lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Biszkek  
Kirgiska jurtaKirgistanfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
czytasz blog:

Kazachstan-Kirgizja



 cze
2017

Karakol-Dżety-Ozyk

1 0 0  
  Zhetyoguz, Kirgistan, prowincja Ysyk-Köl

<div align="JUSTIFY"><font color="#e6e6ff"><font size="3"><font face="&quot;arial&quot; , sans-serif">Cytując Wikipedię: ?Karakoł (kirg. ???????, ["Czarne Ramię"], ros. ????????; od 1889 do 1921 i od 1939 do 1991 Przewalsk, ???????????) ? miasto w Kirgistanie na wschodnim brzegu jeziora Issyk-kul, ok. 150 km od granicy chińsko-kirgiskiej. Ośrodek administracyjny obwodu issykkulskiego. Zajmuje powierzchnię 48 km?, a zamieszkuje je 65 443 mieszkańców (według spisu z 1999). Jest to czwarte pod względem wielkości miasto kraju.

Od 1860 Karakoł stanowiło ważny rosyjski posterunek wojskowy w Azji Środkowej. Podczas ostatniej swojej podróży w 1888 zatrzymał się tu, zachorował i zmarł na dur brzuszny rosyjski badacz Nikołaj Przewalski. Na jego cześć rok później miasto przemianowano na Przewalsk. Jednak pod wpływem protestów mieszkańców w 1921 przywrócono pierwotną nazwę. W 1939 jednak ponownie przemianowano miasto na Przewalsk, ale po upadku ZSRR jeszcze raz powrócono do nazwy kirgiskiej.

Pobliskie jezioro Issyk-kul wykorzystywane było przez Marynarkę Wojenną ZSRR do badań radzieckich rozwiązań napędu torpedowego. Miasto zamieszkane było w dużej części przez wojskowych i pracowników naukowych i ich rodziny.?

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Ta sama Wikipedia podaje, że ?Karakol? w językach tureckich, a przecież z tej właśnie rodziny wywodzi się język kirgiski, oznacza to ?czarne jezioro?. Nie mnie rozstrzygać, który z autorów obu tłumaczeń jest bliższy prawdy. Wiem z autopsji jednak, że Issyk-Kul, leżące tuż obok miasta ma ciemną, mętną od glinki, wodę. Łatwiej mi zatem uwierzyć, że tym, którzy nadali taką nazwę osadzie nad brzegiem olbrzymiego jeziora chodziło o nie właśnie, a nie o ramię.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Być może jest to trzecie co do wielkości miasto w Kirgizji. Zapewne dzisiaj mieszka tam więcej, aniżeli podane w powyższej notatce, sześćdziesiąt pięć i pół tysiąca mieszkańców, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, iż ma ono bardzo prowincjonalny klimat. To, co w Europie, w szczątkowej formie, pozostało już chyba tylko na Bałkanach ? tętniący życiem bazar, jest sercem miasta. Tam zbiega się i krzyżuje wszystko to, co napędza ?lokalną maszynerię? w ruch. Im dalej od bazaru, tym temperatura życia spada, ruchy powolnieją.

