niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
w drodze...
W Ułan Bator wszyscy namawiają nas na zorganizowaną wyprawę na Pustynię Gobi. Ceny są różne: jedne niskie, inne wysokie, jedne wiarygodne jeszcze inne zupełnie z kosmosu. Decydujemy się w końcu pojechać na południe indywidualnie i dopiero na miejscu coś sobie zorganizować - taki polski styl podróżowania& Rozstajemy się także z Magdą, Agą i Renatą. One jadą do Chin a Daniel i Iga oraz poznani niedawno Patrycja i Tomek pojadą z nami na Gobi.
Wcześniej dowiedzieliśmy się, że jedyny autobus z Ulan Bator do Dalanzadgad - stolicy południowej prowincji Gobi - odjeżdża codziennie z Dragon Bus Station o 8 rano. W przeddzień zakupiliśmy bilety i byliśmy gotowi do drogi.
Jak się okazuje, w Mongolii nic nie da się załatwić przed godziną 9 rano, a przed 8 nie działają nawet autobusy miejskie. Gdy tylko pojawiliśmy się na przystanku dopadło nas kilku taksówkarzy oferując kurs na dworzec. Nie mieliśmy dużego wyboru więc trzeba było się targować. Pierwszy zaczął "z grubej rury": - 20 000 tugrików (ok. 18 USD) !!! - nawet nie chciało się nam z nim rozmawiać. Życzyliśmy mu "miłego dnia" i odesłaliśmy precz. Stawki zaczęły stopniowo schodzić: 10000, 5000, 3000 by końcu stanęło na 2500 na samochód - cena w miarę uczciwa, tym bardziej że może to jeszcze była nocna taryfa. Tym sposobem, w dwie taksówki pojechaliśmy na oddalony o 5km dworzec.
jedna z pasażerek autobusu
Mieliśmy nadzieję, że pojedziemy rosyjskim ułazem lub przynajmniej minivanem. Niestety taksówka zatrzymała się przed niewielką blaszanką na kółkach zwaną dalej autobusem. Wiele już autobusów widzieliśmy i wieloma podróżowaliśmy, ale tego nawet trudno było nazwać autobusem. Niewielki, wysoko zawieszony pojazd, 20 siedzeń, brak przestrzeni bagażowej i widoczne wszędzie maksymalne zniszczenia związane z eksploatacją. Zapowiadała się naprawdę bardzo długa podróż. Wtedy jeszcze nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego na co się zanosi.
Do autobusu upakowaliśmy się jako pierwsi. Ze zgrozą stwierdziliśmy, że nie mamy co zrobić z plecakami. Kilka udało się nam poumieszczać pod siedzeniami zajmując miejsce na nogi a reszta stała zwyczajnie w przejściu. Co gorsza, odległości pomiędzy siedzeniami były tak niewielkie, że siedzieć można było wyłącznie niemal na baczność. Do tego siedzenia twarde i bardzo niskie przez co nie było oparcia dla głowy i o drzemaniu można było zapomnieć. Przed 8 autobus był gotowy do drogi. Każde miejsce było zajęte, a w przejściu zalegały najróżniejsze pakunki i bagaże. Tylko żywych zwierząt nie było&
Pierwsza godzina upłynęła w miarę spokojnie bo drogi wylotowe z Ulan Bator są asfaltowe. Niestety asfalt szybko się skończył i zaczął się koszmar drogi na Gobi.
świt w Dalanzadgad
To co na mapie oznaczone jest jako główna droga łącząca stolicę z południem kraju jest niczym innym jak drogą przez step - tak dosłownie. Asfaltowa nitka się kończy i nieliczne pojazdy jakie się tam poruszają zwyczajnie kierują się na południe wybierając jedną z licznych kolein wygniecionych w stepie przez swoich poprzedników. Oznacza to że jedzie się po głębokich dołach, często zakosami, wybierając kierunek wyłącznie na podstawie doświadczenia kierowcy. Czasem kierowca się pomyli, wybierze złą koleinę prowadzącą wyłącznie do czyjejś jurty i gdy się zorientuje to nadrabia stracony dystans jadąc zwyczajnie przez step, tworząc tym samym nową koleinę. We wnętrzu autobusu panuje dziwna atmosfera. Przez otwarte okna wpadają tony pyłu, piasku i kurzu. Wszystko i wszyscy podskakują niemiłosiernie na każdym wyboju. Z półek spadają co raz pakunki a dłonie drętwieją od kurczowego trzymania się poręczy co by nie wylecieć z siedzenia. Nikt z nikim prawie nie rozmawia - nie ma jak, wszyscy się przecież koncentrują na trzymaniu. Sytuację pogarsza fakt, że według naszych informacji podróż ma potrwać 25 - 30 godzin !!!.
