nawet szeroka ta plaża..
Wreszcie rano przywitało nas dawno niewidziane słońce! Przez to bardzo szybko zebraliśmy się i podjęliśmy decyzję że mimo, iż warunki nie są idealne (wieje spory wiatr) jedziemy posnorkować! W drodze do PN kupiliśmy bilety, które tym razem były na terenie parku skwapliwie sprawdzane dwukrotnie. Na motorku podjechaliśmy do granicy parku, jeszcze tylko niecały kilometr zejścia do morza przez las deszczowy i możemy rozpocząć zwiedzanie podwodnego świata. Po zejściu okazało się że jest odpływ i woda jest baaaardzo daleko od Nas, a warunki dojścia do rafy co najmniej trudne. Ja miałam sandały które już dawno zdecydowałam się poświęcić także nie ma sprawy ale Michaś brnął 300 metrów (najmarniej) przez nie najciekawsze dno na bosaka. Na szczęście obyło się bez większych skaleczeń. Rafa nie była bardzo okazała ale płaszczkę i kilka większych ryb udaje mi się odnaleźć. Największą zaś niespodziankę sprawia mi latająca ryba która przelatuje tuż koło mnie gdy podnoszą głowę sprawdzić jak idzie mężowi dotarcie do rafy.
Kiedy decydujemy się na powrót okazuje się że woda zajęła już całą plażę po której niedawno tak dzielnie stąpaliśmy. Różnice w poziomie wody rano i wieczorem są tu bardzo duże.
Popołudniu leżakujemy trochę na plaży - w końcu mieliśmy to czynić cały tydzień a mamy jedyną okazję. Potem już tylko na murek za portem powyglądać na dugongi (zgodnie z otrzymaną mapką to jedno z miejsc gdzie pożerają swoje 25kg trawy morskiej dziennie). W PN Con Dao mieszka ich sztuk 12 :) Jakieś szanse były ale nie udało Nam się zobaczyć żadnego.