niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
Terakotowa Armia
W Xi'an (czytaj Sian) utknęliśmy na 5 długich dni a wszystkiemu były winne chińskie koleje i sposób w jaki funkcjonują. O tym jednak za chwilę.
Xi'an, jakkolwiek ważne historycznie miejsce, dawna siedziba cesarzy Chin i poniekąd docelowy punkt jedwabnego szlaku, jest dzisiaj niczym więcej jak 6 milionową, betonową aglomeracją. Niewiele pozostało tu do zobaczenia z czasów jego świetności poza dawnymi murami otaczającymi miasto, dwoma pagodami oraz wieżą bębnów i wieżą dzwonów. Do tego dodać jeszcze można muzułmańską enklawę będącą spuścizną po muzułmańskich kupcach przybywających do Chin jedwabnym szlakiem. Cała reszta to biurowce, sklepy, neony, szerokie i wiecznie zatłoczone samochodami ulice.
Nie po to jednak turyści przybywają do Xi'an. Głównym celem jest bowiem Terakotowa Armia. Uważana za jedno z największych odkryć archeologicznych XX w. na świecie. Wygląda to trochę tak, że Chińczycy wiedząc że w Xi'an nie ma co oglądać wyszukali sobie nowy zabytek. To oczywiście żart. Na to wielkie znalezisko w 1974 natrafił pewien rolnik kopiąc sobie studnię i od tej pory Terakotowa Armia - sukcesywnie wykopywana żołnierz po żołnierzu - stała się jednym z symboli Chin obok Wielkiego Muru i Zakazanego Miasta. Całe znalezisko to armia kilku tysięcy żołnierzy, stojących w szyku bojowym, z końmi i rydwanami wokół grobowca cesarza Qin Shi Huang'a.
Terakotowa Armia
Każda z figur jest naturalnej wielkości a każdy z żołnierzy ma indywidualne rysy twarzy. Jednym armia się podoba, inni wieszają na niej psy narzekając na wysokie ceny biletów i nieco hangarowy charakter ekspozycji. Naszym zdaniem decydując się na odwiedzenie tego miejsca warto pomyśleć o zabraniu lornetki lub długiego obiektywu bo tylko w ten sposób będzie można w pełni dostrzec różnice w wyglądzie poszczególnych figur. W przeciwnym wypadku będzie to tylko hangar z wykopaliskami.
W Xi'an warto wybrać się też do Pagody Wielkiej Gęsi i to koniecznie późnym popołudniem, kiedy to w parku otaczającym pagodę, każdego dnia ma miejsce bezpłatny pokaz "tańczących fontann". Widowisko jest naprawdę piękne.
I to właściwie tyle jeżeli chodzi o Xi'an. Wystarczą na to dwa dni i można ruszać dalej. Można, gdyby nie chińskie koleje państwowe.
Wiele jest rzeczy które nas irytują w Chinach, ale zdecydowanie w ścisłej czołówce są koleje. Trudno jest nam pojąć, jak kraj z najgęstszą siecią kolejową na świecie aspirujący do miana supermocarstwa może mieć aż tak źle zorganizowany transport kolejowy. Pierwsza i zarazem chyba najbardziej dobijająca rzecz to absolutny brak rozkładów jazdy w języku innym niż chiński. Wszyscy Ci "zjadacze ryżu" wydają się nie dostrzegać faktu, że są na świecie ludzie nie umiejący czytać ich pokręconych liter.
Terakotowa Armia
I o ile brak rozkładów anglojęzycznych na małych stacjach byłby wytłumaczalny o tyle ich brak na stacjach w Pekinie czy w Xi'an jest jedynie jednym z wielu dowodów prowincjalnego charakteru całego państwa.
