czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
ofiary z owocow
Nastepny dzien (niedziela) poswiecamy na zwiedzenie Zlotej Skaly i kompleksu ja otaczajacego. Dzis juz jemy sniadanie za 300 K na dworcu ciezarowek i czekamy wraz z innymi pasazerami na odjazd. Mial byc o 7ej, ale jest poslizg. Do Swiatyni mozna dostac sie ciezarowka za 1500 K (45 minut) i sedzac na pace na drewnianych lawkach. Jest tez miejsce w kabinie co kosztuje 2000 K. Ciezarowka wspina sie ostro pod gore, a nami rzuca jak workami z kartoflami. Spotkalysmy turyste z USA, ktory zaplacil 5000 K za ten przejazd, choc wisi tu o dziwo cennik, na poczatku chcieli od niego nawet 20 000 K. Po dworcu i okolicy kreci sie mlody chlopak z hotelu Sea Sar GH, ktory namawia na nocleg w swoim przybytku i naciaga turystow ile sie da. Nalezy na niego uwazac. W miare dobrze mowi po angielsku.
Ciezarowki czasem odjezdzaja puste w polowie (miesci sie 35 osob) i wcale nie nalezy placic za te puste miejsca. Po drodze sa 2 punkty kontrolne, gdzie sa liczeni pasazerowie.
Po dotarciu na gore do Yatetuang Bus Terminal trzeba jeszcze isc ok. 1 godziny do swietego miejsca.
Cala ta trase mozna przejsc na piechota po tzw. Szlaku Pielgrzymow. Zajmuje to prawie caly dzien.
Szlak prowadzi przez dzungle i liczne wioski. Mozna tez podziwiac wodospady a na gorze uniknac oplaty wstepu w wysokosci 6$ ale to w gre wchodzi tylko w sezonie. My bylismy jedynymi turystami w tym dniu i taki numer by na pewno nie przeszedl.
Yatetuang Bus Terminal, stad idzie sie jeszcze ok. 40 minut do Zlotej Skaly
Mialysmy wrazenie, ze ciagle ktos za nami chodz i nas obserwuje ( tam juz na gorze).
Yatetuang Bus Terminal to metalowa wioska pelna straganow i garkuchni, zyjaca z pielgrzymow i z turystow. Kiedy wyruszalysmy do Zlotej Skaly gory tonely we mgle. Powoli wychodzilo slonce, wiatr przeganial chmury i naszym oczom ukazal sie wspanialy widok na okolice. Szlysmy wsrod pieknej zieleni i oganialysmy sie od natretnych tragarzy proponujacych nam podroz na bambusowym stolku (10 000 K).
Im blizej celu tym wiecej straganow z pamiatkami i jedzeniem. Przed wejsciem do kompleksu nalezy zaplacic 6 $ (platne tylko w dolarach) i 2 $ za aparat fotograficzny. Nie ma zadnych znizek. Kazda z nas dostala identyfikator i jest on ponoc wazny 30 dni. Tubylcy wchodza oczywiscie za darmo.
W tym swietym miejscu (na wysokosci ok. 1300 m) tak waznym dla kazdego mieszkanca tego kraju, jest mnostwo pielgrzymow, ktorzy calymi rodzinami przybyli tu by sie pomodlic i medytowac. Kazdy Biurmanczyk marzy o tym by choc raz w zyciu moc tu przybyc.
Zlota Skala to wielki kamien, ktory wisi nad przepascia a podobno przed runienciem podtrzymuje go wlos Buddy. Na gorze kamienia jest stupa, ktora wierni (uwaga; TYLKO MEZCZYZNI !) oblepieja kawalkami zlotych papierkow, dotykaja kamien, modla sie i bija poklony.
W innym miwjscu, przy malym wzgorzu ze stupami tez kobietom wstep jest wzbroniony.
droga do Zlotej Skaly
Podobno to jakis stary birmanski obyczaj.
Sa sosbne oltarze z Buddami do polewania woda dla meszczyzn i kobiet i tu my rowniez sobie mozemy polewac Budde i zwierzeta stojace pod nim.
Slonce wychodzi i chowa sie za chmurami a kiedy skala jest oswietlona to bije od niej niesamowity blask. Okolica pelna jest klasztorow i stup rozsianych na wzgorzach wsrod dzungli.
Spotkani tu pielgrzymi sa niezwykle sympatyczni, ale tez i glosni. Jestesmy swiadkami rozdawania drobnych prezentow: wierni stoja w kolejce a sluzby mundurowe rozdaja slodycze, artykuly szkolne, lusterka .... Co dziesiata osoba dostaje 1000 K. Podniecenie jest wielkie, dzieci wrzeszcz i kazde chce jak najszybciej cos dostac.
Po dziedzincu kompleksu kreca sie mnisi i tragarze z wielkimi koszami na bagaze pielgrzymow. Generalnie jest tu weselo i bardzo glosno i nie ma atmosfery wielkiego uniesienia jak to sie zwykle widzi w tego typu miejscach.
Wracajac jemy zupe za 200 K i powoli schodzimy do parkingu. Pogoda zmienia sie raptownie, niebo robi sie czarne i lapie nas ulewa. Kiedy docieramy do parkingu, jestesmy przemoczone, a ulewa raptownie przechodzi. W strugach deszczu wracamy prawie pusta ciezarowka na dol. Rzuca nas jak worki z ziemniakami, bowiem kierowca jedzie jak szalony. Na dole obstepuja nas dziewczyny sprzedajace peleryny i sa zdziwione ze ich nie kupujemy. A po co nam one teraz gdy juz jestesmy mokre a poza tym takie peleryny sa duszne. Kupujemy tez owoce: wiazka 10 szt. mangosteen za 500 K. Kisc malenkich, slodkich bananow i duza wiazka rambuatanow to 800 K. Pewnie te ceny i tak sa nieco zawyzone, ale udaje nam sie juz powoli schodzic z cen.
Na ulicy pamiatek jakis wielki ruch, gra glosna muzyka, sprzedawcy dziwia sie, ze nic nie kupujemy a my teraz reagujemy na ich ceny smiechem, wzruszeniem ramion i odejsciem co wprowadza ich w zdziwienie. Sa zaskoczeni i nie spodziewaja sie takich reakcji. Chca sie targowac amy juz wiemy mniej wiecej ile co kosztuje. Nie dajemy sie nabijac w butelke. Gorzej czasem jest z transportem, bowiem trudniej jest sie dopytac ile dany przejazd kosztuje a cennikow nie ma prawie nigdzie.