czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
widok z okna na ulice pod hotelem
Znudzilo mi sie juz jedzenie w Bangladeszu ale odkrylam wspanialy swiezy jogurt z mleka krowiego. Porcja kosztuje 20 Tk, objadam sie nim nie tylko na sniadanie. Miejscowi jedza go z ryzem,bananami i cukrem a ja preferuje go bez dodatkow.
Musze pozbyc sie ostatnich pieniedzy, kupuje koszule dla Happiego i Potera. Jest z tym nie lada klopot bo wiekszosc koszul meskich jest Made in China wiec nie bede przywozila drzewa do lasu. W koncu znajduje ladne koszule z miekkiej bawelny Made in India a dla siebie kupuje longy za jedyne 110 Tk.
Udaje mi sie tez zwiedzic nowoczesny meczet Mukarram.? Jest jeszcze w budowie a przewodnik LP podaje info, ze juz mozna go zwiedzac. Robie pare zdjec i zostaje delikatnie wyproszona, to nie miejsce dla kobiet.
Z dachu pobliskiego hotelu Royal z 8 pietra moge zobaczyc caly ten meczet w calosci, prezentuje sie niezle a pod arkadami sa stragany. Czego tu nie ma: dywaniki potrzebne do modlitwy, rozance z Japonii, Korany.......
Wypijam kolejna herbate z mlekiem i wracam do hotelu a tu niespodzianka; nie ma wody, awaria jakiejs rury a ja jestem upocona na maxa. Ktos z obslugi przynosi mi wiadro wody z gornego pietra, gdzie woda dociera. Ale to nic, to juz moja ostatnia noc w tym kraju jakos sie przemecze. Nawet wiatrak w pokoju nie daje rady ochlodzic powietrza. Pot plynie po mnie strumieniami i chyba musialabym stac caly czas pod prysznicem choc woda w prysznicu tez jest cieplawa.
wewnatrz meczetu jeszcze caly czas jest w budowie
Zbiorniki z woda znajduja sie na dachu i woda nagrzana jest sloncem. Nawet wiatrak w pokoju nie daje rady ochlodzic powietrza
Znowu upal i halas nie do przezwyciezenia, ale moze i mozna sie do tego przyzwyczaic. Obserwuje ruch uliczny z okna. To tez jest ciekawe. Nakrecam nawet krotki filmik. Korek taki, ze szpilki nie da sie wcisnac.
W koncu usypiam by juz o 7ej sie obudzic. Decyduje sie jechac baby taxi na lotnisko (200 Tk) a w planie mialam miejski autobus (20 Tk), ale stwierdzilam, ze bede strasznie mokra od potu i brudna, bo podroz trwalaby ponad 2 godziny. Baby taxi jedzie tylko 70 minut, kierowca juz tak nie szaleje jak jego poprzednik, gdy jechalam z lotniska do miasta a ja po raz osatani ogladam miasto i zegnam sie z Bangladeszem.
Wsluchuje sie w ostatnie odglosy ulicy, ktore slabna w miare oddalania sie od centrum. Na polnocy miasta na drogach szybkiego ruchu nie ma juz kolorowych riksz i o dziwo korkow.
Lotnisko jest strasznie dziadowskie; sa 4 kioski i jest tylko jeden maly barek, gdzie wydaje ostatnie pieniadze na somose i harbate. Ucinam sobie pogawedke z kierownikiem baru, ktory jest b.mily i mimo zakazu pozwala mi nawet zapalic papierosa. W Bangladeszu bardzo malo osob pali papierosy.
Nadaje bagaz i przechodze przez kontrole paszportowa. Wszedzie pytaja mi sie czy pracuje dla ONZ, gdyz zwykly turysta jest tu rzadkim okazem. Urzednik pyta mnie gdzie bylam i jak mi sie podobalo w Bangladeszu. Po drugiej stronie jest kilka sklepow wolnoclowych i nawet pare stanowisk komputerowych (gratis). A toalety na lotnisku pozal sie Boze, no ale jak biede panstwo to i skromne lotnisko.