czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
droga do przystani
Z powodu ciemnosci egipskich w pokoju wstaje stosunkowo pozno. Na zewnatrz kropi deszcz. Na dole obok hotelu jest restauracja, w ktorej znajduje jakis kleik ryzowy na slodko i jem go na sniadanie popijajac herbata. Zawsze wczesnie rano w pokoju robie sobie kawe (mam grzalke) jesli tylko gniazdko nadaje sie do uzytku. Czesto jest popsute, urwane itd.
O 9ej umowilam sie wczoraj z czlowiekiem (Ali Baba), ktory handlowal miodem kiedys z polskimi marynarzami, gdy nasze statki przyplywaly tu do Bangladeszu. Gdy zapytal mnie your country i dowiedzial sie ,ze to Polska to zaraz zaczal popisywac sie lacina bo tego nauczyl sie wlasnie od zalog statkow. Nie przyszedl na spotkanie z powodu deszczu (jak sie potem okazalo bo nie mial parasolki), ale gdy szlam na przystan lodzi to mnie dogonil. Juz wszyscy wiedzieli skad jestem i dokad poszlam, wiec latwo mnie odnalazl.
A ja wlasnie umowilam sie z mlodym czlowiekiem na 6 -cio godzinna wyprawe lodzia do Sunderbans za 1000 Tk no a Ali Baba na wlasne zyczenie dolaczyl. W przystani licza sobie za lodz 200 Tk/1h. Najpierw plyniemy rzeka Mongla mijajac po drodze wioske, gdzie marynarze moga zabawic sie z kobietami i podplywamy do Karamjal Forest Station (4-5 km od Mongla). Oplata wstepu to 209 Tk ale tylko na teren stacji, gdzie moge zobaczyc troche bagien, lasow namorzynowych i kilka zwierzat. Jest tu specjalny pomost drewniany prowadzacy w glab namorzyn.
Mam szczescie zobaczyc monitora, cos podobnego do warana a nawet go sfotografowac i mnostwo smiesznych czerwonych krabow i nic poza tym.
riksze towarowe ale rowniez wazace ludzi
Na duzym wybiegu znajduje sie kilka wystraszonych saren a w klatce obok 3 malpy. Jest tez kilka krokoldyli a tygrys, ktory tu jeszcze do niedawna byl zdechl ze starosci.
Gdybym chiala plynac w glab musialabym zaplacic ok. 2000 Tk (zezwolenie plus oplata za lodz), rezygnuje wiec. Nie mam z kim podzielic tych kosztow, nie spotkalam zadnego turysty jak do tej pory i sie na to nie zanosi. Wplywamy w inny kanal oddzielajacy las namorzynowy od wioski Dang Mary. Wioska jest bardzo ciekawa jak dla mnie. Ludzie zyja dzieki rzece i dzungli i niestety nadal poluja choc to zabronione.
Jest w niej szkola dla niepelnosprawnych. Ali Baba prowadzi mnie do jakiegos domu i przyprowadza mi nauczyciela, ktory opowiada jaki tu maja program majacy na celu podniesienie poziomu zycia mieszkancow W sezonie turystycznym mala orkiestra gra na lokalnych instrumentach muzycznych. Jest tez i zespol taneczny. Nie ma studni, pradu a mieszkancy tona w strasznym blocie. Ja rowniez do tego stopnia, ze az urywam pasek od sandala ale potem za 10 Tk szewc reperuje go w Mongla.
Czuje sie coraz gorzej i chce wrocic do hotelu. W czasie drogi powrotnej klade sie pod dachem i probuje zasnac, ale przy ryczacym silniku jest to nie mozliwe. Kiedy docieramy na miejsce wlasciciel lodzi zada 250 Tk wiecej za jakis dodatkowy wstep. Rzekomo placil, gdy ja spalam. Wierutne klamstwo. Nie bylo zadnego wstepu i nigdzie sie nie zatrzymywalismy.
w czasie odplywu
Mowie mu, ze nie spalam i wiem, ze za nic nie placil a jesli juz, to niech mi da kwit tak jak dostalam w Karamjal. W koncu odpuszcza.
Szlag mnie od razu trafil. Co za swolocz. Tu sie juz nauczyli oszukiwac. Maja troche turystow to dawaj z nich zdzierac.
Ali Baba tez mnie wkurzyl. Caly czas siedzial pod moja parasolka chroniac sie przed sloncem (tu tez sie uzywa parasolek od slonca jak w Chinach), ciagle prosil o papierosy, potem chcial recznik, ktory mialam na szyii a na koniec zegarek. A potem moze jeszcze bym mu dala pas na dokumenty i pieniadze, albo cos dla jego corki a najlepiej to on by chcial forse itd.
Wracam do hotelu, biore prysznic i ruszam na obchod miasteczka. Targa zajmuje tu spora czesc i jest dosyc rozlegly. Tak jak co dzien musze odpowiadac na dziesiatki tych samych pytan, odpowiadac na pozdrowienia moze i setke razy. Nawet mali chlopcy tu podchodza do mnie, podaja reke i pytaja skad jestem i sami garna sie pod obiektyw. Gorzej jest z kobietami. Te patrza na mnie jak na zjawe i przemykaja. Te trudno sfotografowac choc czasem sie udaje a tak pieknie wygladaja w kolorowych sari.
Ktos zaprasza mnie na herbate, inny na pogawedke mozna by w ten spsob spedzic caly dzien. Ale ile mozna powtarzac to samo, w koncu to wychodzi bokiem i jest nudne. Ja jestem jedna a ich jest dziesiatki, setki.
Ten kraj ma na prawde bardzo wiele do zaoferowania turyscie a najciekawsi sa ludzie. Jednak po kilku dniach ta ciagla obecnosc ludzi dookola mojej osoby zaczyna mnie juz troche irytowac. Nie moge zrobic jednego ruchu aby nie byc pod obserwacja. Nawet gdy jem to tlum gapiow ustawia sie dookola mojego stolika i gapi sie w moj talerz.
Znajduje kawiarenke internetowa tzn. jest to sklep w ktorym facet zajmuje sie komorkami i ma komputer podlaczony do sieci i udostepnia go wlasnie dla chcacych skorzystac z internetu (20 Tk/1h). Sklep miesci sie na glownej ulicy obok hotelu.