokladzie. To samo jest tuz przed ladowaniem. Samolot jeszcze sie nie zatrzymal a oni juz odpinaja pasy (nie wszyscy mieli zapiete) i wstaja z miejsc.
Z gory okolice Dhaki wygladaja jak jedno wielkie rozlewisko.. Wszedzie pelno wody. Jestem chyba jedyna turystka, urzednik zadaje mi z ciekawosci kilka pytan, po co przyjechalam, na jak dlugo, jaki mam zawod itd (tak juz bedzie na kazdym kroku).
Wychodze z lotniska i otacza mnie roj taksowkarzy, ale nie kilku, doslownie moze i setka. Kazdy chce mnie wiezc do miasta. Zaczyna sie totalna egzotyka i to jeszcze wieksza niz w Birmie z tego co widze.
A internet jest b.szybki tylko sprzet stary.
Kurs 1$ na lotnisku to 68.30 Tk a 1 Euro to 95.45 Tk.
Wyber taksowek jest spory a takze tzw.
i wygladaja jak lupinki orzecha przy tych wielkich jednostkach
baby taksi czyli motorowych taki, w ktorych kierowca siedzi okratowany z przodu a z tylu jest miejsce dla 2 pasazerow. Wybieram taki wlasnie pojazd na dojazd do Starej Daki, gdzie mam zamiar sie zatrzymac (200 Tk). Miasto jest ogromne, liczy sobie ok. 16 milionow ludnosci a korki sa nieprzecietne. Tworza go glownie ryksze, ktorych jest tu podobno ponad 600 000 ale nikt jeszcze ich dokladnie nigdy nie policzyl. To one wlasnie tworza gigantyczne zatory a szczegolnie w waskich uliczkach. Moj kierowca to jakis wariat, jedzie jak szalony, ciagle zmienia pasy, ktorych tu i tak nie ma, najezdza na przechodniow, ociera sie o inne pojazdy ale o to nikt nie dba. Nawet inni kierowcy zwracaja mu uwage. Podroz trwa ponad 2 godziny. Spaliny caly czas wdzieraja sie do wnetrza pojazdu i doslownie nie ma czym oddychac. To na pewno nie jest miasto dla astmatykow.
Piesi przepychaja sie miedzy pojazdami co jest nie lada sztuka tonac w blocie. Zreszta mam okazje sie o tym potem juz niejednokrotnie przekonac. Juz po ciemku podjezdzamy pod hotel Al Razzague Int, ale tu jak sie okazuje noclegi sa po 450 Tk ( w przewodniku mialo byc po 120 TK), jest tylko jeden pokoj i wcale mi on nie pasuje. Wlasciciel jest b.arogancki. kieruje sie wiec do hotelu Sughanda, ktory jest niedaleko w waskiej zabloconej uliczce. Prowadzi mnie tam mlody chlopak. Idziemy wzdluz korka wielu ryksz rowerowych, przepychajac sie miedzy nimi, zaczepiam plecakiem o wystajace czesci ryksz i o maly wlos nie rozrywam sobie spodni i bluzki.
widok z samolotu
Moja latarka jest gdzies na dnie plecaka a nikle swiatla docierajace ze straganow i sklepikow nie oswietlaja dostatecznie drogi. Ludzie caly czas mnie pozdrawiaja, pytaja z jakiego jestem kraju i co tu robie.
Kiedy docieramy na miejsce okazuje sie, ze tego hotelu juz nie ma. W 2 pozostalych mijanych po drodze nie przyjmuja obcokrajowcow. Cofam sie do glownej ulicy i znajduje sympatyczny i czysty hotel
BAYTUS SAMIR INTERNATIONAL HOTEL (155, Shahid Sayed Naznil Islam Sarani rog North South Rd ,dzielnica Gulistan, tel: 7162791 albo 0-44 767 00 416). Biore tu pokoj 1 os. z lazienka, wiatrakiem, telewizorem I lodowka. Wlasciciel jest sympatyczny i mowi po angielsku. Jest bardzo glosno ale w tej czesci miasta trudno o cisze. Spie w zatyczkach a warkot wiatraka zaglusza szum dochodzacy z ulicy.
