niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
w drodze do Ali
A więc po 13 godzinach jazdy "tybetańską antylopką" znaleźliśmy się ponownie w punkcie startu - Kargalik. Byliśmy rozczarowani i nieco zdezorientowani. Nawet nie zauważyliśmy kiedy kierowy zawrócili. Jak nam później wyjaśnił kierownik były jakieś problemy z kołem i kierowcy zdecydowali się zawrócić do bazy. Na czas naprawy umieszczono nas w pokoju hotelowym należącym do firmy i kazano czekać. Cały dzień spędziliśmy patrząc się w sufit i grając w jedyną grę jaką zabraliśmy ze sobą w laptopie. Baliśmy się pokazywać na ulicy wiec zaczęliśmy przejadać jedzenie zgromadzone na podróż do Ali. W między czasie odwiedził nas kierownik i napisał na kartce: "jeżeli pojawią się inni turyści to mamy powiedzieć że cena biletu jest 800Y". Cóż...
Przed 18 autobus był gotowy do drogi. Pojawiło się 5 nowych pasażerów i rozpoczęliśmy nasze drugie podejście wjechania do Tybetu. Obawialiśmy się nieco posterunku kontrolnego który mijaliśmy poprzedniej nocy ale na szczęście niepotrzebnie.
Jechaliśmy starym, zdezelowanym sleeperem, który po latach eksploatacji na tej trasie był w strasznym stanie zarówno technicznym jak i higienicznym. Wszędzie było skrajnie brudno, na podłodze walały się papierosy na grubej warstwie pyłu i kurzu. Każdy pasażer leżał na pojedynczej, wąskiej i również zakurzonej pryczy.
w drodze do Tybetu
Do okrycia dostawało się dwa grube koce z których każdy nie pamięta kiedy był prany ostatnio. Ale to wszystko w gruncie rzeczy nie miało większego znaczenia, wszak mknęliśmy do Tybetu. Kierowcy jechali na zmiany właściwie nie zatrzymując się. Czasem zmieniali się za kierownicą nie zatrzymując pojazdu. Byli sympatyczni ale wypalali jeden papieros za drugim. Raz nawet próbowaliśmy namierzyć 10 minutową przerwę w paleniu ale się nie udało. A jako że leżeliśmy na pryczach zaraz za nimi to czuliśmy się jak w środku komina wielkiej kotłowni. Do tego wszędzie zalegały tłuste osady ze spalin które w postaci czarnego dymu wydobywały się z silnika. Za dnia zwyczajnie gapiliśmy się w okna ucinając sobie krótkie drzemki. W słońcu temperatura była na tyle wysoka, że można było leżeć odkrytym. W nocy natomiast temperatura spadała do bardzo niskich wartości i wtedy trzeba było się przykryć dokładnie. Zwłaszcza leżąc na górnej pryczy trzeba było ciągle walczyć z opadającymi na podłogę kocami. Nad ranem zdarzało się że wewnętrzna część szyb była oblodzona.
Niezwykle malownicze były przystanki na siusianie. Agnieszka zapamięta zwłaszcza jeden, kiedy to kucając sobie na poboczu drogi, zasłonięta od autobusu pagórkiem z kamieni radośnie odmachiwała dwóm wypełnionym po brzegi żołnierzami ciężarówkom, które niespodziewanie pojawiły się za jej plecami. Niestety postoje czasem zdarzały się dłuższe a ich powodem były awarie autobusu. Co najmniej raz dziennie coś się psuło i kierowcy kilka godzin leżeli pod pojazdem i grzebiąc w nim próbowali coś zdziałać. Zwłaszcza 2 nocy kiedy autobus zwyczajnie stanął, kierowcy coś próbowali naprawić ale gdy drugi kierowca położył się na pryczy wiedzieliśmy że stoimy tam do rana. Skończyło się to całkowitą wymianą sprężarki.
