lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Wientian  
Wat Xieng ThongLuang Prabang, Laosfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
czytasz blog:

Kazachstan-Kirgizja



 cze
2017

Bektau-Ata - Karaganda

1 1 0  
  Karagandy, Kazachstan, prowincja Qaraghandy

Spało się mi doskonale. Kładłem się czysty (co podczas tej podróży, wcale nie było takie oczywiste), było mi ciepło i jak na warunki biwakowe, miękko. Dlatego też nie od razu zorientowałem się, że coś się dzieje. Obudziło mnie światło latarki przemykające po wnętrzu namiotu i ciche postękiwania. Odwróciłem się i zobaczyłem ciemną sylwetkę przyjaciela. Siedział nienaturalnie pochylony do przodu. W lewej dłoni trzymał ?czołówkę?, prawą obejmował klatkę piersiową, jakby w obawie, że coś z niej się wyrwie. W pierwszej chwili pomyślałem, że to z powodu wody. Piliśmy ją jednak obaj, a ja czułem się bardzo dobrze. ?Co się dzieje? Źle się czujesz?? - Zapytałem cicho, a nie doczekawszy się odpowiedzi powtórzyłem głośniej. Pomiędzy mimowolnymi stęknięciami, cichym, drżącym głosem Witek powiedział, że kłuje go w okolicach mostka. Wystraszyło mnie to, bo natychmiast pomyślałem o zawale serca, a na tym odludziu byliśmy zdani na siebie. Jeśli nawet któryś z telefonów ma zasięg, to jak określić naszą pozycję? Może GPS? A może stojący obok kurhan byłby wystarczającym punktem orientacyjnym? Może i tak, ale nie mogłem sobie przypomnieć komu był poświęcony. ?Co to za ból? Myślisz, że może to być serce? Brałeś już coś?? - dopytywałem zdenerwowany. Z trudem wystękana odpowiedź trochę mnie uspokoiła. Opisane objawy były mi dobrze znane. ?Neuralgia międzyżebrowa? - zawyrokowałem autorytatywnie, mając nadzieję, że tak właśnie jest, ponieważ mija samoistnie. Zanim się to stanie, ma się wrażenie, jakby klatkę piersiową przekłuwał stalowy pręt, którym coś porusza, lecz zazwyczaj trwa to kilkanaście minut. Tak było i tym razem. Położyliśmy się, a rano pozostało po tym incydencie jedynie przykre wspomnienie. Sprawnie zakrzątnęliśmy się przy śniadaniu, a potem przy zwijaniu obozowiska. Po ósmej ruszyliśmy w stronę gór. Zaskakująco szybko dotarliśmy do pierwszych skał. W trawie natknęliśmy na pobielałe kości dużego zwierzęcia. Przez chwilę zastanawiałem się, czy padło z pragnienia idąc z gór, tak blisko jezior, czy może zostało zabite. Zagadka była nie do wyjaśnienia, więc poszliśmy dalej. Tym razem nie zamierzaliśmy przebijać się przez góry, a obejść je, kierując się na północ. Jeszcze nad jeziorem zaproponowałem kierunek południowy, lecz Witek obawiał się, że może zająć nam to zbyt wiele czasu i nie zdążymy dojść na miejsce spotkania z kierowcą. Nie mogłem wykluczyć takiej ewentualności, a skutki spóźnienia mogły wpłynąć na plan powrotu do Astany, więc bez żalu zrezygnowałem z tego pomysłu. Idąc wzdłuż krawędzi skał, po wyschniętym i spękanym podłożu, dotarliśmy do pierwszego z bardzo tu licznych kanionów. Zazwyczaj nie są ani wysokie, ani bardzo strome, choć bywają wyjątki. Ten do nich nie należał. Poszło nam całkiem ?gładko?. Po nim kolejne kilkaset metrów forsowaliśmy skalny płaskowyż, który kończył następny kanion. Tu już ściany były bardziej strome, trudniejsze więc wybraliśmy ścieżkę wiodącą przez zagajnik porastający dno kotliny. Drzew było niewiele, ale nogi grzęzły w splątanych, pokrytych kolcami łodygach