Na dole jest kilka straganow z owocami, wiekszosc to import z Chin, RPA i Tajlandii. Niestety minal juz sezon na mango (jedna sztuka wazy prawie 1 kg) i 1kg kosztuje teraz 100 120 Tk. Teraz jest sezon na guawe i za sztuke placi sie 5 Tk. Rowniez popularny jest sok z trzciny cukrowej 1 szklanka 10 Tk.
Butelka wody 2l 20 Tk.
Jem kolacje w pobliskiej restauracji skladajacej sie z roti (4Tk) i warzywnego curry (8 Tk) popijajac tak tu popularna herbata z mlekiem (8 Tk). Podaja do tego pokrojonego ogorka zielonego z kawalkami cytryny i zielonym chili.
Niestety o piwie mozna tu tylko pomarzyc.
rozlewiska kolo Dhaki
Sa specjalne sklepy rzadowe, ukryte by nie kusic, i tylko tam mozna sie zaopatrzyc w jakis alkohol, ktory ponoc jest stosunkowo drogi. Puszka piwa to podobno 3 $. Tak mi mowiono.
Wieczorem padam i nawet halas mi juz nie przeszkadza.
Rano biore ryksze i podjezdzam do dzielnicy Motisil, gdzie sa kantory i mozna wymienic pieniadze. 1$ = 70 Tk. Przejazd ryksza na krotkich odcinkach kosztuje od 10 20 Tk a kierowcy w ogole nie rozumieja po angielsku i nie potrafi czytac po bengalsku. Analfabetyzm jest tu przeogromny. Wiekszosc z nich zna tylko mala czesc miasta, tam gdzie mieszkaja i kreca sie ciagle. Ryksze sa wymalowane i powstaly specjalne warsztaty w ktorych sie je zdobi. Troche przypomina mi to pakistanskie ciezarowki. Zreszta tu tez jezdza takie ciezarowki, jednak moze mniej kolorowe niz w Pakistanie
Moim celem jest zobaczenie rzeki Buriganga i odbycia krotkiego rejsu po niej. Niestety znowu kropi deszcz, ale nie moge przeciez czekac. Podjezdzam kolejna riksza do portu, stojac w licznych korkach
A tu juz wylapuje mnie mowiacy po ang. jakis wlasciciel lodzi i proponuje wycieczke po rzece (120 Tk za 1h). Oczywiscie obiecuje nie wiadomo co a potem jak chce jechac dalej to mi tlumaczy,ze to za daleko (lodz jest drewniana i ma wiosla). W dol rzeki plynie sie szybko gorzej jest przy powrocie. Poniewaz na rzece jest spory ruch on probuje sie podczepic do wiekszej lodzi motorowej, aby jego wioslarz (juz taki pan, ze wynajal sobie wioslarza) i dopiero za 3 razem mu sie to udaje.
Dhaka wyglada z samolotu jak pudeleczka po zapalkach
Taki powrot pod prad jest latwiejszy i bardzo skraca czas.
W sumie spedzam na rzece 1.5h obserwujac tutejsze zycie. Gdy przychodzi do rozliczenia on chce za 2h i nie moze pojac, ze bylo tylko 1.5 Dlaczego ktos zawsze musi chciec oszukac? Jak do tej pory nie spotkalam sie tu z zadnymi oszustwami i bylam mile zaskoczona. On nawet mi jeszcze proponowal wizyte w swoim domu ale odmowilam.
Ludzie sa bardzo mili i pomocni. Wygladaja na szczerych i bardzi ciekawskich. Ciagle kolo mnie sa grupki gapiow, zazwyczaj mezczyzn i dzieci. Kobiet raczej nie ma na ulicach, te siedza w domach.Gdy ktos mi chce pokazac np. droge to najpierw idzie jeden, potem 2 i 3 a nagle robi sie caly tlum. To dla nich niezla rozrywka. I wiekszosc chce byc fotografowana oczywiscie. Turysci rzadko przyjezdzaja do Bangladeszu wiec stanowia nie lada atrakcje.
