czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
meczet
Noc jest koszmarna, ciagle sie budze i mam wrazenie, ze jakies robactwo po mnie chodzi. W koncu wychodze z hotelu przed wschodem slonca by go wreszcie dorwac ale i tym razem nie mam szczescia, niebo jest ponownie zachmurzone.
Za to w porcie jest spory ruch. Przybyly 2 statki cargo: jeden zdazajacy do Mandalay a drugi do Bahmo i trwa ich rozladowywanie.Cale rzesze meszczyzn, polnagich z zawinietymi longy (rodzaj sarongu) uwijaja sie przy noszeniu towarow. Zjechalo sie pelno malych ciezarowek na ktore laduje sie towar ( z niektorych towar przenoszony jest na statki) a miedzy nimi uplasowaly sie stragany z jedzeniem i betelem. Mozna by tu siedziec godzinami i krecic film. To taj jakby sie cofnal wstecz o 100 czy 200 lat.
Ja ponownie wybieram sie na bazar, tu jem sniadanie i robie zakupy na droge. Juz chyba wszyscy mnie tu znaja. Przy jednym z wejsc na bazar, na przeciwko policji jest fajna herbaciarnia. Siadam tu sobie i popijajac czarna herbate z mlekiem (200 K) obserwuje zycie ulicy.
W miasteczku jest duzo przeroznych swiatyn: buddyjskich, meczetow, kosciolow i hinduskich.Istna mieszanka. Modly odbywaja sie od rana do wieczora. Najbardziej kolorowe sa swiatynie buddyjskie i hinduskie, tu tez sprzedaja sie kwiaty i naszyjniki z nich zanoszone do swiatyn. Sprzedaja je kobiety majac na plecach niemowleta lub male dzieci.
W poludnie wracam do hotelu, zabieram bagaz i przenosze sie do biura transportu wodnego. W hotelu maja akurat obiad i zebrala sie cala rodzina. Czuje, ze chca bym sie juz wyniosla i pewnie im nie przeszkadzala a ja nie mam ochoty siedziec w tej dusznej dziupli. W domu, gdzie odbywa sie sprzedaz biletow (na przeciwko portu, kilkadziesiat metrow od hotelu) jest chlodno i przewiewnie. Ucinam sobie drzemke po lunchu w wygodnym fotelu i dopiero teraz po 15ej moge kupic bilet na statek (7$, 308 km), ktory zjawia sie punktualnie o 16ej. Dostaje bilet ale tym razem juz bez miejscowki.
Niektorzy pasazerowie oczekujacy na lodz wynajmuja sobie mlodych chlopakow do zajmowania miesc na pokladzie. Ci wspinaja sie na burty jeszcze nim statek dobije do specjalnej platformy i szukaja im miejsca.
Ja tez mam szczescie bo zuwazam jakiegos obcokrajowca na pokladzie, macham mu i prosze go, by tez mi cos zajal. Chlopak spisuje sie na medal i tym sposobem mam obok niego i innego bialego calkiem dobre miejsce. Obaj plyna z Bhamo to Amerykanin (tez jest nauczycielem w Chinach) i Wloch (nauczyciel WF-u z Mediolanu), ktorzy poznali sie po drodze jeszcze w Yangonie i podrozuja wspolnie.
Zapowiada sie wiec ciekawa podroz w ciekawym towarzystwie.