środa, 21 lut 2007 Sana, Jemen
Plaża w 'Araq w całej okazałości...
Z naszego powrotu ucieszył się samozwańczy przewodnik, który pierwszego dnia przywiózł nas z lotniska do hotelu. Zawsze kiedy w nim nocowaliśmy, rankiem mogliśmy liczyć na jego bardzo męczącą obecność i stałe oferty pomocy i wspólnych wycieczek. Załamani doświadczeniami z autostopem, postanowiliśmy zaryzykować i wybrać się z nim na wyprawę. Rano rozpoczęły się targi. Życzył sobie 10 tysięcy za każdy dzień z nami, ustaliliśmy, że zabierze nas na południowe wybrzeże, a drugiego dnia do miejscowości Qalansija na północnym-zachodzie wyspy. Za dwa dni wytargowaliśmy 16 tysięcy i byliśmy z tego zadowoleni, w końcu miał nas wozić przez cały dzień po różnych zakątkach Sokotry.
Po zakupieniu nieodzownych wielu litrów wody, szybko wyruszyliśmy w trasę. Pierwszy raz mieliśmy okazję zobaczyć wnętrze wyspy, które jest... wyjątkowo nieciekawe. Niemal cały czas dominuje pustynia kamienista, krajobraz jest monotonny, ubarwiają go tylko niewysokie góry. Jednak warto się tam wybrać, aby zobaczyć słynne drzewko smocze, endemiczny gatunek - symbol Sokotry, które zdobi nawet awers jemeńskiej monety wartości 20 rijali. Z bliska wygląda ono naprawdę interesująco.
Dość szybko jechaliśmy nowiutką szosą, na odcinku około 60 kilometrów minęły nas najwyżej dwa samochody. Przejeżdżaliśmy koło dwóch malutkich osad, składających się z dwóch - trzech domostw zbudowanych z kamieni.
Oczywiście na wyspie jest też mnóstwo krabów...
Głównym zajęciem ich mieszkańców była niewątpliwie hodowla kóz, ponieważ spotkaliśmy ich po drodze sporo, a warunków do rozwoju rolnictwa w tym rejonie nie było. Przy okazji mieliśmy kilka refleksji, zaciekawiła nas np. sieć dróg na wyspie. Wszystkie drogi asfaltowe są na niej nowiutkie, bardzo dobrej jakości, bez nawet małych pęknięć czy dziur. Łączą one przede wszystkim Hadibu z innymi większymi ośrodkami. W zasadzie na Sokotrze są trzy najważniejsze szosy. Pierwsza z nich prowadzi ze stolicy w kierunku zachodnim wzdłuż wybrzeża do lotniska i dalej do Qalansiji. Druga biegnie w przeciwnym kierunku i to nią dotarliśmy do półwyspu Irsil. Jest ona cały czas w budowie, prawdopodobnie za jakiś czas będzie można komfortowo dojechać na wschodni kraniec wyspy. Ostatnia z ważnych dróg asfaltowych prowadzi na południowe wybrzeże Sokotry, chociaż jest tam zaledwie kilka niewielkich osad.
Najciekawsze jest jednak to, że wszystkie one są nowe. Wniosek jest oczywisty: jeszcze kilka lat temu na Sokotrze nie było dróg asfaltowych! Trudno nam sobie wyobrazić, jak ci ludzie wcześniej się przemieszczali... Turystów w każdym razie jeszcze to nie martwiło: do końca ubiegłego wieku Sokotra była wyspą zamkniętą dla obcokrajowców. Lotnisko cywilne otwarto dopiero kilka lat temu, wcześniej lądowały tu wyłącznie samoloty wojskowe, cywile zaś dostawali się na wyspę wyłącznie drogą morską.
Kozy są na Sokotrze wszędzie...
Na razie boomu turystycznego tutaj nie ma, jedynych cudzoziemców spotkaliśmy w Hadibu, kiedy wyjeżdżaliśmy poza to miasto, wszędzie otaczały nas pustkowia. Turystów jeszcze jest niewielu, a Jemeńczycy już zabrali się za hamowanie rozwoju turystyki. Planują mianowicie zobligować każdego obcokrajowca lądującego na wyspie do skorzystania z usług lokalnych biur podróży i profesjonalnych przewodników. Samodzielne zwiedzanie ma być w zasadzie wyeliminowane. Rozmawialiśmy o tym z jednym z lokalnych przewodników i argumentował on te plany chęcią zapewnienia bezpieczeństwa przybyszom - niedawno pewien obcokrajowiec wybrał się samotnie w góry, złamał nogę i niechybnie by zginął gdyby nie przypadkowo przechodzący tubylec. Ale te argumenty nas zupełnie nie przekonują: po prostu chcą z turystów zedrzeć ile się da: dniówka usług przewodnika kosztować ma 4 tysiące rijali, zaś wynajęcie samochodu 10 tysięcy. A co do bezpieczeństwa... W Tatrach też można stracić życie, a nikt nie zmusza nas do wynajmowania drogiego przewodnika.