Kolejna niewytłumaczalna rzecz to brak centralnego systemu rezerwacji biletów. W praktyce oznacza to, że bilety na miejsca leżące lub siedzące z rezerwacją siedzeń można wyłącznie kupować na stacji z której się wyjeżdża i to do tego tylko na pociąg rozpoczynający bieg z tej stacji. Zobrazujemy to na naszym przykładzie. Chcieliśmy pojechać pociągiem z Xi'an do Turpan. Podróż miała zająć 36 godzin zatem najtańsza klasa siedząca raczej odpadała. Codziennie na tej trasie jedzie 7 pociągów ale tylko jeden z nich rozpoczyna bieg właśnie w Xi'an. Zatem jeżeli chcieliśmy pojechać w klasie innej niż najtańsza - siedząca, to mogliśmy czekać na wolne miejsca wyłącznie w tym jedynym pociągu wyjeżdżającym z Xi'an, a czas oczekiwania wynosił wtedy 5 dni.
Kolejny zarzut to brak imiennych biletów. Procedura ich kupowania jest identyczna jak w Polsce i polega na powiedzeniu w kasie dokąd się chce jechać, jaką klasą i kiedy. I o ile w Polsce się to sprawdza, o tyle w kraju gdzie codziennie kilkaset milionów osób podróżuje koleją tworzy to idiotyczne sytuacje. Przykładowo, gdy chce się pojechać z Pingyao do Xi'an (a są to wysoce turystyczne miejsca) to można zapomnieć o zakupie biletu w kasie na miejsce leżące.
Terakotowa Armia
Zwyczajnie miejsca te są już dawno wykupione przez różnego rodzaju agencje które za "niewielką" dopłatą są w stanie "wygrzebać z pod ziemi" bilet nawet na pociąg odjeżdżający za 20 minut. Krytykowaliśmy imienne bilety w Indiach i w Rosji ale teraz widzimy, że ich brak tworzy jeszcze większe problemy.
Następna rzecz to jakieś durne procedury przebywania na dworcach kolejowych. Na sam dworzec można wejść tylko za okazaniem biletu. To akurat wydaje się zrozumiałe bo w przeciwnym wypadku z dworców powstałyby noclegownie, jednak uważamy że dla zabłąkanych w środku nocy białasów można robić wyjątki choćby dla ich własnego bezpieczeństwa, co by później nie angażować policji w ich poszukiwania czy poszukiwania ich skradzionych bagaży. Niestety, wredne, umundurowane, służbiaste, skośnookie pochłaniacze ryżu nie chcą nawet słyszeć o wpuszczeniu nas do poczekalni w celu dotrwania do świtu. Ponadto, ilekroć ma się już możliwość wejścia do poczekalni to cały bagaż musi zostać prześwietlony przez rentgena. I jest to uwierzcie strasznie irytująca czynność, kiedy ma się parę minut do odjazdu pociągu, zewsząd napiera milion Chińczyków a Ty się masz człowieku uporać z jakąś idiotyczną maszyną.
Zarzutów pewnie znalazłoby się znacznie więcej ale może na dzisiaj wystarczy. Na koniec jeszcze postanowiliśmy w bardziej obrazowy sposób opisać jak może wyglądać podróż kolejami chińskimi.
Muzułmańska dzielnica w Xian
Hard Seat
Parę dni przed planowanym wyjazdem do z Pekinu do Datong postanowiliśmy kupić bilety. Jako że podróż miała trwać zaledwie 6 godzin świadomie zdecydowaliśmy się na klasę hard seat, aby przekonać się w jakich to warunkach podróżuje się w najtańszej klasie chińskich kolei. Na dworzec wpadliśmy 15 minut przed odjazdem pociągu bo Krzyśkowi pomyliły się godziny i był przekonany że pociąg odjeżdża godzinę później niż w rzeczywistości. Niemal w ostatniej chwili weszliśmy na peron. Odnaleźliśmy nasz wagon. Już przez okna widzieliśmy co nas będzie czekało za chwilę. Wagon był absolutnie pełny. Wszystkie drewniane, obite skajem krzesła były pozajmowane a do tego dziesiątki osób stały w przejściu. Było parno i tak gorąco, że niemal wszyscy mężczyźni stali w samych spodniach. Pot lał się strumieniami pomimo otwartych wszystkich okien. Do tego w wagonie była jakaś awaria instalacji wodnej i na podłodze było kilka centymetrów wody. Na tyle dużo, że stojąc w sandałach stało się właściwie stopą w wodzie. Ciągnąca się przez całą długość wagonu półka na bagaże była zapełniona do granic możliwości, a jako że weszliśmy jako jedni z ostatnich na nasze plecaki nie było już zwyczajnie miejsca. Jedyną pozytywną rzeczą był fakt, że kupiliśmy bilety kilka dni wcześniej i na biletach mieliśmy zaznaczone numery miejsc.
