piątek, 6 cze 2014 Bangkok, Tajlandia
Przypływamy do Railay Beach
Wiedziałam, że pierwszym miejscem, które chcę odwiedzić po przekroczeniu malezyjsko-tajskiej granicy będzie Półwysep Railay. Dotrzeć do niego wcale nie było tak łatwo...
Podróż nocnym pociągiem z Malezji do Tajlandii minęła szybko (dzięki poznanym osobom). Pamiętam uczucie jakie towarzyszyło mi po przebudzeniu. To co ujrzałam za oknem przeszło moje oczekiwania. Pociąg gnał przez wioski i plantacje bananowców, które ciągnęły się po horyzont. Krajobraz egzotyczny, skrajnie różny od tego, do którego przywykliśmy podróżując polską koleją.
Po przekroczeniu granicy i przejściu przez odprawę celną, pociąg ruszył dalej, w kierunku tajskiego miasteczka Hat Yai, gdzie zakończył swój bieg. Wychodząc z dworca, w trybie natychmiastowym zostaniesz osaczony przez nagabywaczy, oferujących przejazd busem do innych miejscowości w Tajlandii. Pierwsza cena, którą zaoferują będzie zaporowa.
Dajemy sobie trochę czasu (nagabywaczom również) i ruszamy w miasto coś zjeść (pora obiadowa). Żar leje się z nieba. Szukamy klimatyzowanego pomieszczenia i w końcu trafiamy na małe centrum handlowe, w którym zamawiamy najpyszniejsze gołąbki krewetkowe ever! Po godzinie wracamy do biura transportowego (vis-a-vis dworca) i przedstawiamy swoje warunki. Do Krabi ruszamy za 600 bahtów (2 osoby), tj. mniej niż połowa ceny wyjściowej.
Czekając na longboata na Ao Nang
W busie spotykamy backpackerów, których poznaliśmy w pociągu. Każdy z nas wytargował inną cenę, każdy czuł się usatysfakcjonowany :) Dodam, że jechał z nami młody Taj, który zapłacił kierowcy połowę naszej ceny.
Podróż zamiast 4, trwała 7 godzin. Do Krabi dotarliśmy około godziny 17.00. Dalsza część podróży potoczyła się w ekspresowym tempie. Pierw skoczyliśmy do jeepa (w sumie to nie pamiętam, jak go namierzyliśmy), który podwiózł nas na plażę Ao Nang w Krabi. Przejażdżka należała do jednych z najbardziej niezapomnianych w czasie całej wyprawy! Wiatr we włosach, słońce nisko na horyzoncie, po drodze palmy i wysokie skały. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie widziałam. Banan nie schodził mi z twarzy!
Po przybyciu do portu było już bardzo późno. Szansa, że złapiemy łódź i dotrzemy jeszcze tego samego dnia na Railay była znikoma. Nie pozostało nam nic innego jak czekać na plaży i liczyć, że ktoś z nami popłynie. Tym bardziej, że zanosiło się na burzę...
Szczęście nas nie opuściło. Po ok. godzinie wrzuciliśmy plecaki na łódź i popłynęliśmy przy akompaniamencie grzmotów i błyskawic w nieznanym nam kierunku. Zrobiło się już całkiem ciemno. Łódź uderzała o fale a my byliśmy zachwyceni! Każdy grzmot rozświetlał niebo. Przez ułamki sekund mogliśmy dojrzeć miejsce, do którego płyniemy. I w tym momencie brak mi słów, aby opisać to, co ukazało się naszym oczom.
Na pierwszym planie szeroka plaża otoczona stromymi skałami, które wyrastają pionowo z morza. W oddali bujna roślinność, palmy schodzące wprost do morza. Pojedyncze światełka rozświetlające półwysep. Wszystko wyglądało jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Łzy same cisnęły się do oczu.
Ostatkiem sił znaleźliśmy nocleg po wschodniej stronie półwyspu.
http://www.diamondcave-railay.com/facilities.php
(nocleg w domku z ciepła wodą, klimatyzacją i śniadaniem dla 2 os.1500 bahtów)
Kolację jedliśmy już w strugach tropikalnego deszczu...