środa, 21 lut 2007 Sana, Jemen
Jedna z dolin na trasie z Hadibu na wschód wyspy
Wstaliśmy o 5 rano. Mniej więcej do 6 przyjemnie kąpaliśmy się w letniej wodzie oceanu, później upał uświadomił nam, że czas jak najszybciej wyruszać. Najdalej na wschód wysunięta osada na Sokotrze nosi tę samą nazwę jak półwysep - Irsil. Faktycznie był w niej sklep, a nawet szkoła bez szyb w oknach, chociaż domostw było najwyżej kilkanaście. Wzbudziliśmy ogromną sensację. Na szczęście dzieci było niewiele i były bardzo onieśmielone naszym przybyciem, dzięki temu spokojnie szliśmy przez wioskę. Reszta mieszkańców także oniemiała, na większą odwagę zdobyły się tylko starsze kobiety, które zaciekawione prowadziły z nami krótką dyskusję. Wkrótce jednak skierowano nas do sporego pomieszczenia, w którym byli już sami mężczyźni - 5 osób. Rozmowa przebiegała w standardowy sposób, zadawano nam pytania o to skąd jesteśmy, dokąd jedziemy, co robimy w Jemenie, skąd znamy arabski itp. Poczęstowano nas herbatą i po jakimś czasie zaprowadzono do malutkiego pomieszczenia, które było sklepem. Byliśmy w wielkim szoku, kiedy zobaczyliśmy w nim działającą lodówkę! Wobec panujących na Sokotrze temperatur zimna woda jest nieocenionym dobrem...
Od naszych gospodarzy dowiedzieliśmy się, że niestety z owej wioski nie ma drogi na południowe wybrzeże wyspy do kolejnej miejscowości. Na piechotę byłoby to ponad 20 kilometrów, ale po górzystym, pustynnym terenie bez osad ludzkich.
Nasze obozowisko na Półwyspie Irsil o świcie
Ponieważ nie było po drodze wody - odcinek dla nas praktycznie nie do pokonania. Mogli nas co prawda zabrać łodzią, ale cena była zbyt wygórowana... Ze zdziwieniem przyjęliśmy informację, że wzdłuż morza - w kierunku, z którego przybyliśmy - przebiega droga, ponieważ nie widzieliśmy jej podczas rejsu łodzią. Pozostał więc powrót tą samą trasą co poprzedniego dnia. Wybrzeże było bardzo wąskie, górował nad nim stromy klif, ale jak się okazało dobry samochód terenowy mógł nią przejechać.
Zaczęliśmy negocjacje i pierwszy raz podczas pobytu na Sokotrze mieliśmy okazję przekonać się, jak na tej wyspie maksymalnie wykorzystuje się turystów. Po trudnych dyskusjach stanęło na 4 tysiącach rijali (60 złotych) - 800 rijalach na osobę - za 15 kilometrowy odcinek do najbliższej miejscowości w której moglibyśmy kupić wodę i kontynuować podróż. Ponieważ na stałym lądzie za podobnej długości trasę zapłacilibyśmy nie więcej niż 200 rijali na osobę, byliśmy mocno rozczarowani. Tłumaczenie stosowane przez naszych gospodarzy, że samochód dużo pali i droga jest trudna, nie było dla nas przekonujące. Po prostu wiedzieli, że jesteśmy w wiosce odciętej od świata i nie mamy innego wyjścia... Żeby nie było wątpliwości: żadna komunikacja publiczna do tej osady nie dociera.
Ponownie usiedliśmy na pace i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Sokotryjski raj: źródło Ar-Ar
Droga wzdłuż wybrzeża faktycznie była, ale nic dziwnego, że nie widzieliśmy jej z morza - trudno było ją dostrzec jadąc samochodem, kierowca po prostu jechał po kamieniach, a my co chwilę z wrzaskiem a niekiedy i przekleństwami podskakiwaliśmy do góry i spadaliśmy na metalową podłogę. Niewątpliwie tylko sprawny samochód terenowy mógł pokonać tę trasę, często jechaliśmy po trakcie usypanym z kamieni, innym razem wybrzeże było tak wąskie, że pędziliśmy po piachu niemal na samej plaży. Humor jednak zdecydowanie poprawiały nam widoki...