&nbsp;&nbsp;&nbsp; Zanim jednak tam dotarliśmy, zebraliśmy swój ?majdan? i poszliśmy na przystanek. Stało już tam kilka osób. Czekając na autobus, wypytywaliśmy o szczegóły dojazdu do muzeum Przewalskiego. Od dawna mam jakąś awersję do tego typu instytucji a ?przez skórę? czułem, że tutejsze muzeum tego nastawienia nie zmieni. Chętnie zrezygnowałbym z tej ?atrakcji?, lecz przyjaciel koniecznie chciał je zobaczyć. Zamiast autobusu zatrzymał się przy nas spory van. Kierowca w roboczym ubraniu zapytał czy jedziemy do Karakol. Odparłem, że do muzeum, na co on: ?Sadis!? i poszedł do sklepu. W samochodzie siedział jeszcze ktoś, a my nie do końca byliśmy pewni, co tak naprawdę powinniśmy zrobić. Mężczyzna wrócił z zakupami i powtórzył: ?Sadis! Ja odwiezu was w muziej?. Van, choć całkiem luksusowy i zdecydowanie osobowy, wypełniony był sprzętem i narzędziami budowlanymi. Jazda trwała zaledwie kilka minut, lecz w tym czasie zdążyliśmy w skrócie opowiedzieć skąd, dokąd i dlaczego oraz dowiedzieć się, że kierowca jest także ?przedsiębiorcą turystycznym? i chętnie nas obwiezie po okolicy i pokaże wszystko, co jest godne zobaczenia. Wiedzieliśmy, że raczej nie skorzystamy z tej propozycji, ale zanotowaliśmy namiary, podziękowaliśmy i wysiedliśmy tuż przed pokaźną bramą parku. Wokół było tłoczno, zorganizowane grupy, głównie młodzieży, w zwartych szykach wchodziły i wychodziły. Zanim zdecydowaliśmy, co robimy, podeszła do nas młoda dziewczyna i dobrym angielskim zapytała, czy życzymy sobie bilety. Życzyliśmy sobie. Mimo, że za bramą jest budynek kasy, podprowadziła nas do stojącego naprzeciw stolika, przy którym siedziała jej starsza koleżanka, sprzedająca bilety. Panienka zgodziła się zaopiekować naszymi plecakami, dzięki czemu weszliśmy obciążeni jedynie aparatami fotograficznymi i mglistym pojęciem o Przewalskim. Jak bardzo było ono zamglone, najlepiej zaświadczy przekonanie, iż był on zesłańcem polskiego pochodzenia. Ziarno wątpliwości zasiała fotografia z podpisem ?Nikołaj Michajłowicz Przewalski ? rosyjski geograf, generał, badacz środkowej i wschodniej Azji. Członek Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego od 1864, od 1878 członek honorowy Petersburskiej Akademii Nauk.? Nie, nie określenie ?rosyjski?. Skoro Niemcy uważają Kopernika za swojego rodaka, podobnie jak Litwini Mickiewicza, to pod koniec dziewiętnastego wieku każdy Polak mieszkający na terytorium Imperium Rosyjskiego był uważany za Rosjanina. Zastanowił mnie stopień generalski. Były powstaniec, zesłaniec w randze generała? Park jest spory, muzeum wręcz przeciwnie. Ekspozycja zaś zupełnie mizerna. Sądząc po zdjęciach z lat trzydziestych dwudziestego wieku, poza uszczupleniem jej o część eksponatów, niewiele się zmieniła. Trochę fotokopii dokumentów, trochę fotogramów. Jakieś dziewiętnastowieczne sprzęty obozowe, podróżnicze. Dioramy składające się z wyblakłych malowideł w stylu art deco i żałosnych trucheł zwierząt, z których przez dziury wyłażą trociny. Z ulgą opuściłem ten muzealny ?grobowiec?. Kawałek dalej, przy płocie, stoi monument zwieńczony orłem. Po jego prawej stronie mały, skromny (jak na generała) grób Przewalskiego. Park podzielony jest na dwie części. Wracając drugą aleją, natknęliśmy się na inny pomnik, zdecydowanie nowszy i brzydszy, a kawałek dalej podobne muzeum poświęcone jakiemuś lokalnemu działaczowi partyjnemu. Weszliśmy tam, ale ?zwiedzanie? zajęło nam zaledwie chwilę, ponieważ ekspozycja sprowadzała się do aranżacji kilku gabinetów i mieszkania. Wszystko z mocnym piętnem socrealizmu z połowy dwudziestego wieku. Trudno powiedzieć, czy był to jakiś szczególny dzień, czy codziennie panuje tam taki ruch. Opuszczaliśmy teren, ustępując drogi kolumnie kilku mikrobusów, jadących w asyście policji. Na parkingu stało kilkanaście samochodów, wokół których kręcili się ludzie świątecznie ubrani, podekscytowani. Poszliśmy w kierunku szosy, zostawiając za sobą zgiełk tłumu. Zamulając się ?Irysami? wyczekiwaliśmy ?marszrutki? do Karakoł.