i masie zeschniętych gałęzi. Kolejna ścianka, wspinaczka kilka metrów w górę, tylko po to, ażeby po przejściu kawałka płaskiej skały schodzić w dół. Po którejś z kolei ?wdrapywanek?, ze skalnej półki dostrzegliśmy cmentarz, na którym byliśmy poprzedniego dnia. Rozwiało to wszelkie wątpliwości co do wybranego kierunku marszu. Łatwiej też nam było oszacować czas potrzebny na powrót. Kiedy dotarliśmy do głazu, w którego cieniu odpoczywaliśmy poprzednio, postanowiliśmy dojeść podsuszony chleb. Słońce świeciło niemal pionowo, więc plama cienia była bardzo wąska. Opierając się plecami o skałę i podkurczając nogi z trudem się w niej mieściliśmy. Opuszczaliśmy azyl niechętnie, bo żar lejący się z nieba boleśnie smagał odkryte części ciała, a z pozostałych wyciskał pot. Przyspieszyliśmy tempo marszu. Ponownie szliśmy na granicy skał i stepu. Zza kolejno mijanych wyłomów, wyłaniały się znane widoki dlatego też byliśmy kompletnie zaskoczeni obrazem, jaki pojawił się przy schodzeniu do płytkiego kuluaru. Z bardzo wąskiej rozpadliny, gęsto porośniętej krzewami płynął nieśpiesznie mały strumyk. Co jakiś czas, w zagłębieniach, tworzył rytmicznie następujące po sobie oczka. Woda była chłodna, czysta i pozbawiona zapachu mchu. ?Czyżby jednak były tu źródła?? - Zastanawialiśmy się głośno. Trudno było przepuścić taką okazję. W cieniu krzewów pozostawiliśmy plecaki i poszliśmy się opłukać. Przyjaciel postanowił zbadać skąd płynie struga. Zabrał butelki i poszedł wzdłuż rozpadliny. Korzystając z jego nieobecności, wykąpałem się i wyprałem wszystko, co tylko mogłem z siebie zdjąć. Po kilkudziesięciu minutach wrócił przyjaciel z informacją, że nie udało mu się kategorycznie potwierdzić czy wykluczyć pochodzenie wody. W tej sytuacji, uznaliśmy za właściwe poddanie jej filtracji, choć wyglądała i pachniała zdecydowanie lepiej od tej, którą piliśmy przez cały poprzedni dzień. Usadowiłem się wygodnie i nabierając wodę z najbliższego oczka oddałem się mozolnemu procesowi przepychania jej przez filtr. Widziałem jak to robił Witek i nie miałem złudzeń, ale w praktyce okazało się to jeszcze bardziej czasochłonne i męczące, aniżeli mogłem się spodziewać. Zgniatanie plastikowej butelki w taki sposób, ażeby woda wyciekała z filtra wymagało sporo siły. Po przeciśnięciu dwustu, dwustu pięćdziesięciu mililitrów trzeba było uzupełniać płyn w pojemniku, a to wymagało odkręcenie go od filtra. Napełnienie czystą wodą dwóch półtoralitrowych butli trwało i trwało. Przyjaciel w tym czasie także przeprał ubrania, pocerował skarpety, a w końcu wybrał się na poszukiwanie interesujących go roślin. Kończyłem napełniać drugą butelkę, kiedy wrócił podekscytowany. ?Nie uwierzysz co znalazłem!? - Zawołał z daleka. ?Rzuć to wszystko i choć ze mną. Takiego czegoś jeszcze nie widziałeś.? - Dodał stojąc nade mną. ?Widzisz, że jeszcze trochę muszę ?dofiltrować?. Powiedz o co chodzi.? - Odpowiedziałem. ?Zostaw. Wystarczy nam tej wody. Jesteśmy już blisko. No, chodź!? - Upierał się jak dziecko. Wiedziałem, że opieranie się nie ma sensu. Wstałem i poszedłem za nim. Idąc wzdłuż strumyczka, po dosłownie kilkudziesięciu metrach, zobaczyłem ...basen. Nie w sensie dosłownym, oczywiście. Struga płynąc po skale wpływała do wielkiej niecki utworzonej przez załom skalny. Zgromadzona tam woda miała ponad metr głębokości. Rozpadlina