środa, 21 lut 2007 Sana, Jemen
Noclegu nie mogliśmy zaliczyć jednak do komfortowych. Pomimo otwartych okien i pracującego całą noc dużego, zawieszonego pod sufitem wiatraka, upał był męczący. Do tego komary i inne gryzące owady. Jednych z nas pogryzły mocniej, innych mniej... Także pomimo zaledwie kilku godzin snu obudziliśmy się sami przed szóstą. Wzięliśmy ponownie prysznic, aby odświeżyć się nieco po nocnym upale i wyruszyliśmy ponownie do Mokki.
Port odnaleźliśmy szybko. Wejście do niego było zamknięte, ale żołnierze przy bramie wjazdowej udzielili nam wszystkich potrzebnych informacji na temat promów do Dżibuti. Pływają w wybrane dni tygodnia, nocą, bilet kosztuje 4-5 tysięcy rijali. Nie pływają jednak regularnie, dlatego dostaliśmy numer telefonu osoby, która w razie potrzeby poinformuje nas o konkretnych terminach.
Postanowiliśmy odwiedzić najciekawsze miejsca na trasie wędrówki, którą Arek i Błażej odbyli parę tygodni wcześniej, tym razem samochodem. Pojechaliśmy więc do elektrowni, gdzie kończyła się droga asfaltowa i dalej wzdłuż morza drogą gruntową. Przestrzeń, jaka się tam rozciąga, robi duże wrażenie - z jednej strony bezkres Morza Czerwonego, z drugiej zaś płaskiej półpustyni... Pędziliśmy samochodem po ledwo widocznej na piasku drodze, wychylając się z okien by znaleźć ochłodzenie w podmuchach wiatru. Podobnie jak Arek i Błażej parę tygodni wcześniej, spotkaliśmy typowe dla Półwyspu Arabskiego zwierzątko - wielbłąda. Tylko że tym razem było to małe stadko, zajadające z apetytem suche krzaki w pobliżu plaży.
Pobyt w chatce, w której poprzednio chłopcy spotkali Abdul Jahję, był niezapomnianym relaksem. Tym razem, dzięki posiadanemu samochodowi mogliśmy pozwolić sobie na zebranie pamiątek z tego miejsca - wspaniałych wielkich muszli i wyrzuconych na brzeg fragmentów rafy koralowej, które rozsiane były po całej plaży. Przez cały czas byliśmy tam sami, jedynie w oddali na morzu widać było pracujących rybaków.
Następnie wybraliśmy się do niezapomnianego Wadi Milh. Nasz przejazd przez wioskę zauważył jedynie pewien starszy mężczyzna, jednak kiedy zaparkowaliśmy w gaju palmowym nad brzegiem morza, zbiegła się do nas spora gromadka dzieci. Były bardzo sympatyczne i radosne, ubrane w kolorowe ubranka i chusty. Oczywiście oczekiwały podarunków (w całym Jemenie dzieci pytają o dwie rzeczy: pieniądze, po arabsku "fulus", lub długopis - "kalam"; raz zdarzyło nam się, że chłopiec zapytał też o zeszyt - "daftar"), na szczęście Ela miała flamastry, długopisy i farbki do malowania. Problem zaczął się, kiedy je wyjęła. Dzieci zaczęły dosłownie walczyć o wspomniane drobiazgi. Spodziewaliśmy się, że spokojnie każde z nich weźmie po jednym długopisie i flamastrze, ale okazało się, że pewna sprytna dziewczynka zabrała całą paczkę... Pozostałe ganiały za nią po plaży, szarpały i wrzeszczały na siebie nawzajem, ale oczywiście żadnej sprawiedliwości w efekcie tego nie było. W akcie desperacji... przyszły do nas na skargę. Cóż mogliśmy poradzić... Najważniejsze, że każde dziecko coś trzymało w ręce. Zresztą po jakimś czasie uspokoiły się i pogodziły ze swoim "przydziałem". Ela i Ada przystąpiły do tłumaczenia dzieciom, do czego służą akwarele, ponieważ dziewczynki z nadzieją zaczęły pytać, czy można nimi robić makijaż... Nie było to łatwe, ponieważ dziecko, które je trzymało, początkowo nie chciało im przekazać farbek w obawie przed utratą zdobyczy.
Pożegnaliśmy się z sympatycznymi maluchami i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Sany. Kiedy opuszczaliśmy Tihamę i ponownie wjeżdżaliśmy w góry, byliśmy zaskoczeni szybką zmianą warunków pogodowych. Poczuliśmy chłód, było nie więcej niż 20 stopni i zaczęło padać. Kiedy dojechaliśmy do Taizu, po ulicach tego położonego w górach miasta spływały rwące potoki wody deszczowej. Ale za tym miastem, pomimo chłodu i padającego deszczu coś nas urzekło: pierwszy raz zobaczyliśmy, że zbocza gór w Jemenie mogą się zazielenić... Może po zakończeniu pory deszczowej pojedziemy tam jeszcze raz, zobaczyć inny obraz surowych, szarych zwykle masywów górskich.
Ostatni postój przed Saną zrobiliśmy w Ibb, dużym mieście położonym podobnie jak Taiz wśród zielonych gór. Posililiśmy się w znanym Arkowi i Eli lokalu i krótko spacerowaliśmy po uliczkach Starego Miasta, bardzo zaniedbanego, ale jednak ciekawego i wyróżniającego się na tle innych starówek w Jemenie architekturą i bielą budynków.
Więcej o pobycie w Jemenie znajduje się na oryginalnej stronie wyprawy pod adresem:
http://www.jemen.ovh.org