wtorek, 21 lip 2015 Dżakarta, Indonezja
Przed przyjazdem do Indonezji, naczytałem się wielu negatywnych opinii na temat ruchu drogowego na Bali. Wiele osób pisało, że jazda tam to niemal forma rosyjskiej ruletki. Ci którzy to pisali z całą pewnością nie byli wcześniej w Indiach, Kambodży czy Wietnamie. Tu na Bali jazda po drodze jest wręcz przyjemnością. Drogi są bardzo dobrej jakości. Kierowcy, co prawda lawirują od prawej do lewej, jednak zdecydowana ich większość posługuje się kierunkowskazami. Do tego brak nagminnego trąbienia sprawia, że nawet poruszanie się po mieście nie jest wielkim wyzwaniem.
W naszą kolejną trasę wybraliśmy się na wschód od Loviny, do najpiękniejszych w okolicy wodospadów. Droga początkowo prowadziła wzdłuż wybrzeża w kierunku drugiego największego na Bali miasta - Singaradży, by dalej skręcić w głąb lądu, ku zboczom wygasłego wulkanu.
Piękno Bali to przede wszystkim przyroda i barwne wioski. Niemal co kilkaset metrów mijaliśmy pury - fikuśne świątynie poświęcone hinduistycznym bogom. Na początku wydają się one egzotyczne, ale po minięciu pierwszych pięćdziesięciu odnosi się wrażenie, że wszystkie są identyczne i stanowią niemal podstawę wiejskiego krajobrazu Bali. W zasadzie w każdej wiosce, po obydwu stronach głównej ulicy poustawiane są pewnego rodzaju "proporce" zbudowane z ryżu, słomy i roślin. Są wysokie na kilka metrów, zawinięte w górnej części ku dołowi. Często półtora metra nad ziemią wisi na nich kapliczka wotywna, ze zmienianą kilka razy dziennie ofiarą z ryżu i płatków kwiatów.
Dotarliśmy do wsi Sekumpul. Tam zostawiliśmy skuter i ruszyliśmy w dół, tropikalnym lasem w kierunku rzeki. Okolica była piękna, zupełnie jak z obrazka. Najpierw dał się słyszeć potężny odgłos dudnienia spadającej z wielu metrów wody, później w powietrzu dało się wyczuć zawieszone kropelki wody świadczące o potędze wodospadu do którego się zbliżaliśmy. Przeszliśmy jeszcze strumień i za zakrętem zobaczyliśmy wielką kaskadę wody, spadającą z ponoć 80 metrów.
Nie byliśmy tam sami. To często odwiedzane przez turystów miejsce, ale zupełnie to nam nie przeszkadzało. Rozebraliśmy się i zanurzyliśmy się w stawie znajdującym się bezpośrednio poniżej słupa spadającej wody. To była pierwsza kąpiel Darka w wodospadzie. Posiedzieliśmy parę kwadransów i ruszyliśmy dalej.
Kierując się ponownie w stronę wybrzeża zatrzymaliśmy się w niewielkiej wsi Jagaraga. Znajduje się tam dość charakterystyczna świątynia, upamiętniająca jedno z powstań Balijczyków przeciwko holenderskiej okupacji. Jagaraga Pura Dalem została w 1848 roku zburzona w wyniku walk, ale później ją odbudowano, nanosząc wiele rzeźbionych elementów związanych z historią. Na płaskorzeźbach umieszczono poza tradycyjnymi motywami i wizerunkami bóstw także postaci holenderskich kolonizatorów. Uwieczniono ich jak jadą samochodem, rowerem, przybywają statkami jak również walczą z lokalną ludnością. Po świątyni oprowadził nas jej kapłan i przewodnik w jednym. Bardzo sympatyczny człowiek z głęboko wrodzoną misją edukacyjną oraz nieschodzącym z ust uśmiechem.
Na koniec dnia dotarliśmy do Pura Maduwe Karang - jednej z pięciu najważniejszych na wyspie świątyń. Niby ładne miejsce, kolorowe, ale jakoś inne niż Jagaraga Pura Dalem. Pozbawione tego czegoś, co robi na nas wrażenie. Jakby świątynia pozbawiona swojej duchowości i charakteru. Obeszliśmy ją, porobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną do Loviny. Tego dnia pokonaliśmy kolejne 90km.