miała pięć, sześć metrów długości i dwa, dwa i pół metra szerokości. Od biedy można w niej było pływać. ?No i co? Jak ci się to podoba?? - Dopytywał Witek. ?Niesamowite? - Przyznałem. ?Gdybyśmy wcześniej to zobaczyli, to nie musielibyśmy się chlapać w tamtej kałuży? - Dodałem zapominając jaki zachwyt wywołała owa ?kałuża?, kiedy ją znaleźliśmy. ?Możemy się wykąpać jeszcze raz.? - Podrzucił kolega. ?Ledwo co wyschły nam rzeczy, chcesz znowu je suszyć?? - zapytałem. ?Na tym słońcu potrwa to chwilę. Po co się mamy śpieszyć. Będziemy potem siedzieli przy drodze i łykali kurz.? - Uzasadnił swoją propozycję Witek. Trudno było z tym polemizować. Do szlabanu mieliśmy z tego miejsca najwyżej godzinę. Z kierowcą umówiliśmy się pomiędzy siedemnastą a osiemnastą. Czasu faktycznie było dość. ?Włazimy? - Zdecydowałem się. Pozbyliśmy się ubrań i wskoczyliśmy do wody. Była trochę cieplejsza od tej powyżej, lecz nadal przyjemnie chłodna. Otoczenie tego naturalnego SPA jak z folderów turystycznych, wymarzona pogoda. Czego moglibyśmy chcieć więcej? Pławiliśmy się pod czujnym okiem kamiennej łasicy. Nie mogliśmy zrozumieć, jak przeoczyliśmy to miejsce idąc tędy poprzedniego dnia. Musieliśmy przechodzić w odległości dosłownie kilkudziesięciu metrów. Nawet, jeśli nie wypatrzyliśmy samego ?basenu?, to wyciekająca z niego woda gdzieś musiała przecinać szlak. Przypomniałem sobie, że gdzieś w tej okolicy natknęliśmy się na spory zagajnik i w nim bezskutecznie szukaliśmy wody. ?Być może wcieka ona w jakąś szczelinę i już jako podskórna gromadzi się tam, tworząc odpowiednie warunki dla roślin.? - Spekulowałem głośno. ?Tak czy owak, jest super, no nie?? - Zapytał retorycznie przyjaciel. Rozmoczeni, jak nigdy dotąd wyszliśmy, żeby się osuszyć i wywiesić spodenki. Tak, jak się spodziewaliśmy, wszystko wyschło błyskawicznie i mogliśmy ruszyć w drogę. Po godzinie marszu dotarliśmy na miejsce pierwszego tu obozowiska. Przyjaciel wykopał i spakował kilka rojników. Pierwotnie nie miałem ochoty bawić się w ogrodnika, ale pomyślałem, że może ojciec chciałby mieć w swoim skalniaku roślinę wprost ze stepu, więc zrobiłem to samo. Mijając pierwsze zabudowania zagadnęliśmy pracującego na podwórku chłopaka o kumys. Kazachskich pieniędzy mieliśmy właściwie tylko tyle, ile mieliśmy zapłacić za transport. Wiedziałem, że znajdę jeszcze może dwieście, trzysta tenge, ale litr kumysu kosztował sześćset. Zapytaliśmy czy możemy zapłacić w dolarach, a chłopak przystał na to, wiec poprosiliśmy o butelkę. Na odchodnym uzupełniliśmy jeszcze wodę czerpiąc ją ze studni. Była identyczna, jak ta ze strumienia. Wszystko wskazywało na to, iż i jedna i druga pochodzą z podziemnej rzeki płynącej pod górą. Poszliśmy do rozwidlenia dróg, skąd mieliśmy najlepszy widok na cały ?ruch kołowy?. Kilkanaście minut później podjechał do nas na motorze mężczyzna w średnim wieku i chłopak od którego kupiliśmy kumys. Podali nam woreczek foliowy wypełniony jeszcze gorącymi bułeczkami smażonymi w głębokim tłuszczu. Mężczyzna powiedział, że to tradycyjna, lokalna przekąska i zachęcił do częstowania się. Bułeczki były pyszne. Porozmawialiśmy chwilę. Na odchodnym zaproponowali nam, że gdybyśmy mieli jakiś problem, to żebyśmy przyszli do ich domu. Był to bardzo miły gest, tym bardziej, że podczas tej podróży nie często ich doświadczaliśmy. Do