Po poludniu jak na zlosc wychodzi slonce. Chodze jeszcze po porcie w asyscie dzieciarni i nawet ktos zaprasza mnie na herbate i czestuje papierosem. Wszedzie sa tu malenkie stragany z tym goracym napojem, kawy sie tu nie pija ale mozna w sklepach dostac kawe rozpuszczalna Nescafe 3 w1 (7 Tk).
Zaplanowalam rejs parowcem (takim jak to kiedys plywaly po Missisipi) z Daki do Mongla (okolice Sundarbans). Trafiam na statek i do biura sprzedajacego bilety. Okazuje sie, ze rejsy sa juz tylko 2 razy w tygodniu ( przewodnik LP podaje 6 razy tygodniowo a mam nowy) w czwarki i poniedzialki o 16.
pierwsze spotkanie z riksza a w tle baby taxi
Miejsce w kabinie 2 os. kosztuje 700 Tk ( w moim przypadku musialabym wykupic cala kabine) a miejsce na pokladzie to cena 180 Tk. A dzis wlasnie jest czwartek i juz nie zdaze a do poniedzialku nie bede czekala w Dace. Musze wiec pojechac tam autobusem.
Statek jest bardzo stary, mam okazje go zobaczyc, duzo gorsze sa na nim warunki niz na tym ktorym plynelam w birmie po Irawadii.
Kieruje sie dalej uliczkami starej Daki w strone fortu Lalbagh. Po drodze jem obiad w jakiejs garkuchni (kozie mieso i ryz 50 Tk). Zupelnie przypadkowo trafiam na sierociniec Matki Teresy z Kalkuty wiec tez do niego zagladam. Maja tu ponad 50 dzieci, czesc zostala znaleziona na ulicy. Siostra przelozona pochodzi ze Slowenii i pracowala tez 8 lat w naszym kraju. Bardzo jest zaskoczona moja wizyta i zdiwiona co ja porabiam w tym kraju. Oprowadza mnie po calym osrodku i opowiada o swojej pracy.
Juz poznym popoludniem docieram do fortu (wstep dla obcokrajowcow 100 Tk). Jest to jeden z najwiekszych hitow tego miasta. Uwaga tu na na pseudo przewodnika w bylym hammanie, gdzie miesci sie male muzeum: gdy tylko sie wejdzie od razu zaczyna oprowadzac, czyta to co juz jest napisane w gablotach, potem podaje ksiazke gosci by sie wpisac i zada napiwku.
Wracam riksza mijajac kolejne meczety, ktorych jest tu cala masa. Halas ulicy pomieszany jest z glosem muezzina nawolujacego do modlitwy. Takiego halasu i harmidru jak tu nie doswiadczylam jeszcze nigdzie. To miasto chyba nigdy nie spi. Rykszarze dzwonia, taksowki i samochody trabia a na niektorych skrzyzowanich policjanci za pomoca gwizdkow reguluja ruchem. To jest istny obled.
Wieczorem w kawiarence internetowej z ktorej wysylalam ostatnia relacje spotyka mnie mile przyjecie. Przy wychodzeniu wlasciciel i jego kolega zagaduja mnie calkiem dobrym angielskim a potem zapraszaja na kolacje. Kiedy im mowie, ze uwielbiam ziemniaki specjalnie dla mnie jego zona gotuje chyba z kilogram. Kolacja jest przyniesiona przez sluzacego z pobliskiej restauracji i jemy ja na biurku kolo jego osobistego komputera. Okazuje sie, ze obaj zwiedzili juz kawalek Europy i nawet byli w USA. Jeden jest dziennikarzem (wlasciciel kawiarenki) a drugi ma wysokie stanowisko w banku.
Wypytuja mnie o wiele szczegolow dot. Zycia w Eoropie i w Pl i orientuja sie w polityce. Widac, ze to ludzie na poziomie.
Do hotelu wracam kolo polnocy odprowadzona przez bankowca. Ulice sa juz mnie zatloczone, jutro jest piatek, dzien wolny od pracy przynajmniej dla niektorych.