niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
Gdy opuszczaliśmy Dali nastąpiło u nas przesycenie Chinami. Mieliśmy już ich tak mocno dosyć, że nie widzieliśmy najmniejszego sensu dalszego po nich podróżowania, choć na naszej mapie było jeszcze parę miejsc które chcieliśmy zobaczyć. Drażniło nas wszystko co chińskie. Nie chciało się nam robić zdjęć, nie chciało pisać bloga a największą atrakcją od jakiegoś czasu stawała się loteria przy wejściach do obiektów na zasadzie: wejdziemy znowu na nieważne legitymacje studenckie czy też nie. Podróż przestała nas cieszyć więc nadszedł czas na zmiany.
Polska enklawa w prowincji Guangxi
Pięć do sześciu godzin jazdy z Guilin w stronę Kantonu leży niewielkie miasteczko Hezhou zwane też Babu. Jest to zupełnie przeciętne miasteczko, całkowicie nieturystyczne, jakich w Chinach są tysiące. Znajduje się tam college kształcący przyszłych nauczycieli. I właśnie tam, zawiązała się niewielka, bo trójosobowo, polska enklawa złożona z pracujących w collegu Polaków, uczących języka angielskiego. Od ponad półtora roku mieszka tam i naucza Małgosia Maniecka (zobacz jej blog) a trzy miesiące temu dołączyli do niej Ania i Artur.
Do Laosu ale okrężną drogą.
Naszym następnym "przystankiem" w Azji miał być Laos. Wystarczyłyby nam dwa dni na dojechanie do granicy i wjechanie do Indochin, ale mając zaproszenie od Małgosi do odwiedzenia jej w Babu postanowiliśmy wprowadzić nieco modyfikacji do naszego planu podróży.
Skrzynki pocztowe
Owa modyfikacja to bagatela 2000 km trasy w jedną stronę. Chcieliśmy przemieścić się tak szybko jak to tylko byłoby możliwe. Zatem wyruszyliśmy z Dali wczesnym rankiem do Kunming. Od razu udaliśmy się na dworzec kolejowy próbując dostać bilety na pociąg do Guilin. Bilety na najtańszy pociąg miały być dopiero na za trzy dni ale na ten sam dzień mogliśmy kupić bilety na najdroższy pociąg jadący przez Guilin do Szanghaju. Po krótkim namyśle zdecydowaliśmy że nie chcemy siedzieć bezczynnie 3 dni w betonowym Kunming i kupiliśmy bilety na wieczorny pociąg. Mając sześć godzin wolnego postanowiliśmy wymienić pieniądze i odnaleźć KFC na jedzenie w którym mieliśmy jeszcze kupony rabatowe z Urumqi. Kunming to chyba rzeczywiście nic poza betonową dżunglą i o ile "betonowa dżungla" Chengdu była okazała i miła dla oka o tyle centrum Kunming to nic poza niekończącymi się rzędami, szarych, betonowych pudełek.
Przejazd z Kunming do Guilin zajął 18 godzin. Plan po wyjściu z pociągu wydawał się banalnie prosty. Mieliśmy wyjść z budynku stacyjnego, przejść kilkadziesiąt metrów na dworzec autobusowy i pierwszym nadarzającym się autobusem zamierzaliśmy pojechać do Babu. Ale rzecz jasna to są Chiny i nawet najbardziej banalne plany trzeba dostosowywać do tutejszych warunków. Otóż nie wiedzieć czemu, anglojęzyczna kasjerka na stacji kolejowej w Kunming uznała, że najlepiej dla nas zrobi, jeżeli sprzeda nam bilety do stacji Guilin Bei.
Typowa klasa
Nie mieliśmy pojęcia co oznacza dopisek "bei" więc cierpliwie czekaliśmy w wagonie aż konduktor powie kiedy mamy wysiąść. I czekaliśmy sobie tak w najlepsze mijając główną stację Guilin, czekaliśmy mijając kolejną stację w Guilin by ostatecznie wysiąść na stacji Guilin Bei - teraz już wiemy, że "bei" oznacza w języku chińskim "północ". Tak więc nasz banalnie prosty plan trzeba było ponownie zmodyfikować o przejazd w deszczu dwoma autobusami do centrum miasta. Na szczęście udało się nam zdążyć na jeden z dwóch ostatnich tego dnia autobusów do Babu. Na miejsce dotarliśmy po 22 - trzy dni po opuszczeniu Dali i przejechaniu prawie 2000km.
Wakacje od wakacji
W Babu planowaliśmy pierwotnie zatrzymać się trzy dni. Czas nas naglił i bardzo chcieliśmy 1 grudnia znaleźć się już w Laosie, odwiedzając po drodze jeszcze Longsheng i Yangshuo, ale jak to było do przewidzenia, miła atmosfera i totalne oderwanie się od turystycznych miejsc sprawiły że utknęliśmy w Babu na tydzień i opuszczaliśmy je z dużą niechęcią.
