One-pillar Pagoda
Wstajemy dość późno a i tak jest ciężko. W końcu w Polsce jest 2 w nocy. Na śniadaniu Nasz uśmiechnięty recepcjonista okazał się też być kucharzem. Po zjedzeniu jajek pod rożnymi postaciami wyruszamy na zwiedzanie największych zabytków Hanoi.
Pogoda niestety dalej nas nie rozpieszcza. Jest pochmurno i cały czas mrzy. Jak się okazało ulice w mieście magicznie się kończą i zmieniają nazwy, które i tak brzmią dla nas jednakowo co przekłada się na spacer dużo dłuższy niż zakładaliśmy.
Zwiedzamy kompleks Ho Chi Minh Mausoleum, pomijając fakt, że na każdym kroku spotykamy tabliczkę No Entry, to jednak udaje nam się przez przypadek wejść na zakazany teren. Orientujemy się gdy udaje nam się zrobić kilka zdjęć bez wtargających przed obiektyw turystów. Ho Chi Minh jest tu traktowany jak święty, zwiedzamy jego letnią rezydencję i oglądamy samochody podarowane przez Związek Sowiecki.
Następnie już bez większego gubienia się docieramy do Temple of Literature, miejsca gdzie kształcili się uczeni, pierwszego uniwersytetu w Wietnamie. Po drodze mijamy stragany, gdzie lokalesi wymalowują przeróżne chińskie robaczki na szczęście, chyba każdy napotkany Wietnamczyk ma choć jedno. Zachodzimy też na dworzec gdzie kupujemy bilety na pociąg do Hue. Oczywiście Michaś bez konsultacji (ja stałam w drugiej kolejce bo przecież nie wiadomo które okienko jest słuszne) kupuje ewidentnie przepłacone bilety, ale co tam mamy miejsca leżące. Co najlepsze n bilecie jest oczywiście informacja: FOREIGNER, co zapewne przekłada się w znacznym stopniu na cenę.
Wyczytaliśmy że w czasie Świąt w parku Lenina odbywa się wystawa kwiatów, a że nie mamy już sił iść dalej wsiadamy do rikszy i tocząc się powoli dojeżdżamy na miejsce (kieruje wietnamski dziadunio o wątpliwym uzębieniu, który ma dość spore problemy z rozbujaniem wehikułu). Niestety atrakcja okazuje się totalnym niewypałem... kwiatów nie ma a sam park nic ciekawego. Wracając szukamy już tylko miejsca żeby usiąść i coś zjeść... nie jest to takie proste bo jak wiadomo w święta wszystko pozamykane. W końcu tuż przed Naszym hotelem znajdujemy knajpkę. Jedzenie okej ale szału nie ma. W pokoju ucinamy sobie drzemkę i po niej pędzimy na Water Puppet Show. Kto by pomyślał że mąż zabierze mnie do teatru :).
Na kolacje trafiamy do super knajpki Little Hanoi gdzie wcinamy sajgonki i przepyszną wieprzowinę w karmelu i sezamie na ostro.. To był jednak udany dzień...