siedemnastej zostało kilkadziesiąt minut, kiedy niebo gwałtownie pociemniało. Zerwał się silny wiatr, a w powietrzu dało się wyczuć wilgoć. Nadchodził deszcz. Skała, na której siedzieliśmy grzała jak kaloryfer, co było przyjemnie odczuwalne, gdy chłodny wiatr przewiewał nam koszulki. Wokół nas zrobiło się tłoczno, bo nie wiedzieć skąd, zjawiła się kilkuosobowa grupa wycieczkowiczów. Wszystko wskazywało na to, że podobnie jak my, oczekiwali na transport. Wyglądali i zachowywali się jak bohaterowie radzieckiej komedii obyczajowej: panie w kapeluszach z karykaturalnie wielkimi rondami i dziwnie zestawionych ubraniach trajkotały, dzieci dokazywały, a dwudziestokilkulatek, jak przewodniczący konsomołu, za wszelką cenę usiłował zintegrować grupę, śpiewając i żartując. Wraz z rozrywającą niebo błyskawicą spadły pierwsze krople deszczu. Były grube, jak ziarna grochu, ale rzadkie i ciepłe. Do nas podeszło dwóch Kazachów. Jeden zaawansowany wiekiem, drugi trochę młodszy. Panowie mieli ochotę na pogaduszki, co było o tyle trudne, że obaj wcześniej musieli trochę ?nadużyć?. Było to całkowicie uzasadnione zakończeniem Ramadanu. Młodszy mówił dosyć rozsądnie, a przy tym bardzo przejął się naszą sytuacją. Starszy nastrojony był monotematycznie. Bełkocząc w stopniu utrudniającym zrozumienie, snuł jakąś opowieść, w której mieszały się wątki historyczne od Czyngis-Chana po Wojnę Ojczyźnianą. Najwyraźniej był z tego znany, bo jego towarzysz pobłażliwie uśmiechał się, kiedy tamten wymuszał na nas uwagę. Na szczęście podjechał jakiś samochód i starszy pan odjechał. Drugi mężczyzna uwolniony od towarzysza, z werwą zabrał się za sprowadzenie naszego kierowcy. Zapytał o jego numer telefonu, wpisał go do swojej wysłużonej ?komórki? i poszedł szukać zasięgu. Najpierw z wyciągniętą w górę ręką obszedł najbliższą okolice, ale bez efektu. Oświadczył, że idzie na pobliską górę zapewniając skuteczność swoich działań. Deszcz pokapywał, a my rozważaliśmy, co robić, gdyby się nasilił. Z jednej strony powinniśmy być w umówionym miejscu, z drugiej, nie wiedząc kiedy przyjedzie, bezsensem było moknąć. Uzgodniliśmy w końcu, że jeśli będzie taka konieczność poprosimy gospodarzy z najbliższego obejścia, żeby pozwolili nam czekać na ganku, skąd droga powinna być widoczna. Nasz nowy znajomy z komórką zjawił się tak, jak obiecał. Oświadczył, iż dodzwonił się na podany mu numer i uzyskał zapewnienie od tego kogoś, że pamięta o nas. Przyjedzie, choć ?trochę? później. ?Dobre i to. Nawet jeśli wcześniej ?wyskoczyło? im to z pamięci, to telefon im o nas przypomniał. ? - Pomyślałem. Kazach nie poprzestał na tym i zaproponował, żebyśmy się przenieśli do jego starszego kolegi i tam poczekali. Na wątpliwość czy powinniśmy się oddalać od miejsca spotkania, powiedział że to nie problem, bo wszystkim tu powie, gdzie będziemy, a poza tym kierowca ma teraz jego numer i w ostateczności może zadzwonić i zapytać. Trochę było w tym racji, choć przy takim stanie sieci, na kontakt telefoniczny nie bardzo liczyłem. Gdyby zaproszenie dotyczyło mieszkania zapraszającego, to nie opierałbym się, ale wcale nie byłem pewien czy starszy pan życzył sobie gości w domu, a nawet gdyby, to w jego stanie wydawało się to dosyć kłopotliwe. Niestety, deszcz się wzmagał. Trzeba się było decydować. Ulegliśmy i poszliśmy za autochtonem. Zaprowadził