Jakieś 3 godziny za Ulan Bator krajobraz za oknem zaczął się szybko zmieniać. Pagórki zaczęły robić się coraz mniejsze, przestrzenie stawały się bardziej rozległe by ostatecznie teren stał się płaski, pokryty piachem, kamieniami i karłowatymi trawkami - znaleźliśmy się na Pustyni Gobi.
stacja benzynowa
Coraz częściej zaczęły nam także towarzyszyć pasące się wielbłądy.
Po 6 godzinach docieramy do 1 większej miejscowości - Mandalgovi. Z mapy wynika, że to dokładnie połowa drogi. Z drugiej strony gdy pytaliśmy kierowcy o której dotrzemy do celu to na kartce napisał 9:00. Miał na myśli 21:00 czy 9:00 dnia następnego? Tego się już nie udało dowiedzieć, ale przynajmniej pojawiła się nadzieja, że za 6 godzin podróż dobiegnie końca.
W autobusie jedzie z nami mongolskie małżeństwo. Faceta nazwaliśmy "chlorek" bo w Ułan Bator wsiadł do autobusu z otwartą puszką piwa a parę kilometrów później wyjął flaszkę wódki i pociągając z gwinta odmierzał sobie łykami odległość do Dalanzadgad. W 3 godzinach był już całkiem pijany. Rozpychał się na siedzeniu próbując umościć sobie miejsce do drzemania. Co chwila maltretował jadącą z nim żonę. Raz ją wyklinał i szturchał by zaraz obejmować i przytulać. Ciężkie ma baba z nim życie.
Po kolejnych 6 godzinach, w blasku zachodzącego słońca i gdy chlorek dopijał ostatni łyk wódki wjechaliśmy do trzeciej tego dnia mijanej miejscowości. Znacznie większa niż pozostałe, ale wyglądem dobijająca i sprawiająca wrażenia wymarłego miejsca bitwy pochłoniętego przez piaski pustyni - to był Dalanzadgad.
Przechadzając się jego ulicami docieramy do czegoś co można określić mianem "centrum".
nasza blaszanka na kółkach
Kilka banków, sklepów, jakiś pomnik, plac, coś co pełni rolę parku a dookoła kilkanaście 4 piętrowych, przygnębiających bloków jakie czasem spotyka się w Polsce na terenach po byłych PGR-ach. W kilku tych blokach podobno są hotele.
Każdy hotel niemal identyczny. Wnętrza przypominają socrealistyczne obrazki z miejsc odwiedzanych przez dygnitarzy partii. Czerwone chodniki, paciorkowe żyrandole, lustra. Wszystko to robi dziwne wrażenia. Ceny też na początek lekko zaporowe. Chodzimy od jednego do drugiego starając się zbić cenę do takiej jaką mieliśmy w Ulan Bator. Bariera językowa jest ogromna. Całe negocjacje to język gestów, zarysowane kartki w podręcznym zeszycie i wybijane cyfry na kalkulatorze. Do tego kilka słów po angielsku, rosyjsku, kilka opanowanych słów po mongolsku i tak aż do znudzenia. W końcu udaje się. Dostajemy dwa pokoje po 4000 T od osoby. Pokoje takie trochę jak w FWP ale za to przyjemne łazienki. Są nawet telewizory, ale poza kaszką na ekranie nic więcej nie pokazują.
Płacimy za pokoje i udajemy się do sklepu na zakupy. Coś trzeba wszak zjeść tego dnia& Kupujemy też wódkę. Pół litra kosztuje tu niecałe 5 zł i pewnie dlatego wszyscy tu piją na umór.
W sklepie dopada nas jakaś kobieta mówiąca po angielsku. Mówi że jest z firmy która organizuje wyjazdy na Gobi i proponuje abyśmy zaraz z nią poszli a ona opowie nam o imprezach i cenach. Zgadzamy się bo właśnie chyba tego szukaliśmy a poza tym to chyba jedyna osoba w tym mieście która mówi po angielsku.
Na miejscu dowiadujemy się o cenach i miejscach jakie możemy zobaczyć w czasie 3 dniowej objazdówki po Gobi. Ceny wydają się przystępne, kobieta wiarygodna więc umawiamy się że rano jeszcze się rozejrzymy za innymi opcjami i damy jej znać co postanowiliśmy.
Informacje praktyczne:
- autobus Ulan Bator - Dalanzadgad - 13300T (bilet kupowany dzień wcześniej), 16000T (bilet kupowany w dniu wyjazdu). Czas przejazdu 12 godzin.
- nocleg w hotelu w Dalanzadgad - od 4000T za osobÄ™