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Poprzedniego dnia, zza okien samochodu przyjaciel wypatrzył napis ?Turisticzieskaja Informacja?. Licząc na darmowy plan miasta, usiłowaliśmy rozpoznać to miejsce z okien busa, którym wjechaliśmy do miasta. Dla zwiększenia szans, zapytałem o nią współpasażerów. Posypały się rady i wskazówki, niestety sprzeczne ze sobą. Żeby uniknąć awantury, którą mimowolnie sprowokowaliśmy, wysiedliśmy na najbliższym przystanku. Zapytany młodzian wskazał kierunek z którego właśnie przyjechaliśmy i powiedział, że za światłami w prawo. W istocie, na parterowym ciągu sklepików i kawiarni zobaczyliśmy taki napis. Zdecydowanie nie było to miejsce, które zapamiętał Witek, no ale nie było to takie ważne. Wewnątrz małego biura turystycznego było kilka młodych osób. Pytanie o darmowy plan miasta wywołało konsternację. Gwałtowne i chaotyczne grzebanie po szufladach przyniosło efekt i na biurku rozpostarto przed nami sfatygowaną płachtę papieru. Na moją prośbę pokazano mi na niej położenie Meczetu Dugańskiego i Cerkwi Swiatotroickiej ? dwóch miejsc wymienianych przez przewodnik. Pytanie czy możemy zabrać plan wprawiło wszystkich obecnych w zakłopotanie, ponieważ był to jedyny egzemplarz. Może gdybym nalegał, to dostałbym go, ale w porę zrezygnowałem, twierdząc że już wszystko zapamiętałem. Tak naprawdę zapamiętałem tylko, iż do meczetu musimy skręcić na najbliższym skrzyżowaniu w lewo. Kiedy to zrobiliśmy, na widocznym na wprost budynku zobaczyliśmy kolejny punkt informacyjny. Tym razem dostaliśmy identyczny, lecz nowy plan i zgodnie z nim pomaszerowaliśmy w kierunku meczetu. Przy płocie, nie bez trudu, wygrzebałem z plecaka nogawki spodni i dopiąłem je, żeby nie uchybić obyczajowi. Być może spodnie, od biedy spełniały wymogi Koranu, lecz my nie odpowiadaliśmy jego wyznawcom. Przy furtce dosyć stanowczo ?poproszono? nas żebyśmy przyszli później, bo trwa nabożeństwo. Zdarzyło się już nam w Iranie, że nie wpuszczono nas na teren meczetu, lecz trwał tam polityczno-religijny miting z udziałem dostojników w zawojach na głowach no i panów o posturze trzydrzwiowej szafy, w ciemnych okularach i wypchanych żelastwem marynarkach. Wszędzie indziej, nie wyłączając tegoż Yazdu, nie tylko nie byliśmy wypraszani, a wręcz przeciwnie. Tu, w prowincjonalnym miasteczku Centralnej Azji to obcesowe traktowanie było dziwaczne, lecz cóż było robić. Zapytaliśmy o której nie będziemy razić swoim wyglądem pobożnych muzułmanów i poszliśmy w kierunku innego miejsca kultu ? centralnej cerkwi swiatotroickiej. Skracając sobie drogę, mimowolnie trafiliśmy na obrzeża bazaru, który także mieliśmy w planach. Uznaliśmy to za ?palec boży? i daliśmy się wchłonąć, nie bez przyjemności.