Terakotowa Armia
Tak, nawet w tej klasie, jeżeli uda się kupić bilety z rezerwacją miejsca to jest szansa że się usiądzie. Zatem gdy weszliśmy do wagonu, namierzyliśmy nasze miejsca - które oczywiście były już zajęte - zaczęliśmy tłumaczyć że chcemy na nich usiąść. Po paru minutach rzeczywiście usiedliśmy. Nawet nie było to trudne choć na czas naszej walki o miejsca stał obok nas mundurowy policjant co z pewnością ułatwiło sprawę. Pozostał jeszcze problem plecaków. Niestety, nic w tej sprawie nie wymyśliliśmy więc obydwa duże plecaki wylądowały na zatopionej w wodzie podłodze. Pociąg ruszył punktualnie a przed nami było 6 godzin siedzenia na twardych krzesłach i kurczowego trzymania swojego dobytku. Po jakiejś godzinie przyszła policja kolejowa. Zobaczyła nasze plecaki w wodzie, powiedziała że tak być nie może po czym zrobiła rewolucję na półce bagażowej i nasze plecaki znalazły się pod sufitem pięknie ociekając wodą na siedzących poniżej podróżnych. Nikt nie protestował bo mundur w tym kraju ma jakąś chyba "magiczną" moc.
DNA bliższe człowiekowi czy małpiatce...
Obok nas siedział młody chłopak. Z wyglądu miał nie więcej niż 18 lat. Siedział bez koszulki bo temperatura w wagonie była nie do wytrzymania. Chudy był jak "śmierć na chorągwi" tak że można było mu policzyć wszystkie kości.
Kaplica przed Pagodą Wielkiej Gęsi
Co parę minut wyjmował z paczki papierosa, ostentacyjnym gestem przypalał go i niczym aktorzy z hollywoodzkich filmów wypalał strząsając oczywiście popiół wprost pod nogi. Niedopałki także lądowały w miejscu gdzie siedział. Po takim papierosie przychodził czas na przeczyszczenie przewodu pokarmowego co kończyło się zawsze długim "hodowaniem" w ustach flegmy i głośnym jej pozbyciem się tuż pod nogi. Przyszedł czas kolacji. Najpierw zżarł kilka parówek. Wyglądało to tak jak by pochłaniał je z celofanem - chyba żeby dłużej na żołądku poleżały. Później wtrąbił tackę małych pomidorków, suszone owoce, kiść bananów, kilka jabłek i wszystko to czego nie dojadł lądowało na podłodze. Dokładnie tam gdzie siedział lub w bardzo bliskiej jego okolicy. Następnie zabrał się za jakimś jogurt. Przez słomkę wypił całą jego zawartość poczym chyba próbował dostać się do tego płynu który się wbił pomiędzy cząsteczki plastiku w opakowaniu bo ciągnął przez słomkę ze wszystkich sił. Ucztę zakończył na pestkach słonecznika. Wstał z miejsca, jednym ruchem ręki pakował sobie pestkę do ust, w zębach ją obracał i całkowicie bez użycia dłoni wypluwał przed siebie dwie, równe łupiny. Ze zdumieniem patrzyliśmy na jego zachowanie zastanawiając się czy my na pewno mamy z nim coś wspólnego? Czy jest on nadal homo sapiens czy może już chino sapiens. Czy umiecie to sobie wyobrazić? I myli się ten, kto myśli że tak zachowywał się tylko opisanych Chińczyk. Tak zachowywał się prawie każdy Chińczyk w wypełnionym po brzegi Chińczykami wagonie hard seat. A skoro tak zachowywał się każdy podróżny, to wyobraźcie sobie jak wyglądała podłoga po ich ucztowaniu. A przecież wszystkie te śmieci regularnie opływały nasze leżące na podłodze plecaki...