Sajgon nocÄ…
Nadszedł dzień pożegnania się z wyspami Con Dao. Dzień zaczął się jak zwykle wietrznie i pochmurno, więc nie było nam jakoś bardzo szkoda. Po krótkim rozliczeniu się na naszym kampingu i pożegnaniu jedziemy busem na lotnisko. Lotnisko to dużo powiedziane. Dwa stoiska check-in, za którymi bagaże jadą wprost na pakę pick-up'a. Po krótkim locie wysiadamy na lotnisku w HCMC. Samo południe, 36 stopni w cieniu. Tym razem już wiemy co i jak, szybko i sprawnie wsiadamy do miejskiego busa 152 i po pół godzinki jesteśmy już w centrum. Chwilka błądzenia, minięcie hoteliku o łudząco podobnej nazwie do naszego (to częsta praktyka, jak jakiś lokal dostaje dobre oceny w necie to w jego okolicy nagle magicznie wyrastają kolejne o niemal identycznej nazwie) i jesteśmy na miejscu. Rodzinny biznesik prowadzony przez uśmiechniętą dziewczynę. Lokacja w zaułku przy sajgońskim Khao San Road.
Jak się okazuje ważna jest lokacja, lokacja i jeszcze raz lokacja. Tym razem szwędamy się po miejskich sklepikach, salonach masażu i ulicznych knajpach i chłoniemy tempo życia miasta. Przy okazji na kolejny dzień łapiemy się na wycieczkę w deltę Mekongu za 10 dolarów. Cena podejrzanie niska ale co tam. Najwyżej obwiozą nas po sklepach przy szosie.
Wieczorny Sajgon jest dużo bardziej do życia. Temperatura spada do znośnych 28 stopni i życie wylega na ulicę. Starczy przysiąść na drinka w knajpce na rogu i obserwować miasto które nigdy nie śpi. Padnięci ale zadowoleni wracamy do naszego hoteliku przed północą. Jutro wcześnie wstajemy na wizytę w delcie.