Babu to miejsce w Chinach jakiego nie znaliśmy. To są prawdopodobnie prawdziwe Chiny i to prawdziwe aż do bólu. Wrażenie jakie na nas zrobiły "prawdziwe Chiny" są mieszane. Z jednej strony zachwyca prostota życia mieszkańców, serdeczność, brak zepsucia związanego z obecnością turystów, strasznie niskie ceny podstawowych produktów i usług, ale z drugiej strony przygnębia niemal hermetyczne zamknięcie mieszkańców przed resztą świata. Nie mają oni bladego pojęcia o tym co się dzieje na świecie, nie mają nawet pojęcia o Chinach, nie znają regionów Chin, liczby prowincji, a wiedza co światlejszych ogranicza się co najwyżej do lokalizacji największych chińskich miast. I jakkolwiek byłoby to zrozumiałe w przypadku zwykłych mieszkańców, o tyle przygnębiające jest to jeżeli sprawa dotyczy studentów collegu, którzy to za rok, dwa, pięć, staną się pełnoprawnymi nauczycielami uczącymi kolejne pokolenia Chińczyków. O ich totalnym braku wiedzy geograficznej przekonaliśmy się na własne oczy, kiedy to jednego wieczora zostaliśmy zaproszeni do szkoły na tzw. "english corner" (miejsce gdzie można sobie poćwiczyć język w kontakcie z anglojęzycznymi osobami). Jako nowe twarze zrobiliśmy furorę. Wielu ze studentów wiedziało o naszym przyjeździe i o tym, że parę miesięcy jesteśmy w trasie. Wielu było ciekawych co widzieliśmy w Chinach ale już po paru minutach musieliśmy ograniczyć się do podawania nazw tylko największych miast bo nawet nazwy prowincji nic im nie mówiły. Co gorsza zdarzył się i taki student, który nie mając pojęcia o czym mówimy zaczął niemal cytować fragmenty z anglojęzycznych programów informacyjnych chińskiej telewizji w stylu "turystyka jest ważną gałęzią rozwoju naszego kraju", "wskaźniki ekonomiczne wskazują że..." Obyś ty chłopie miał kiedyś okazję zobaczyć w jak bardzo zakłamanym kraju przyszło Ci się urodzić - pomyśleliśmy. Życie studentów też tu nie jest proste. Pozamykani w akademikach, gnieżdżą się w czasem bardzo trudnych warunkach a miesiące im upływają niemal wyłącznie na dzieleniu czasu między nauką, jedzeniem, robieniem prania i... nauką.
W Babu zszokowały nas ceny jedzenia i usług. Po prawie 3 miesiącach pobytu w Chinach po raz pierwszy spotkaliśmy się jadłodajniami gdzie za pełny posiłek płaci się 2 - 5Y a za miskę zupy nawet i 0,5Y. Tu dopiero widać jak ogromny wpływ ma turystyka na lokalnych mieszkańców. Wystarczy 5 hoteli, miejsce z biletem wstępu, wpis do przewodnika LP i miska zupy zaczyna kosztować 12Y. W Babu przyszedł też w końcu czas na wizytę u fryzjera. Krzysiek zwlekał z tym długo bo widząc dotychczasowe cenniki w miastach takich jak Chengdu, Kunming czy Lhasa gdzie za ścięcie włosów "z ułożeniem" żądano 50 - 60Y a czasem nawet i 100Y. Tu, za jedyne 3Y Chinka zgrabnie skróciła włosy. Udaliśmy się też całą polską grupą na masaż. Na pierwszy rzut oka miejsce wyglądało jak burdel. Na parterze siedziała cała gromada roześmianych, młodych Chinek czekających na klientów. Godzinny masaż prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z masażem leczniczym, jednak godzinne ugniatanie zbolałych mięśni na całym ciele było szalenie relaksujące. Cena - 20Y. Z kolei Agnieszka udała się do fryzjera by przekonać się co to znaczy strzyżenie połączone z masażem głowy. Lekko kazała podciąć końcówki włosów co trwało parę minut a przez pozostały czas fryzjer fachowo zrobił masaż głowy, ramion i pleców. Sprawdziliśmy wcześniej - to standardowa usługa a nie reakcja fryzjera na turystkę... Cena - 15Y.
Tydzień upłynął nam niewiadomo kiedy. Czas dzieliliśmy głównie pomiędzy spanie, jedzenie, zabawę i rozmowy. Jednego wieczora Artur przygotował polską kolację, innym razem Małgosia przygotowała pizze (bez sera i keczupu, bo w wielkich Chinach nabiału nie znają niestety). Co więcej, tak się akurat złożyło, że do pracującego w szkole Anglika - Nicka, przyjechała dziewczyna z czeskiej Pragi - Petra, tak więc w jednym małym Babu w jednym czasie znalazła się cała gromada roześmianych obcokrajowców - zjawisko chyba tam nie znane.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Zostawiliśmy w mieszkaniu Małgosi wszystkie niepotrzebne nam w Indochinach graty, wrócimy po nie w drodze powrotnej. Pogoda cały czas była pochmurna i deszczowa przez co postanowiliśmy zrezygnować z odwiedzenia Longsheng i Yangshuo - może odwiedzimy je w zimie - i rozpoczęliśmy podróż do granicy z Laosem.
Informacje praktyczne:
- autobus do Kunming - 75Y, 4,5 godz. Odjeżdżają z dworca autobusowego co 30 minut. Wygodnie jest wykupić sobie bilet w agencji turystycznej w centrum starego miasta. Normalny bilet kosztuje 75Y ale autobusy odjeżdżają spod hoteli na starym mieście. Co więcej, na dwa poranne autobusy dostaje się zniżkę i bilet kosztuje 65Y.
- pociąg z Kunming do Guilin - najdroższy Kunming - Shanghai, nr K182, wyjazd z Kunming 20:51, czas przejazdu 18 godz. Hard seat: 124Y, hard sleeper 236Y
- pociąg z Kunming do Guilin - najtańszy Kunming - Guilin, nr. 2056, czas przejazdu 22 godz. hard seat: 74Y, hard sleeper 156Y
- autobus z Guilin do Babu - 5 - 6 godzin. Cena 65 - 55Y.