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Uwielbiam - tak to właściwe określenie ? UWIELBIAM wschodnie bazary! Jest to o tyle dziwne, że nie znoszę ich krajowych odpowiedników ? targowisk. Nie ważne czy jest to bazar w Stambule, Isfahanie, Kairze czy Kolombo. Wszędzie panuje ten sam niezwykły, trudny do zdefiniowania klimat. Składa się na niego tak wiele czynników, że trudno by je wymieniać, choć ilekroć wracam myślami do odwiedzonych miejsc niemal czuję mieszaninę zapachów przypraw, owoców, tkanin, perfum, pieczywa i przygotowywanych na miejscu potraw. Słyszę gwar rozmów, nawoływań, kłótni, targowania się, stukotów manufaktur. Napieranie, przepychanie, ocieranie się rozgorączkowanego tłumu. Przed oczami wirują mi setki twarzy o orientalnych rysach, stare, młode, piękne i zdeformowane chorobami, traumą, zmęczeniem. Tak też jest w Karakol. Przewodniki namawiają na odwiedzenie bazaru ?końskiego?, odbywającego się w niedzielę. Pewnie jest to jeszcze ciekawsze doświadczenie. Niestety, nasz pobyt w tym mieście wypadł w tygodniu, więc nie mogliśmy go zobaczyć, ale i ten, tradycyjny, powszechny, codzienny jest wart poświęcenia mu godziny czy dwóch.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Kirgizja, podobnie jak sąsiedni Kazachstan, nie jest zbyt zasobna w zabytki architektury. Sąsiedzi z północy nadrabiają to budując z rozmachem obiekty, które nie tyle historią co rozmachem i bogactwem przyciągają turystów. Mniej zasobna Kirgizja nie ma takich możliwości i trzeba tam poprzestać na tym, co pozostało. Niemal całą Azję Centralną zamieszkiwali koczownicy. Ich dobytek, bogactwo musiało dać się załadować na juczne zwierzęta i przetransportować na odległe pastwiska, zatem trudno tam wypatrywać pałaców, zdobnych meczetów czy warowni.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; To dotyczy także targowisk. W Turcji, Iranie bazary to nie tylko zjawisko kulturowo-socjologiczne, ale także architektoniczne. Są to nierzadko wielokilometrowe tunele o półkolistym sklepieniu, o niezliczonych zakamarkach, wnękach, przejściach, schodkach i Allach raczy wiedzieć czego jeszcze. W Kazachstanie i Kirgistanie bazar to także przejścia, zaułki, lecz eteryczne, niestałe. Tworzone naprędce, na chwilę, na czas handlu. Owszem, wśród bud, budek, straganów natrafia się także na budowle z cegły. Półotwarte wiaty, hale, lecz nie ma w nich uroku, finezji, tchnienia tradycji. Tradycją bowiem jest ich brak. To trochę jak krawat ubrany do dhoti. Jestem przekonany, że miejscowi mają jakiś schemat, według którego umieszcza się stragany, grupuje je tak, ażeby zainteresowani konkretnym towarem nie musieli przemierzać zbędnych kilometrów. Dla nas jednak ów schemat jest równie niezrozumiały jak język. Nie ma to oczywiście żadnego znaczenia. Na bazar wchodzimy, żeby chłonąć klimat a nie nabywać. Owszem, zazwyczaj coś także kupujemy, lecz jest to raczej forma dopełnienia ceremonii, pokłon oddany genius loci, a nie trywialne zaspokojenie chęci posiadania. Łaziliśmy, snuliśmy się, dreptaliśmy w narzuconym tempie i rytmie, czasami myląc krok, uderzając fałszywą strunę, kiedy przystawaliśmy, robiąc zdjęcia lub trącając innych plecakami. Wówczas najbliższe nam otoczenie zatrzymywało się także, czasami opierając się o konstrukcję straganu lub nawet cofając tyle, na ile powala napierający, nieświadomy zatoru tłum. Nikt jednak nie protestował, nie wyrażał niezadowolenia. WIELKI ORGANIZM BAZARU, którego, na tę chwilę, stawaliśmy się drobnym elementem, czkał, bekał i wracał do funkcjonowania, bez zbędnych emocji. Kiedy tak krążyliśmy po zaimprowizowanych arteriach, jak dwa drobnoustroje: obce organizmowi lecz zbyt nieznaczące, ażeby mu zaszkodzić natknęliśmy się na jedną z owych nisz.


