wtorek, 21 lip 2015 Dżakarta, Indonezja
Pura Ulun Danau Batur - przez szacunek dla bogów
Podchodzimy przed główne wejście do położonej wysoko, w górach świątyni Pura Ulun Danau Batur. Wszystkie one mają wieloczłonowe, trudne do zapamiętania nazwy, zaczynające się od wyrazu "pura" - świątynia. Wyłapuje nas strażnik i kieruje na drugą stronę ulicy, do kasy biletowej. Prowadzi przez restaurację, bazarek, tylnymi drzwiami na parking. Tam stoi buda wyglądająca na miejsce sprzedaży biletów. Pytamy o cenę. 35000 rupii od osoby. Czujemy że jakoś dużo. Więcej o przynajmniej 15000 rupii niż w poprzednich świątyniach. Sprawdzamy przewodnik. Niestety był już nieaktualny w chwili wydania. Czytamy w nim, że wstęp niby 30 000 rupii. Porównujemy to z drugim przewodnikiem - niby nowszym. Tam z kolei czytamy że wstęp bez opłat. Szamoczemy się chwilę z myślami. Czujemy że dajemy się oskubać, ale nie mamy żadnych dowodów. Kupujemy bilet. Opiekun ponownie prowadzi nas tą samą drogą. Zatrzymujemy się na ciemnym bazarku. Otaczają nas uśmiechnięte sprzedawczynie. Sarong, sarong - wykrzykują. Sarong potrzebny do wejścia do świątyni, przez szacunek dla bogów. Wiemy o tym, przez co zawsze w bagażniku skutera mamy 2 plażowe pareo, okazjonalnie udające sarongi. Pokazujemy je, co wywołuje grymas zawodu wypisany na twarzach przekupek. To nie sarong - wykrzykuje jedna! U mnie możesz kupić lub wynająć prawdziwy, świątynny sarong - dodaje. Z rosnącą agresją w głosie oponujemy. Nakazują nam założyć na siebie nasze pareo. Umiemy to robić dość dobrze, ale przekupki wyręczają nas w tym - zapewniając że to należy do ich obowiązków - przez szacunek dla bogów - dodając. A gdzie macie sash (to forma szarfy przewiązywanej w pasie, wiązanej na zewnątrz sarongu). Mocno już zdenerwowany ściągam z szyi szalik i wiąże się nim w pasie. Klnę przy tym strasznie, szamocąc się przy okazji z torbą foto i przypiętymi do niej dwoma kaskami. Panie są już bardzo niepocieszone, bo widzą, że nic na nas nie ugrają. Jedna z nich na koniec widzi cień nadzieii - ale chłopak nie ma na sobie shah - wskazując na Darka. Musi mieć shah w świątyni - przez szacunek dla bogów - dodaje. Możecie kupić lub wynająć. Wynajęcie to tylko 25000 rupii - oznajmia. Nerwy mi puszczają. W Ubud ładny, nowy sarong można kupić za 20 000 rupii. Klnąc wykrzykuję, że skoro tak - to będziemy wchodzić pojedynczo, wymieniając się brakującym shah i żeby się odpier.... - przez szacunek dla bogów. Dają za wygraną, podśmiewując się z nas gdy się oddalamy.
Wchodzimy do świątyni. Kolejna pusta, pozbawiona czegokolwiek intersującego pura na Bali. Jesteśmy sami, jeśli nie liczyć kolejnego "strażnika świątynnego" kombinującego co tu zrobić, aby wyłuskać od nas kilka dolarów za oprowadzenie. Kompletna strata czasu. Szkoda, bo jechaliśmy tu bardzo długo. Obok Pury Ulun Danau Batur znajduje się kolejna. Wygląda nawet lepiej niż pierwsza, więc postanawiam zajrzeć. Przy wejściu wyłapuje mnie kobieta. Domaga się kupienia biletu wstępu. Pokazuje jej kupiony wcześniej bilet. Śmieje się i dodaje, że ten bilet nie jest ważny, a do jej świątyni potrzeba kolejnego, kosztującego 15 000 rupii. Ostentacyjnie odwracam się i rezygnuję. W tym samym czasie słyszę głos: jeśli nie bilet to może datek na świątynię? Ile możecie dać? - pyta kobieta. Mocno poirytowany pokazuję na dłoni 5000 rupii za nas wszystkich. Bez wahania kobieta przystaje na moją propozycję. Świątynia jest tak samo pusta duchowo jak poprzednia, ale nieco ładniejsza architektonicznie. Nie zmienia to faktu, że mamy poczucie straconego czasu. Kolejna bezsensowna świątynia na Bali, a powrót z niej do Ubud zakończył się dość nieprzyjemną i niebezpieczną przygodą...
Ps.
Przyjrzałem się biletom jakie kupiliśmy rzekomo do Pura Ulun Danau Batur. Nigdzie nie widniała na nich informacja z nazwą świątyni. Znalazłem za to ciekawy napis w prawym dolnym rogu: darmowy napój w restauracji. Nie ma takiej świątyni, do której wstęp pokrywa darmowy napój w sąsiedniej restauracji. Do Pura Ulun Danau Batur nie ma biletów wstępu...