piątek, 6 cze 2014 Bangkok, Tajlandia
Futurystyczne ogrody Gardens By The Bay
Wszystkie atrakcje w Singapurze to sztuczne twory, dzieła ludzkich rąk, nierzadko urzeczywistnienie szalonych pomysłów światowych architektów.
Hotel Marina Bay Sands z 150 metrowym basenem w kształcie żaglowca na dachu, futurystyczne ogrody Gardens by the Bay, most w kształcie helisy DNA, boisko na wodzie czy Universal Studios na wyspie Sentosa to tylko nieliczne z atrakcji, które oferuje Singapur. Wszystko po to, aby zwabić NIE-biednego turystę.
Atrakcje (niestety) do tanich nie należą. Wjazd na platformę widokową hotelu Marina Bay Sands to wydatek 23 SGD, bilety wstępu do Cloud Forest 16, Orchid Garden 5 (do Ogrodu Botanicznego wchodzimy za darmo), przeprawa rzeką z Marina Bay Sands do Clarke Quay 7 SGD, obiad w Little India dla 2 os. 28 SGD. Hinduski współlokator, poznany w tamtejszym hostelu, stwierdził, że Singapur jest droższy od miasta, w którym na co dzień pracuje- Dubaju! Wierzę mu na słowo :)
Spotkałam się z opinią wielu osób odwiedzających Singapur, że chcieliby w nim zamieszkać. Muszę niestety przyznać, że o ile Singapur pod wieloma względami mnie zauroczył, o tyle nie wyobrażam sobie w nim życia. Morderczy klimat... Zabójcza mieszanka gorącego powietrza i dużej wilgotności. Obcowanie 24 h na dobę z klimatyzatorem to standard. Warunki idealne dla roślin, dla człowieka gorzej. Singapur nazwałam poznańską palmiarnią pod gołym niebem!
Platformy spacerowe
Ogrody botaniczne w centrum miasta, park storczyków, las tropikalny. OSZAŁAMIAJĄCA zieleń!!! Na każdym kroku rosły palmy, z drzew zwisały epifity. Pomimo dużej wilgotności, komarów nie zauważyłam. Po budynkach biegały jedynie sympatyczne, bezbarwne gekony.
Singapur warto odwiedzić z jednego, podstawowego względu- aby zobaczyć i przekonać się na własnej skórze jak może wyglądać miasto (państwo) XXI wieku. Tylko pozazdrościć.
Z ciekawości, po odwiedzeniu głównych atrakcji, wybrałam się w podróż naziemną kolejką w stronę wielkich osiedli mieszkaniowych, tzw. sypialni. Tu również przeżyłam miłe zaskoczenie. "Zwykłe" blokowiska, tysiące mieszkań "okno w okno" zaaranżowane w bardzo przystępny i cieszący oko sposób. Pełne zieleni, placów zabaw, odkrytych basenów. Osiedla oszałamiały wielkością, niczym tutejsza roślinność pięły się wysoko ku górze, mimo tego wydawały się przyjazne.
Singapur to miasto zakazów. Widać je na każdym kroku. Za żucie gumy w miejscu publicznym, wandalizm, picie czy jedzenie w metrze przyznawane są wysokie kary pieniężne.
Szczerze? Nie mam nic przeciwko srogiemu egzekwowaniu tych zasad. Jeżeli system działa a miasto wygląda tak jak wygląda, tzn. nie przypomina wysypiska śmieci, brak w nim obsprejowanych budynków, zdewastowanych obiektów użyteczności publicznej czy psich kup przed oknem to mówię TAK wysokim karom. W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą refleksję :) W Polsce najlepiej wychodzi nam, niemalże w trybie natychmiastowym, egzekwowanie przekroczeń w ruchu drogowym. Wlepianie kolejnych mandatów za nadmierną prędkość (nasz nowy zwyczaj) nie przynosi żadnych efektów. Polscy kierowcy nadal będą szybko jeździć, ponieważ nie mają porządnych dróg (mają za to setki radarów i aleje dębowe prawem chronione).
I znowu krew mnie zalewa na myśl jak dalecy jesteśmy od światowych standardów.
Tymczasem stawiam na polską złotą jesień, otwieram szeroko okno, nabieram w płuca świeże górskie powietrze i napawam się widokiem okolicznych lasów mieszanych strefy umiarkowanej.