poniedziałek, 4 lut 2008 Guangzhou, Chiny
Miasto przemyslowe. Gdzies w koncu chinczycy musza miec ten przemysl - brrrrr... Liuzhou nie takie straszne mieszkamy przy glownym placu, w nocy oswietlonym jak wesole miasteczko: duzo i tandetnie.
Dzis przejechalismy 120 km i to nasz rekord. Bylo troche podjazdow, ale dalismy rade.
Po drodze w wiejskim sklepie spedzilismy pol godziny, ludzie grali w madzonga - fajna gra ale do konca wszytkiego nie kumamy. Dostalismy tez 2 moon cake bo 14-go byla pelnia, nawet zaproszenie na kolacje ale my chielsimy jeszcze popedalowac troche.
W sumie w ciągu tych dwóch dni przejechalismy 200 km i na tym odcinku zmienilo sie menu na kolacje moonfulowa: w wioskach wcześniej ludzie kupowali ryby, potem kaczki a tu kurczaki. W chinskim wydaniu wyglda to tak, ze ludzie paraduja po ulicy z zywa kaczka lub kura trzymana za nogi. Taka atrakcja dla drobiu zanim go skonsumuja....
Na miejscu szukalismy hotelu 30 min! Jeden byl tylko dla chinczykow, drugi partyjny byl OK, ale chielismy sprawdzic inne, nastepny okazal sie szpitalem??!@?! A jeden byl stary i drogi. Wrocilismy do partyjnego a tu juz nie bylo pokoi... tzn byly, bo caly hotel byl pusty, ale recepcjonistka sie czegos przestraszyla, naszych rowerow? W kazdym razie wraz z cieciem probowali nam wytlumaczyc ze pokoje wyparowaly i koniec. Choc rafal 15 min temu ogldal pokoj , a ja czekalem na niego przed wejsciem i nikt tam nie wchodzil... Chiny! Nastepny hotel byl o niezlym standarcie a w pokoju byl kabel z interenetem... pani na recepcji nic o nim nie wspomniala chyba ze po chinsku ....