nas do małego, dosyć zapuszczonego domku na skraju wsi. Gospodarza jednak nie było. Przewodnik powiedział, żebyśmy poczekali wewnątrz, a on pójdzie go poszukać. Nie chcieliśmy wchodzić do cudzego domu pod nieobecność właściciela, więc mężczyzna wszedł sam, przyniósł nam kilka bułek podobnych do tych, które jedliśmy na skale, tyle że były zimne i trochę podsuszone, po czym ruszył na poszukiwania. Zjedliśmy bułki i kryjąc się pod okapem czekaliśmy na rozwój wypadków. Po chwili nadszedł dwudziestoparoletni chłopak i zapytał co tu robimy. Pokrótce wyjaśniłem sytuację, nie mając pewności z kim rozmawiam i co z tego wyniknie. Chłopak jednak ponowił zaproszenie do domu i oświadczył, że ojciec wkrótce przyjdzie. Weszliśmy za nim do sieni, gdzie idąc w jego ślady zdjęliśmy buty. Było to z pewnością podyktowane zwyczajem, a nie dbałością o podłogi, ponieważ dom wewnątrz także nie błyszczał czystością. Usiedliśmy przy kuchennym stole. Stały na nim brudne talerze, bardzo brudne szklanki. Ceratę zaścielały okruchy pieczywa, resztki sera. Syn gospodarza wyjął z lodówki talerz ze znanymi nam już bułeczkami i włączył czajnik, pytając czy napijemy się ?czaju?. Chwilę później nadeszli obaj nasi znajomi. Młodszy trzymał w dłoni małą, zakapslowaną butelkę. Wyglądała jak piwo, ale płyn był przeźroczysty. Sprawnie zdjął kapsel i nalał niewielką ilość płynu do stojących na stole szklanek. Wzniósł toast ? Dla wstrieczi!? Wypiliśmy, choć szklanka lepiła się do palców. Wódka była ciepła i kiepska. Gospodarz postawił na stole masło, resztki pieczywa. Młodszy z mężczyzn ponownie nalał wódkę. Butelka była mała, więc na szczęście dawki także były symboliczne, bo jak się okazało mieliśmy jeszcze sporo toastów do wzniesienia. Zanim do tego doszło dopełniliśmy formalności towarzyskich: ?Kak wasz zawut?? - Zapytał Witka. ?Witold. Prosto, Witja? odparł przyjaciel. ?A wasz?? - Zwrócił się do mnie. ?Leszek? - Odpowiedziałem. ?Kak? Hreykek?? - Dopytywał, kalecząc boleśnie moje imię. ?L-E-S-Z-E-K? Przeliterowałem. ?A Lezk? - uśmiechnął się zadowolony ze swych umiejętności lingwistycznych. ?Prosto tak! Lezk? Dałem za wygraną. ?Mienia zawut Karim. On nazywajet`sja Amir? - Dopełnił prezentacji. ?Nu, dawaj`tje! Wypijem za mir, za drużbu!? - Skomasował toasty świadom niedostatków płynu, koniecznego do kontynuowania ich wznoszenia. Amir szerokim gestem wskazał na jedzenie i powiedził: ?U-goszcza-je... ugo-szczajet`sja?. Ciężko opadł na stołek i sam zabrał się do smarowania masłem bułeczki. Przerwał jednak jakby nagle przypomniał sobie coś ważnego i zapytał z namaszczeniem: ?Wy znajetje kingu o Spartakie?? ?Kanieczno? - Odpowiedziałem trochę zaskoczony pytaniem. ?On cbił szest samaljetow w to wrjemia! Maładjec? - powiedział na na wdechu. ?Spartak? Samaljetow?? - Niepotrzebnie dałem się podpuścić. Amir z pijackim uporem wołał syna, aż przyszedł. Polecił mu przynieść książkę o Spartakusie, która jak powiedział z namaszczeniem, jest samą prawdą o wojnie. Chłopak niechętnie poszedł do drugiego pomieszczenia i po chwili wręczył ojcu żółtą broszurkę o mocno sfatygowanych okładkach. Amir otwarł ją gdzieś w znanym sobie miejscu, stuknął w stronę palcami otwartej dłoni i tonem jakim zapewne Mojżesz przedstawiał ludowi tablice z dziesięcioma przykazaniami powiedział: ?WOT, SAMA ISTINA!? Potem długo, bełkotliwie zaczął