niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
nasza jurta
Ostatniego dnia, po kolejnych 5 godzinach jazdy ułazem po bezdrożach Gobi dotarliśmy najpierw do mrocznego miasta Bulgan gdzie uzupełniliśmy zapasy a następnie pojechaliśmy do nieodległego Bayanzag - miejsca gdzie znajdują się jedne z licznych tu płonących klifów (dziwnych formacji skalnych które swym głębokim ceglastym kolorem sprawiają wrażenie żarzących się). Miejsce to jest także znane z faktu, że w tej okolicy odnajdowano kompletne szkielety dinozaurów. Ponownie zatrzymaliśmy się w jurcie u rodziny. Niestety o ile przez cały czas pogoda nam niedopisywała o tyle teraz niebo było w całości zasnute ciężkimi chmurami a temperatura spadała w zastraszającym tempie. Noc zapowiadała się koszmarnie lodowata. Później okazało się, że nocy, w górach spadł śnieg.
Nasi gospodarze byli mniej kontaktowi od poprzednich i właściwie po obejrzeniu klifów nie bardzo mieliśmy co ze sobą począć. Poszliśmy do nieodległego komercyjnego ger campu (coś w rodzaju hotelu złożonego z luksusowych jurt gdzie za dobę płaci się od 20USD) ale ceny w dolarach i obsługa złożona z dwóch kretynów przywykłych do obsługiwania amerykańskich, bogatych kretynów skutecznie nas wypłoszyła.
Gdy tak leżeliśmy sobie w jutrach zajadając się chińskimi zupkami weszła Patrycja. Wygrzebała gdzieś w swoim plecaku jakiś fragment skopiowanego przewodnika który zabrała z Polski.
wnetrze naszej jutry
Koniecznie chciała go nam przeczytać: "w Ułan Bator, w najbardziej znanych hotelikach pojawiła się ulotka ostrzegająca przed nieuczciwą firmą z siedzibą w Dalanzadgad. Pewna kobieta, mówiąca po angielsku i rosyjsku łapie turystów na mieście i sprzedaje imprezy po astronomicznie wysokich cenach (tu padło parę przykładów). Trzeba na nią uważać i jej unikać. Na imię ma... Inktuja." Przewodnik ten wydano w 2003 roku. Dziwna sprawa. Popatrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem i zaskoczeniem. Wycieczka na którą się zdecydowaliśmy wydawała się nam tańsza od tych w UB a co więcej zapłaciliśmy dopiero połowę więc chyba nie ma co się martwić - pomyśleliśmy.
Noc rzeczywiście była lodowata. O świecie każdy w szybkim tempie maszerował do skrzynki na pomidory - jak nazwaliśmy wychodek. Każdego bolała głowa i każdy miał problemy żołądkowe. Jedni większe inni mniejsze. Zaszkodziła nam woda jaką dostaliśmy od gospodarzy. Wniosek - nie wolno pić wody - nawet po jej przegotowaniu - w której kąpią się i z której piją wielbłądy&
Do Dalanzadgad wróciliśmy koło południa. Organizatorka żaliła się że czekała na nas wczorajszego wieczora ale my udaliśmy że nic nie wiemy. Na szczęście obeszło się bez problemów. Uregulowaliśmy resztę rachunku i nawet zostaliśmy u niej w domu (bo był tańszy niż hotel).
nasz gospodarz
Polish soldier respect
Zaraz po zakwaterowaniu się w hotelu, wszyscy padli w łóżkach. Wymarzliśmy się straszliwie. Do tego większość czuła jakieś problemy żołądkowe. Ale trzeba było jeszcze załatwić bilety na następny dzień do UB. Zajęli się tym Patrycja i Krzysiek. Nasza gospodyni powiedziała że bilety trzeba kupić tak szybko jak to możliwe bo do UB jedzie tylko 1 autobus. Ona też musi iść na dworzec więc nam pomorze. Dodała też że to strasznie daleko więc trzeba wziąć taksówkę. Trochę oponowaliśmy ale gospodyni była nieugięta. Swoją drogą to dziwne mają tu poczucie odległości. Na wydmy jedzie się po bezdrożach cały dzień i to jest OK, ale 600m na dworzec to już strasznie daleko i bez taksówki ani rusz. Na szczęście bilety udało się kupić. Po powrocie postanowiliśmy jeszcze udać się na bazar i trochę się rozejrzeć. Gdy byliśmy w jednym ze sklepów dopadł nas jakiś szczupły facet po 40- tce. Zapytał z jakiego kraju jesteśmy. Gdy odpowiedzieliśmy że z Polski dodał: "czterej pancerni i pies - bardzo dobrze". Okazało się że jest majorem armii mongolskiej i stacjonował razem z polskimi żołnierzami w Iraku w bazie Babilon. Ubłagał nas abyśmy poszli z nim do restauracji. Początkowo był w towarzystwie kumpla - podobno swojego sierżanta - ale ten drugi szybko się zmył. Zamówili dla siebie po wódeczce i pomimo naszych oporów po wódeczce dla nas. Bardzo chciał z nami porozmawiać ale znowu ta bariera językowa. Widać było że walczy, próbuje, szuka słów ale ani po polsku, angielsku i rosyjsku mu nie szło. Jedyne co udawało się zrozumieć to "Polish soldier respect" - to miłe z jego strony. Poza tym zaobserwowaliśmy ciekawy zwyczaj, nieznany w Polsce. Na stole stały 4 kieliszki: 2 dla nas, 1 dla majora i 1 dla jego kumpla który jednak gdzieś się ulotnił. Gdy na stole pozostał tylko 1 pełny kieliszek i nie było jego właściciela to major chwycił go i zamaszystym ruchem wylał jego zawartość po całej sali. U nas by się pewnie nie zmarnował. Gdy przyszliśmy do domu, na pytanie gdzie byliście tak długo padła odpowiedz: "a na wódkę poszliśmy"...
Następnego ranka, przed podróżą do Ulan Bator nie mogliśmy się powstrzymać. Musieliśmy zapytać o magiczny wyraz:
- co oznacza wyraz inktuja - pytamy naszÄ… gospodyniÄ™
Nasza rozmówczyni wyraźnie się zmieszała, opuściła wzrok i jakby nie po angielsku powiedziała:
- inktuja znaczy "spokój"
- czy może być to imię? - pytamy dalej
- tak - odpowiada, ale z jeszcze większą niechęcią
Nic więcej nam nie trzeba. Jej reakcja mówi sama za siebie. Widać że zmieniła profil biznesu i teraz chyba działa uczciwie ale przeszłość lubi wracać po latach...