Mniej więcej w połowie trasy dotarliśmy do niezwykłego miejsca, którego nigdy nie spodziewalibyśmy się na tym skrajnie suchym wybrzeżu. Jego nazwa brzmi Ar-Ar i jest to chyba jedna z największych osobliwości Sokotry. Na wąskim wybrzeżu, u podnóża wysokiego klifu, pomiędzy dwoma gigantycznymi, wysokimi na przynajmniej 100 metrów łachami mlecznobiałego piachu, tryska źródełko słodkiej wody. Czysty strumyk po przepłynięciu zaledwie około 200 metrów uchodzi do oceanu, wystarcza to jednak na to, aby na jego brzegach pojawiła się roślinność i świeża, ciesząca oko trawa. Oczywiście w Polsce mamy takich strumyków mnóstwo, ale tutaj, na pustynnej Sokotrze, w blisko 40 stopniowym upale i wśród ton bielutkiego piachu był to widok niezwykły. Rzeczka ta jest jedynym całorocznym ciekiem wodnym na wyspie i dla Sokotryjczyków musi chyba być uosobieniem raju...
Sokotryjski raj: źródło Ar-Ar
Co ciekawe, nie powstała tutaj żadna osada, najbliższe zgrupowanie kilku domostw znajdowało się kilka kilometrów dalej. Wysnuliśmy teorię, że okoliczne rody musiały zawrzeć niepisany pakt, zabraniający im osiedlania się w tym miejscu, aby wszyscy na równych prawach mogli tu przychodzić po wodę i korzystać z uroków tego miejsca...
Kiedy przejeżdżaliśmy koło znajomej wioski rybackiej (tej samej, w której wcześniej wynajęliśmy łódź), dostrzegliśmy w pobliżu brzegu kilka czarnych trójkątów zanurzających się i wypływających na powierzchnię wody. Zgodnie krzyknęliśmy z przejęcia: "delfiny!", poprosiliśmy kierowcę o zatrzymanie się i pędem pobiegliśmy w kierunku brzegu. Było to całe stadko tych sympatycznych ssaków, które korzystając z okazji pożywiały się rybami kłębiącymi się wokół sieci wyciąganych przez rybaków. Mimo, że widzieliśmy je z daleka, było to dla nas duże przeżycie...
Kierowca, zgodnie z obietnicą, dowiózł nas do miejscowości położonej już przy asfaltowej drodze, gdzie mieliśmy szansę złapać samochód. Po mniej więcej godzinie przejeżdżał minibus jadący do Hadibu - tutaj komunikacja publiczna już docierała. Kierowca zażyczył sobie... 1500 rijali za przewiezienie naszej piątki do miejscowości oddalonej o 12-15 kilometrów, czyli 300 na osobę.
W drodze do wioski Irsil
Zdenerwowani na tak bezczelny akt łupienia turystów zignorowaliśmy go. Podeszliśmy do pewnego starszego pana i zapytaliśmy, ile on zwykle płaci za minibusa. Odpowiedział, że 150 rijali za dojazd do odległego o ponad 60 kilometrów Hadibu...
Postanowiliśmy iść pieszo. Nie wiemy, jak daleko dotarlibyśmy drepcząc po asfalcie w ogromnym upale, ale wkrótce jechał inny minibus. Tym razem targowaliśmy się ostro i zapłaciliśmy po 120 rijali za dojazd do skrzyżowania, gdzie mogliśmy złapać samochód na południe wyspy, do miejscowości Mahfirihin. Kiedy tam dotarliśmy, było niewiele po godzinie 12, szczyt upału. Przywarliśmy do ściany niewielkiego budynku, aby złapać chociaż odrobinę cienia. Na marginesie warto wspomnieć o pewnym ciekawym i niestety bardzo męczącym zjawisku: o tej porze roku, około południa, słońce w Jemenie znajduje się niemal dokładnie nad nami, jego promienie padają na powierzchnię Ziemi pod kątem 45 stopni, przez co w zasadzie... nie ma cienia.
I tutaj nasza wiara w możliwości podróżowania autostopem po Sokotrze załamała się... Przez kilka następnych godzin w kierunku Mahfirihin nie przejechał ani jeden samochód. W międzyczasie próbowaliśmy wynająć samochód w zamieszkanej przez kilkaset osób wiosce, ale były tylko dwa: jeden nie miał paliwa, a drugiego akurat nie było na miejscu. Kiedy w końcu dojrzeliśmy jadącego pick-up'a nie wierzyliśmy własnym oczom. Jednak kierowca doskonale wiedział w jakiej znajdujemy się sytuacji i za przejazd mniej więcej 30 kilometrowego odcinka zażyczył sobie 10 tysięcy rijali (po targowaniu się!). To przelało szalę goryczy i wiedzieliśmy, że jedyne wyjście to powrót do hotelu w Hadibu. Mieliśmy z sobą namioty, chcieliśmy w ten sposób oszczędzić na hotelach, no ale cóż...
Więcej o pobycie w Jemenie znajduje się na oryginalnej stronie wyprawy pod adresem:
http://www.jemen.ovh.org