wtorek, 21 lip 2015 Dżakarta, Indonezja
Już na etapie przygotowań do podróży do Indonezji, czytając przewodnik i przeglądając źródła w Internecie odniosłem wrażenie, że Jawa nie ma dużo do zaoferowania, lub nawet wręcz może wydać się rozczarowująca. Spędziliśmy tu 11 dni, przemierzając ją od Jakarty na zachodzie po Bayuwangi na wschodzie. Podążaliśmy za turystycznym nurtem, ale nie stroniliśmy również od kreowania własnych tras i pomysłów na przemieszczanie się. Jawa - muszę to przyznać - umęczyła nas, a może bardziej trafnym będzie napisanie: nie wynagrodziła nam trudów podróży. Teraz płynęliśmy promem pokonującym w zaledwie 40 minut cieśninę oddzielającą Jawę od Bali.
No właśnie Bali... wyspa będąca od dziesięcioleci przedmiotem pożądania i wakacyjnych fantazji dla tysięcy osób. My zaledwie za parę minut mieliśmy zejść na jej brzeg.
Jeszcze przed przylotem do Jakarty, mieliśmy bardzo duże oczekiwania względem Bali. Niestety w czasie pobytu na Jawie systematycznie ulegały one wypłyceniu. Coraz częściej wątpiliśmy, że wyspa sąsiadująca z Jawą, istniejąca w ramach tego samego państwa może aż tak diametralnie się różnić, być niejako zupełnie inną krainą, naszą indonezyjską ziemią obiecaną.
O ile, jeszcze w Polsce, przygotowaliśmy jakiś ramowy plan przemieszczania się po Jawie, o tyle Bali oraz sąsiedni Lombok były dla nas zupełnie białą kartą. Do momentu wejścia na prom nie zdecydowaliśmy dokąd chcemy się udać po wyjściu na brzeg. Wybór padł na Pemuteran - niewielką wioskę znajdującą się na północnym wybrzeżu Bali, bardzo często pomijaną przez zagranicznych turystów.
Pierwsze wrażenie po wylądowaniu na Bali było takie jakiego się spodziewaliśmy - zmowa cenowa przewoźników. Bali jest turystyczne i w pewien sposób zdecydowanie droższe niż Jawa (choć teraz, po 8 dniach spędzonych na wyspie zaczynamy podważać prawdziwość tej tezy). O ile na Jawie za przejazd 7 godzin lokalnym autobusem zapłaciliśmy po 60 000 rupii (prawdziwa cena biletu to 25 000) o tyle tu, za przejazd 40 minut prostą, równą drogą, również publicznym autobusem zażyczono sobie po 30 000 rupii. Przy zmowie cenowej turysta zazwyczaj ma niewielkie możliwości działania. Nie było opcji, pomrukując wrogo pod nosem zapłaciliśmy.
Z za okna autobusu, pierwsze przebyte kilometry na Bali pokazały że to faktycznie jest inny świat względem Jawy. Było przede wszystkim bardziej zielono, tropikalnie i było zauważalnie czyściej. Niezliczone meczety ustąpiły miejsca niezliczonym balijskim świątyniom, w których tak jak w Indiach wielbi się hinduistyczne bóstwa. Bez dwóch zdań było inaczej.
Pemuteran wybraliśmy trochę przez ostrożność. Było to najbliższe możliwe miejsce z plażą na mapie. Darek potrzebował odpoczynku oraz plaży i musieliśmy mu je dać - natychmiast!
Zamieszkaliśmy w niewielkim, rodzinnym pensjonacie. W zasadzie cała wioska oparta jest o tego typu miejsca. Próżno tu szukać centrów handlowych, parkingów czy wręcz banku. Ot, niewielka wioska, kilka sklepów, poczta, a wszystko to położone po obydwu stronach drogi. Jest jednak konkretny powód dlaczego tę konkretnie wioskę turyści obierają sobie za cel przyjazdu. Jest nim rafa koralowa i niemal idealnie przejrzysta woda.
W zasadzie są w okolicy 2 rafy koralowe (co nie jest takie powszechne na wodach wokół Bali). Pierwsza - najbardziej okazała - jest częścią archipelagu niewielkich wysepek Palau Menjangan. Nurkowanie lub snurklowanie wymaga tam wynajęcia kosztownej łodzi oraz sprzętu. Jest jednak druga rafa - dostępna bezpośrednio z samego brzegu. Nie jest z całą pewnością tak okazała jak pierwsza, jednak dla osób bardzo początkujących (a do takich się zaliczamy) jest w zupełności satysfakcjonująca. Przeróżne, kolorowe korale, całe ławice akwariowych rybek, przejrzysta i bardzo ciepła woda sprawiają, że można tam spędzić całe godziny.
Potrzebowaliśmy odpoczynku i czasu na ułożenie planu dalszej podróży. W Pemuteran znaleźliśmy to czego szukaliśmy.