opowieść o bohaterskim pilocie. Niestety obrał sobie mnie za cel. Za pierwszym razem usiłowałem z niechlujnie wymawianych słów coś zrozumieć. Szło mi kiepsko, ale wkrótce zorientowałem się, że Amir ?zapętlił? się i powtarza te same zdania, więc ograniczyłem się do potakiwania, wtrącając co jakiś czas: ?Udiwitjelno, nie możjet byt', nu da itp.? Witek w tym czasie został zaanektowany przez Karima. Szybko ustalili, że Karim jest młodszy o kilka lat (choć zdecydowanie wyglądał na starszego), wychodzili razem ?na papierosa? i nie miało to znaczenia, że przyjaciel nie pali. Kiedy dopiłem herbatę, którą zostaliśmy poczęstowani na samym początku, Karim zaproponował dolewkę. Chętnie się zgodziłem, ale on ograniczył się do dolania ciepłej wody z czajnika. Torebka puściła jeszcze trochę koloru i zostałem z czarką chłodnej lurki. Deszcz od dawna już nie padał. Amir snuł niekończącą się opowieść, w której płynnie przewijały się jeźdźcy Czyngis-Hana, jacyś antyczni łucznicy, których technikę ataku stosowali miejscowi partyzanci w walce z ?giermańcem?, Spartakus koszący wrogów samolotem i jeszcze inne, trudne do rozpoznania postaci. Kiedy Karim wrócił z kolejnego ?papierosa?, a Amir na chwilę przerwał wywód, żeby zjeść posmarowaną dwie godziny wcześniej bułeczkę, zaproponowałem, że skoro nie pada, to może pójdziemy na stare miejsce i tam poczekamy na transport, wywołując tym oburzenie obu Kazachów. ?Co by ludzie sobie o nas pomyśleli? ...że was wyrzuciliśmy, a może i okradli, albo jeszcze coś gorszego!? - Niemal wykrzyczał Karim, a widząc, że nic nie rozumiem wyjaśnił mi, że tutaj nie ma zwyczaju ?opuszczania? gości. Jeśli właściwie zrozumiałem, to przyjmując zaproszenie ?oddajemy się? pod opiekę gospodarza. Nakładając na niego swoisty obowiązek zaspokojenia wszelkich naszych potrzeb (myślę, że jednak w granicach rozsądku) tak długo, dopóki jesteśmy na jego posesji. Nie możemy jednak jej opuścić ot tak sobie. Musimy zostać powierzeni komuś innemu, kto przejmie obowiązki ?oddającego nas?. W naszym konkretnym przypadku kierowcy samochodu. Kiedy przyjedzie i zapewni Amira, że zadba o nasze bezpieczeństwo, będziemy mogli opuścić jego dom. Gdybyśmy teraz wrócili na skałę, narazilibyśmy naszego gospodarza na złośliwości a może i wyrzuty ze strony sąsiadów. Byliśmy zatem w potrzasku obyczajów. Emocje szybko opadły. Amir powrócił do przerwanej opowieści, a Karim zapytał, czy mamy jakieś pieniądze. ?Czułem, że tak to się musi skończyć? - Pomyślałem. Przyjaciel wytłumaczył mu naszą sytuację, a dla jej zilustrowania poprosił o pokazanie portfela. Zrobiłem to, choć wiedziałem, że niczego nie osiągniemy. Ostentacyjne liczenie banknotów i monet ujawniło siedem tysięcy trzysta sześćdziesiąt tenge. Siedem tysięcy schowałem na miejsce przypominając, że to zapłata dla kierowcy. Resztę położyłem na stole. Karim nieco rozczarowany zabrał pieniądze i Witka. Ja zostałem z opowieścią Amira. Panowie wrócili po kilkunastu minutach bez niczego. Pieniądze wróciły do portfela, a Witek w skrócie opowiedział mi jak poszli ?na melinę?, gdzie Karim używając go jako żywego dowodu na pilną potrzebę, usiłował wziąć wódkę ?na krechę?. Nic nie wskórał mimo, iż zarzekał się, że dopłaci resztę tak szybko jak tylko będzie to możliwe. Mnie taki obrót sprawy bardzo ucieszył, ale Karim postanowił nie dawać za wygraną i