środa, 21 lut 2007 Sana, Jemen
Rodzinna "stocznia" w Al-Chausze.
Następny - i jak się okazało ostatni - dzień naszej wędrówki, był dla nas prawdziwą męczarnią. Ale od samego rana uparcie szliśmy wypatrując Al-Chauchy. Tuż przed miastem wprawiliśmy w osłupienie samotnego żołnierza, który kontrolował wjeżdżające i wyjeżdżające z miasta samochody. Długo nam się przyglądał w czasie, kiedy powoli dreptaliśmy piaskową drogą od strony pustyni. Niepewnie podszedł do nas i sprawdził pozwolenie, częstując przy okazji Arka papierosem i uzupełniając nasz zapas wody w ostatniej, 1,5 litrowej butelce jaka nam została.
Al-Chaucha nie wyróżniła się niczym szczególnym, chociaż muszę przyznać, że nie poświęciliśmy zbyt wiele czasu na jej zwiedzanie, w zasadzie przeszliśmy tylko główną drogą niemal pustego miasteczka. W pewnym momencie zobaczyłem po lewej stronie drewniane konstrukcje łodzi, które najwyraźniej były w budowie. Wyciągnąłem aparat, żeby zrobić z daleka zdjęcie i wtedy z pobliskich zabudowań wybiegł chłopiec krzycząc "sura, sura" (zdjęcie). Postanowiłem ucieszyć malucha i zrobiłem mu fotkę. Był zachwycony oglądając swoją postać na wyświetlaczu LCD. Po chwili zauważyliśmy zbliżającego się od strony budowanych łodzi starszego, uśmiechniętego pana - jak się później okazało dziadka chłopca. Z wielką radością zaprosił nas do małej "stoczni" i zachęcał do robienia zdjęć budowanych łodzi oraz pracującej przy tym rodziny.
Park w centrum Al-Hudajdy
Sam również bardzo chętnie ustawiał się w kadrze. Rozpoczęliśmy bardzo ciekawą rozmowę, dzięki której dowiedzieliśmy się, że jest to mała, rodzinna wytwórnia słynnych na Półwyspie Arabskim łodzi, nazywanych sanbuk. Starszy pan nazywał się Hussejn i był głową rodziny.
Przy budowie sanbuku pracuje kilka osób, w tym wypadku była to cała męska część rodziny. Jak się dowiedzieliśmy, budowa jednej łodzi trwa około dwóch miesięcy, a jej cena wynosi 2 miliony rijali, czyli w przeliczeniu na złotówki 32 tysiące. Nie było tam żadnej pochylni, ani nawet profesjonalnych doków, łodzie były budowane bezpośrednio na piasku, a po zakończeniu prac ciągnięte za pomocą lin przez kilkunastu mężczyzn do morza. Poza sporymi łodziami, jakimi są sanbuki, rodzina pana Hussejna produkowała także mniejsze jednostki, zwane chajbar. Pomimo tego, że było bardzo sympatycznie i rozmowa z tymi ludźmi mogła wnieść wiele nowego do naszej wiedzy na temat życia mieszkańców regionu, musieliśmy skrócić nasz pobyt u gościnnych Arabów aby zgodnie z planem jeszcze tego samego dnia dotrzeć do Sany.
Arek miał jeszcze ochotę zjeść świeżą rybę prosto z połowów, ale kiedy szliśmy ulicą podjechał do nas samochód i kierowca zapytał,czy chcemy jechać do Hajs. Ponieważ była to kolejna miejscowość w naszej drodze do Sany,nie zastanawialiśmy się długo i wsiedliśmy do taksówki.
Pan Hussejn wraz z wnukiem na tle chajbaru
Po drodze wsiadło jeszcze kilka osób i po mniej więcej 45 minutach byliśmy w Hajs, gdzie mieliśmy przesiąść się do taksówki jadącej już bezpośrednio do Al-Hudajdy. To także zajęło nam parę minut i już pędziliśmy w (wyjątkowo) nie przepełnionym pojeździe. W środku czekała nas bardzo miła niespodzianka - spotkaliśmy wyjątkowego człowieka, bardzo serdecznego i pozytywnie nastawionego do świata mniej więcej 30-letniego Jemeńczyka, studenta anglistyki na Uniwersytecie w Al-Hudajdzie. Rozmowa z nim, prowadzona w języku angielskim, wywarła na nas tak duże wrażenie i była tak dużym zaskoczeniem, że poświęcę jej więcej miejsca na osobnej podstronie:
Arabski Ghandi, czyli czysty humanizm i tolerancja w umyśle młodego Jemeńczyka
Po dotarciu do Al-Hudajdy mieliśmy jeszcze dwie godziny do odjazdu bezpośredniego autobusu do Sany. Na szczęście tym razem były wolne miejsca, więc kupiliśmy bilety i poszliśmy coś zjeść. W pobliżu był tani i serwujący bardzo smaczne dania lokal, gdzie najedliśmy się do syta, płacąc po zaledwie 220 rijali za głęboki talerz ryżu, dużą porcję duszonych warzyw, surówkę, mała miseczkę zmiksowanych warzyw, dwa chlebki arabskie i puszkę Pepsi. Podróż do Sany, trwająca ponad 5 godzin, była fascynująca. Trasa ta jest warta do polecenia dla każdego turysty odwiedzającego Jemen ze względu na zapierające dech w piersiach widoki potężnych gór i zielonych wadi w których uprawiane są między innymi bananowce. Wystarczy dodać, że w najwyższym punkcie szosa biegnie przełęczą położoną ponad 3000 metrów n.p.m. Wszędzie dookoła są wioski o typowej dla tego rejonu, pięknej i surowej jednoczenie architekturze, idealnie wkomponowane w zbocza i szczyty skalne.
Obiecałem sobie osobną wyprawę wynajętym samochodem na tej trasie, aby móc swobodnie robić zdjęcia. Niewątpliwie znajdą się one również na tej stronie... A na razie tylko przedsmak tych gór, widzianych z okien autobusu.
Więcej o pobycie w Jemenie znajduje się na oryginalnej stronie wyprawy pod adresem:
http://www.jemen.ovh.org