wtorek, 21 lip 2015 Dżakarta, Indonezja
Podróżujemy intensywnie od 12 lat, jednak ostatnio zaobserwowaliśmy, że zaczynamy się robić zbyt wygodni. Zabieramy ze sobą dużo zbędnych rzeczy, tłumacząc sobie że wszystko to jest nam potrzebne. Zaczęliśmy dość często bukować hotele online oraz staliśmy się mniej skłonni do podejmowania ryzyka. Tłumaczymy to sobie "bo przecież podróżujemy z dzieckiem...", jednak prawda jest zupełnie inna. Staliśmy się wygodni..., a może zwyczajnie starzejemy się.
Pierwszy tydzień pobytu na Jawie był raczej rozczarowujący. Zamieszkaliśmy w Yogyakarcie traktując ją jako bazę wypadową do miejsc w okolicy. Podążając za tłumem odwiedziliśmy Borobodur i Prambanan. Następnym oczywistym celem miała być Surakarta (Solo). Jednak im dłużej analizowaliśmy temat, tym bardziej dochodziliśmy do wniosku, że trzeba nam jakiegoś impulsu, bodźca, jakiegoś fajnego miejsca które zrobiłoby na nas wrażenie.
Znaleźliśmy takie miejsce. Na zboczu wygasłego wulkanu Lawu, znajdują się dwie tajemnicze świątynie: Candi Sukuh i Candi Cetho. Po części są hinduistyczne, po części lokalne, w zasadzie nikt do końca nie zna ich historii, pochodzenia oraz praktyk w nich stosowanych.
Bardzo powierzchowny opis w przewodniku zachęcił nas do rozważenia wyjazdu tam. Niestety ten sam przewodnik dodawał: "niemal wszyscy turyści przybywają tam w ramach wykupionej wycieczki, bo dojazd jest bardzo skomplikowany i wymaga zapału i czasu". Sprawdziliśmy zatem agencje turystyczne w Yogyakarcie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że mogą nam jedynie wynająć samochód z kierowcą na cały dzień, aby nas tam zawiózł. Cena: 60 (sześćdziesiąt) USD. Cena nie była zaporowa, przez co poważnie zaczęliśmy rozważać wzięcie tej opcji. Na szczęście w porę przyszło opamiętanie. Dość! Przestańmy się wozić! Wróćmy do początków. Niegdyś przez myśl by nam nie przeszło wynajmowanie samochodu. Rzucilibyśmy się w wir walki na jakimś zapyziałym dworcu autobusowym, dopytując o kierunek, cenę i czas podróży.
Wstaliśmy wcześnie rano. Becakiem (rikszą rowerową) dotarliśmy na dworzec kolejowy. Tam kupiliśmy bilet na pociąg do Surokarty (Solo). Godzinę później byliśmy na miejscu. Pragnęliśmy w Solo zobaczyć po drodze kolejny pałac sułtana. Okazał się - tak jak podejrzewaliśmy - mało imponujący i nic nie wnoszący do naszego światopoglądu, jednak dzięki lokalnej przewodniczce udało się potwierdzić trasę do wspomnianych świątyń. Kolejnym becakiem dotarliśmy na dworzec autobusowy. Tam szybko znaleźliśmy autobus do Karangpandan (1:20 godz.), by następnie przesiąść się w busik do Kemlining (25 min). Problem w tym, że Kemiling jest oddalony o 7km od Candi Sukuh i 3km od Candi Cetho. Do tego jest to teren wybitnie górski, położony na zboczu wysokiego wulkanu. Liczyliśmy na pomoc ojek i nie pomyliliśmy się.
W Indonezji jest szereg egzotycznych form publicznego transportu. Jedną z nich jest ojek (odżjek). To nic innego jak taksówka motocyklowa. Na wyznaczonych przystankach stoją motocykle, których kierowcy świadczą usługi transportowe. Wystarczyło tylko wynegocjować dobrą cenę i już mknęliśmy na dwóch motorkach pośród herbacianych wzgórz. Znowu podróżowaliśmy i czuliśmy że dokonał się jakiś ważny przełom.
Do Yogyakarty wróciliśmy tą samą drogą, a łączny koszt imprezy wyniósł nas połowę ceny wynajmu samochodu.