po chwili ponownie zabrał pieniądze i Witka. Wrócili z dwoma puszkami piwa. Trzeba przyznać, że uczciwie rozliczył się ze mną co do gro... o przepraszam, co do tenge, oddając mi kilka monet. Znowu było czym wznosić toasty. Między jednym a następnym poprosiłem o zatelefonowanie do kierowcy, co o dziwo się udało. Tamten oświadczył, że już jedzie do ...Karagandy. ?Jak to, do cholery do Karagandy? Bez nas?? - Byłem zbulwersowany. Z mętnego wytłumaczenia wywnioskowałem, że mieli komplet, to pojechali. Po nas wrócą i też zawiozą. Liczyłem w pamięci kilometry: trzysta sześćdziesiąt w jedną stronę, dwieście dziewięćdziesiąt w drugą... Wyszło mi, że nie zdążymy na pociąg. Poprosiłem Karima, żeby jeszcze raz zatelefonował i przypomniał w moim imieniu nasze wcześniejsze ustalenia oraz to, że o czwartej w nocy mamy pociąg, do którego zamierzam wsiąść. Jeśli nie usłyszę zapewnienia, iż jest to pewne, to szukam innego transportu. ?Nie wołnujet`sja. Wsio budjet charaszo. Wy sliszkom nie dołgo żdat`? - usłyszałem w odpowiedzi. Amir, który nie wszystko usłyszał albo zrozumiał zaoferował nam łóżko i możliwość zostania tak długo, jak tylko zechcemy. Podziękowałem, nie siląc się na tłumaczenie, dlaczego nie możemy skorzystać z propozycji. Zanim całkowicie się ściemniło wyszliśmy wszyscy zaczerpnąć powietrza. Rozmowa potoczyła się w kierunku góry. Dopiero wówczas usłyszeliśmy o jaskini, podziemnej rzece i innych lokalnych atrakcjach. Obiecaliśmy solennie, że następnym razem przyjedziemy wprost do Amira i zostaniemy na dłużej. Biesiada trwała jeszcze ze dwie godziny. Przerwały ją silne światła samochodu. Modliłem się, żeby to był ?nasz? no i zostałem wysłuchany. Zapakowaliśmy plecaki do bagażnika Sharana. Z tyłu wysiadła młoda, zgrabna i ładna dziewczyna i wskazując mi swoje miejsce przesiadła się na inne. Szybko przekonałem się, że była nie tylko ładna ale i cwana, bo fotel był mokry. Oprócz niej i kierowcy była tam trójka mężczyzn. Na przednim fotelu nasz rówieśnik, a za nami dwóch chłopaków w wieku dziewczyny. Ruszyliśmy a na uwagę kierowcy, że jesteśmy Polakami, siwiejący mężczyzna powiedział do niego, ale dość głośno, żeby młodzi usłyszeli: ?O, naszidrjewnije wragi?. Byłem zaskoczony, ale siląc się na obojętny ton powiedziałem równie głośno: ?Stranno, ja nie wiżu nikakich wragow?. Najwyraźniej mężczyzna nie spodziewał się, że ktoś z nas go zrozumie. Zmieszany zaczął coś tłumaczyć. Po chwili milczenia, jakby nic się nie stało, zapytał gdzie byliśmy, dokąd się wybieramy i czy nam się podobało. Kolejna seria pytań dotyczyła Polski, warunków życia, pracy. Udzielaliśmy mu wyczerpujących odpowiedzi, nie pytając właściwie o nic. Dopiero, kiedy zaczął wypytywać o obowiązki wobec państwa i religii zapytałem go jak to jest, że w kraju niemal całkowicie muzułmańskim tak wiele osób pije alkohol. Myślałem, że trochę go to przystopuje, ale odpowiedział, iż Koran wcale nie zakazuje alkoholu, a ci, którzy taką jego interpretację narzucają innym, są ekstremistami. Nie znam na tyle sur świętej księgi, żebym mógł polemizować, a z konkluzją generalnie musiałem się zgodzić, więc przyjąłem to wytłumaczenie. Minęła północ,a my przecinaliśmy step w kompletnej ciemności. Gdyby nie światła pojazdu, wyłuskujące z mroku wąski pas asfaltu miałbym wrażenie, że mijając Księżyc wkrótce opuścimy Drogę Mleczną.