Trasa wiodła przez bardzo malownicze tereny dokładnie wzdłuż granicy z Indiami. Bardzo szybko wjechaliśmy w wysokie góry. Najpierw pokonaliśmy łańcuch gór Kunlun Shan i wjechaliśmy na płaskowyż. Cały drugi dzień spędziliśmy na Płaskowyżu Aksai Qin na wysokości około 5000m. n.p.m. To już jest bardzo wysoko... W czasie całej drogi autobus pokonał kilka bardzo wysokich przełęczy między innymi: Khitai Pass 5190m, Satsum La 5350m i najwyższą Qieshan La 5400m. Cały dzień jechaliśmy też przez tereny sporne pomiędzy Indiami i Chinami, oficjalnie przebywając na nich nielegalnie. Na szczęście nie mieliśmy problemów z chorobą wysokościową (którą postrzegaliśmy wcześniej jako bardzo duże zagrożenie). Widać aklimatyzacja w Tashkurgan i Karakul Lake oraz wjazd poprzedniej nocy na dużą wysokość i powrót do Kargalik dały rezultaty. Nasza aklimatyzacja była niemal podręcznikowa. Pod koniec 2 dnia dojechaliśmy nad gigantyczne jezioro. W 75% jest kontrolowane przez Chiny a w 25% przez Indie. Zaraz za nim wjechaliśmy do dwóch miasteczek na trasie: Domar i Rutok które są całkowicie zamknięte dla obcokrajowców i za przejechanie których przyjedzie nam później zapłacić karę. Pomimo tak skrajnie trudnego terenu i niskich temperatur na trasie spotkaliśmy kilku rowerzystów jadących do Ali. Pod koniec 1 dnia zatrzymał nas John - Amerykanin który zdecydował się skorzystać z autobusu. Powiedział nam że temperatury są za niskie i taka jazda dla niego nie ma sensu. Ostateczne po 50 godzinach spędzonych w autobusie, wykończeni i brudni (twarze mieliśmy ponoć jak górnicy po całym dniu pracy) dotarliśmy do Ali.
Zaraz na drugi dzień po dotarciu do Ali postanowiliśmy zalegalizować nasz pobyt w Tybecie udając się do PSB (biuro bezpieczeństwa publicznego). Wiedzieliśmy, że jest tam Tybetanka - policjantka mówiąca po angielsku nie robiąca zbędnych problemów cudzoziemcom. Pani Li okazała się bardzo sympatyczna i pomocna. Najpierw wypełniliśmy formularze podając dane osobowe, cel wizyty, numery paszportów, wiz itp. Później najnormalniej w świecie nastąpiło przesłuchanie:
- zadam teraz kilka pytań na które proszę odpowiadać zgodnie z prawdą. Pouczam równocześnie o odpiwidzialnisci kirnej za skydynia fyszych zenan. - zaczęła przesłuchanie
- eeee? - nie zrozumieliśmy końcówki zdania więc pani Li powtórzyła wolniej.
- zadam teraz kilka pytań na które proszę odpowiadać zgodnie z prawdą. Pouczam równocześnie o odpiwidzialnisci kirnej za skydynia fyszych zenan - kontynuowała
- przepraszamy ale nic nie rozumiemy. Nasz angielski nie jest tak dobry - zaczęliśmy się bronić. Pani Li też się zawstydziła dodając że jej angielski też nie jest dobry.
- ależ nie - zaprzeczyliśmy
- zadam teraz kilka pytań na które proszę odpowiadać zgodnie z prawdą. Pouczam równocześnie o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. - powiedziała to dokładniej i jeszcze wolniej.
- a, Ok., Ok. - zrozumieliśmy. Za mało mamy doświadczeń z organami ścigania.
- Skąd przyjechaliście do Ali
- Z Kargalik autobusem
- Kiedy rozpoczęliście podróż
- 12 października, czwartek
- Jaki jest cel waszej podróży
- Turystyka
- Czy macie pozwolenie na przejazd przez tereny zamknięte dla obcokrajowców?
- Nie, nie mamy
- Co robiliście od kiedy wyjechaliście z Kargalik?
- Nic, jechaliśmy cały czas autobusem
- Czy przejeżdżaliście przez zamknięte miasta Rutok i Domar?
- Tak, Rutok na pewno bo był przy jeziorze. Tego drugiego nie pamiętamy, może to było w nocy.
- Nie mieliście pozwolenia na przejazd. Zgodnie z tutejszym prawem zostaniecie ukarani grzywną w wysokości 300Y od osoby. Czy jesteście tego świadomi?