Wracając do naszej podróży - po dwóch godzinach dotarliśmy na południowe wybrzeże Sokotry. Jest ono dość charakterystyczne: zupełnie płaską, szeroką nizinę ograniczają z jednej strony wysokie klify górzystego wnętrza wyspy, z drugiej zaś piękne, szerokie, piaszczyste plaże. Nizina jest półpustynna, gdzieniegdzie widać gaje palmowe i właśnie tam zlokalizowane są niewielkie osady.
Plaża na południowym wybrzeżu wyspy
Pod jednym z klifów jest dość ciekawa jaskinia Di Gabo. Z góry zwisają potężne stalaktyty, kapie woda, a wokół... pasą się kozy, dla których ktoś nawet wybudował z kamienia i liści palm zagrody.
Następnie nasz "przewodnik" zabrał nas na plażę w pobliżu osady 'Araq, gdzie oszołomieni patrzyliśmy na olbrzymią połać mlecznobiałego piasku i lazurową wodę. Oczywiście nie wskoczyliśmy do wody, chociaż nasz sokotryjski towarzysz wyraźnie na to liczył - nie mieliśmy zamiaru dać mu okazji do oglądania dziewczyn w strojach kąpielowych, wystarczająco irytowało nas już to, że "połykał" je wzrokiem w ubraniach. Trochę posiedzieliśmy i daliśmy mu znać, że chcemy dalej zwiedzać wybrzeże, na co on rozsiadł się wygodnie i oświadczył, że na dzisiaj to już wszystko. Byliśmy wściekli. Od rozpoczęcia wycieczki minęły dopiero trzy godziny, według nas zapłaciliśmy 10 tysięcy za cały dzień podróżowania tam, gdzie sobie zażyczymy, natomiast nasz kierowca uznał, że miał nas tylko zawieść na najbliższą plażę na południowym wybrzeżu. Zaczęła się zacięta, długa dyskusja, chcieliśmy, aby zawiózł nas jeszcze wzdłuż całego wybrzeża, jednak zdecydowanie odmawiał. W końcu zgodził się na odwiedzenie odległego o jakieś 10 kilometrów Mahfirihin, do którego swego czasu nie dostaliśmy się stopem.
Asfaltowej drogi już nie było.
Symbol Sokotry: drzewka smocze
Jechaliśmy nie więcej niż 10 km/h po wyboistym trakcie przejeżdżając przez gaje palmowe. Po drodze były dwie małe wioski, w których przeżyliśmy szok. Nasz kierowca zatrzymał się na chwilę u znajomych i w tym czasie nasz samochód otoczyła gromada wrzaskliwych dzieci, które chciały zabrać nam co tylko się dało. Żądały pieniędzy, długopisów, okularów przeciwsłonecznych, jedzenia... Były bardzo agresywne. Z trudem wytrzymaliśmy to nowe dla nas doświadczenie. Na koniec jeszcze, ponieważ wobec ich agresywności byliśmy czasem niemili, rzuciły na nas jakieś zaklęcia...
Mahfirihin wyglądało dość ciekawie, ale po doświadczeniach z dziećmi nie prosiliśmy o zatrzymanie się tam. Pojechaliśmy w kierunku plaży, wysiedliśmy z samochodu i usiedliśmy na ogromnej piaszczystej wydmie, z której podziwialiśmy okolicę. Po chwili przeszły koło nas kozy, ale nie byliśmy nimi zdziwieni - na Sokotrze są po prostu wszędzie. W Hadibu - czego byliśmy świadkami - wyjadają nawet jedzenie z talerzy gości lokalnych barów i restauracji. Także kiedy my tam się posilaliśmy krążyły dookoła czekając na okazję...
Wróciliśmy do 'Araq, gdzie zamierzaliśmy przenocować na plaży. Niestety okazało się, że nasz irytujący kierowca ma zamiar zrobić to samo. Wzięliśmy nasze plecaki i poszliśmy pół kilometra dalej, umawiając się z nim na godzinę 11 dnia następnego. Bezczelnie powiedział jeszcze "do zobaczenia wieczorem", ale nasz wzrok chyba przekonał go, że lepiej będzie nie przychodzić. W końcu mogliśmy się spokojnie wykąpać, bez natrętnych spojrzeń Jemeńczyków. A plaża w 'Araq w niczym nie ustępuje temu, co możemy zobaczyć na folderach reklamowych agencji turystycznych oferujących wyjazdy na Seszele, Mauritius czy też na Dominikanę...
Więcej o pobycie w Jemenie znajduje się na oryginalnej stronie wyprawy pod adresem:
http://www.jemen.ovh.org/