 


Odległość pokonana od ostatniego punktu (Aktau, Kazachstan): ok , mierzona w linii prostej.
Całkowity przebyty dystans to ok. .

 

Galeria (1)

 
  Karagandy, Kazachstan, prowincja Qaraghandy
 
  • Opublikuj na:
 

Komentarze

 

Na mapie

 

Spis treści

1 1
1. Bielsko-Warszawa Bielsko-Biała,
Bielsko-Biała, Bielsko-Warszawa, Bielsko-Biała,
1 2
2. Astana-Kazachstan Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Astana-Kazachstan, Astana, Kazachstan
1 1
3. Pociąg (Astana-Ałmaty) Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Pociąg (Astana-Ałmaty), Ałmaty, Kazachstan
1 1
4. Ałmaty-Kanion Szaryński Kokpek, Kazachstan
Kokpek, Kazachstan Ałmaty-Kanion Szaryński, Kokpek, Kazachstan
1
5. Kanion Szaryński - Saty Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Kanion Szaryński - Saty, Saty, Kazachstan
1 1
6. KOLSAI Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan KOLSAI, Gora Saty, Kazachstan
1 1
7. Kolsai Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kolsai, Gora Saty, Kazachstan
1 1
8. Kaindy II Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kaindy II, Gora Saty, Kazachstan
1 1
9. Saty po raz wtóry Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Saty po raz wtóry, Saty, Kazachstan
1 1
10. Saty-Kolsai-Kegen Kegen, Kazachstan
Kegen, Kazachstan Saty-Kolsai-Kegen, Kegen, Kazachstan
1
11. Kegen-Karakol (Przewalsk) Karakoł, Kirgistan
Karakoł, Kirgistan Kegen-Karakol (Przewalsk), Karakoł, Kirgistan
1
12. Karakol-Dżety-Ozyk Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Karakol-Dżety-Ozyk, Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
13. Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk) Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk), Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
14. Tienszan-Biszkek Biszkek, Kirgistan
Biszkek, Kirgistan Tienszan-Biszkek, Biszkek, Kirgistan
1 1
15. Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad Dżalalabad, Kirgistan
Dżalalabad, Kirgistan Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad, Dżalalabad, Kirgistan
1 1
16. Dżalalabad-Szu (Kazachstan) Chu, Kazachstan
Chu, Kazachstan Dżalalabad-Szu (Kazachstan), Chu, Kazachstan
1 1
17. Shu-Ałtyn-Emel Altynemel, Kazachstan
Altynemel, Kazachstan Shu-Ałtyn-Emel, Altynemel, Kazachstan
1 1
18. Sary-Ozk-Ałmaty Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Sary-Ozk-Ałmaty, Ałmaty, Kazachstan
1 1
19. Ałmaty-Karaganda-Bałchasz Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Ałmaty-Karaganda-Bałchasz, Aktau, Kazachstan
1 1
20. Baktau-Ata-Tract Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Baktau-Ata-Tract, Aktau, Kazachstan
1 1
21. Bektau-Ata - Karaganda Karagandy, Kazachstan
Karagandy, Kazachstan Bektau-Ata - Karaganda, Karagandy, Kazachstan
1 1
22. Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko, Astana, Kazachstan
1 3
23. Posłowie Warszawa,
Warszawa, Posłowie, Warszawa,

Na skróty

Podsumowanie

ostatni wpis:  ()
pierwszy wpis:  ()
  
liczba tekstów:23
liczba zdjęć:23
liczba komentarzy:0
odwiedzone kraje:3
odwiedzone miejscowości:16

Uczestnicy

strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone