poniedziałek, 4 lut 2008 Guangzhou, Chiny
Higherland Inn. Old Dali. Yunnan. China.
Czterotysiecznik. Brzmi groznie. Oczyma wyobrazni mozna poczuc wyprawe w Himalaje. Po przybyciu do naszej bazy hostelu na wysososci 2600 m n.p.m. wypytujemy się co i jak. Chinka pracujaca w recepcji beztrosko stwierdza, ze to tylko 6 godzin w jedna strone, sciezka za hotelem caly czas do gory. Potem dorzuca mimochodem, ze w piatek na tej trasie zagineło dwoch turystow. Szukalo ich dwiescie osob. Przez trzy dni. Wieczorem przy wspolnej kolacji okazalo się, ze jednym z zaginonych byl nasz znajomy z Izraela, ktorego poznalismy się jeszcze w Old Dali. Po trzech dniach bez jedzenia jest lekko oszołomiony i zmeczony. Powtarza w kolko, ze to bylo ogromne przezycie. Przed gorami nalezy miec respekt.
Wstajemy rano o 6:30. Budzi nas piekny wschod słonca i głosna muzyka z klasztoru ponizej. Myja przy niej zeby, czy maja aerobik? Ruszamy ostro pod gorę. Lasem. Zadnych widokow, wszystko zasłaniaja drzewa i rododendron kwitnacy. Zadyszka juz po pierwszych metrach, ale twardo idziemy dalej. O jedenastej doganiaja nas francuzi. 3700 m n.p.m. Mieszkaja tu i znaja okolice. Mowia nam wiecej o trasie... jak bedzie oblodzone to mamy uwazac... jak sie zle poczujemy to mamy zawrocic... nie tak beztrosko jak chinka z hostelu.
Cisnienie daje znac. Boli glowa. Potem snieg. Snieg! Brodzimy w sniegu. Zabawne tylko z poczatku. Spotykamy trojke chinczykow schodzacych w doł. Po ich wygladzie wnioskujemy, ze wyjechali busem droga z drugiej strony gory na wysokosc 3500 m. Jeden ma szmaciane butki. Idealne na snieg. A drugi eleganckie czarne skorzane pantofelki z obcietym czubem. Uroczy widok w tych warunkach. W dodatku jeden bucik się niechcacy rozkleil i walcuje szurajac podwinieta podeszwa.
O trzynastej stwierdzamy, ze dalej nie idziemy, bo nie zdazymy wrocic przed zachodem słonca. Bez problemu trafiamy do hostelu na kolacje. Sciezka jest wyrazna, a poza tym cały czas widac Old Dali i jezioro w dole. Jak im sie tu udało zabładzic?