- Tak
Przesłuchanie zakończone. Pani Li wraz z koleżanką zaczęły wypełniać tonę papierów. W między czasie pojawił się znajomy z autobusu Japończyk który też przyszedł kupić permit. Parę minut później pojawił się kolejny pasażer autobusu - Koreańczyk który nieśmiało wszedł do sali z pytaniem: "przepraszam, szukam Bank of China". Zdębieliśmy. Byłoby to dla nas ostanie miejsce gdzie pytalibyśmy od bank. Ale pani Li ze stoickim spokojem odpowiedziała że w Ali nie ma Bank of China, poczym zapytała:
- Czy ma pan permit na przebywanie w Tybecie?
- Tak - odpowiedział po krótkiej konsternacji - jak się później okazało - również Pan Li.
- Więc proszę mi go pokazać
- eeeee?
- Proszę pokazać permit na Tybet. Czy ma go Pan?
- Tak
- Więc proszę go pokazać
- eeee?
- Proszę dać mi swój paszport
- Proszę bardzo, to mój paszport
- Czy ma pan permit na Tybet
- Tak
- Proszę siadać i poczekać - odpowiedziała tracąc cierpliwość.
Koniec końców tak jak my musiał wypełnić formularz i zapłacić karę. W między czasie pojawiło się 4 naszych znajomych rowerzystów (3 Amerykanów w tym John oraz młody, przesympatyczny Duńczyk). Gdy protokół z zeznania był gotowy pani Li podeszła do nas, pokazała zapisane chińskimi znaczkami liczne strony i powiedziała:
- to jest protokół z waszego zeznania. Teraz mam obowiązek wam go przetłumaczyć. - co też zrobiła, prosząc na koniec abyśmy napisali:
"powyższe zostało nam przetłumaczone przez oficera policji i jest zgodne z tym co powiedzieliśmy". Jeszcze data i podpis na kilkunastu dokumentach i... uroczyste pobranie odcisków palców. Na to czekaliśmy najbardziej. Czy teraz w Polsce przy wypełnianiu oświadczenia o niekaralności mamy o tym wspominać? Ostatecznie dostaliśmy permit na prefekturę Ali upoważniający do odwiedzenia miast Rutok, Domar, Guga, Toling. Od tej pory przebywamy legalnie w Tybecie i mamy prawo jechać w kierunku Lhasy. Okolice Mt.Kailash są otwarte dla obcokrajowców ale zalecono nam byśmy tam udali się znowu do PSB by zakupić kolejny permit (50Y) na prefekturę Shigatse byśmy legalnie mogli przejechać przez zamknięte miasta Saga i Paya.
Cieszymy się bardzo, że wszystko przebiegło zgodnie z planem. Legalnie przebywamy teraz w Tybecie. Jak widać procedura wyrabiania permitu w ten sposób jest standardowa co może oznaczać, że droga przez Ali - jakkolwiek trudna - staje się co raz bardziej powszechna i prawie legalna.
Dzień później...
Godzina 12:30. Siedzimy sobie wygodnie w hotelu. Ktoś puka do drzwi. Otwieramy a tam właściciel hotelu każe nam natychmiast się zbierać z paszportami i iść za nim. Aga była lekko ubrana więc obydwa paszporty zabrał Krzysiek i udał się za gościem. Na dole czekała już taksówka która zawiozła ich do ... PSB. Miło było znowu spotkać p. Li która była tak samo zaskoczona Krzyśka widokiem jak i on tą przejażdżką. Zaskoczony był również właściciel hotelu który nie przypuszczał że mamy zalegalizowany pobyt. Ot konfident się znalazł. Konfident ale przynajmniej sympatyczny bo przeprosił za zamieszanie i odwiózł do hotelu. Pewnie taka jest tu tybetańska rzeczywistość. Ale za to od razu wyniesiono nam śmieci z pokoju i sprawdzono czy mamy wrzątek w termosie. Nie ma tego złego...
Jutro postaramy się wyrwać z Ali ale jeszcze nie bardzo wiemy gdzie pojedziemy. Pogoda jest mroźna ale piękna i bezchmurna. Oby taka utrzymała się do Lhasy.