&nbsp;&nbsp; Budyneczek a właściwie jego drobny fragment z napisem: ?Domaszna Kuchnia?. Nie wiem czy to ten napis, czy może płynący zza drzwi zapach czy może jeszcze coś innego, w każdym bądź razie u przyjaciela obudził się GŁÓD. Znam ich obu. Wiem, że tak jak z Witkiem można dyskutować na każdy, nawet najtrudniejszy temat, tak z jego głodem dyskusja jest tylko stratą czasu i energii. Koniec, kropka. Przodem dziarsko szedł Głód, dalej przyjaciel posłuszny jego woli, a na końcu ja. Z trudem przecisnęliśmy się z naszymi plecakami przez wąskie drzwi. Pomieszczenie było maleńkie, co zobaczyłem dopiero, kiedy Witek zdjął swoje brzemię opakowane w sraczkowato-zielony brezent. Spojrzałem i natychmiast wybaczyłem Głodowi, przyznając w duchu, że czasami ?ma nosa?. Jadłodajnia była jak deja vu z Tibilisi. Wprawdzie tam schodziliśmy do suteryny, lecz reszta wypisz-wymaluj, toczka w toczkę, taka sama: ściany wymalowane błękitną farbą olejną ?na wysoki połysk?, ceraty na koślawych stoliczkach, archaiczna umywaleczka i okienko podawcze z finezyjnie wyciętym obramowaniem. Nawet okno, źródło światła słonecznego umieszczone wysoko, pod sufitem choć w tym przypadku nie było uwarunkowane suteryną. Byliśmy sami, ale rumor jaki zrobiliśmy wchodząc, sprowadził właścicielkę, kucharkę, kelnerkę, menedżerkę i całą resztę obsługi. Na całe szczęście wszystkie te funkcje pełniła jedna, bardzo drobna kobieta, bo inaczej zapewne nie pomieścilibyśmy się w małej przestrzeni lokalu. ?Zdrastwjtie, szto wy chotjetie pojest?? - zapytała rzeczowo. ?Szto-to dieszewoje i choroszje? - odparłem równie rzeczowo. ?U nas jest pielmieni, oczień wkusno. Ja sama zdiełała?. Powiedziała ?szefowa kuchni? i okrasiła ofertę ładnym uśmiechem. ?Skolko eto stoit? zapytałem nie dając się zwieść kobiecemu urokowi kelnerki. ?Tolka sto somow? - uzupełniła menedżerka. ?K sożieljeniu, dla nas dorogowato? - powiedziałem robiąc smutną minę. ?Wosiemdziesiat? - natychmiast rzuciła właścicielka. ?Choroszo! Nu, ja sproszu dwie porcji? zamknąłem negocjacje zadowolony z upustu. Właściwie, skoro już jemy ?na mieście?, to należałoby wybrać coś kirgiskiego. Z drugiej strony, w tym tyglu tyleż rosyjskiego co kirgiskiego a pielmieni pięknie wpasowywały się we wspomnienia gruzińskich chinkali, które jedliśmy w Tibilisi. Jednoosobowa obsługa zniknęła za przepierzeniem a przyjaciel poszedł umyć ręce do umywaleczki stojącej przy wejściu. Zwykle używamy żelu odkażającego, bo nie wymaga wody lub ignorujemy zalecenia higieniczne ale tu, w lokalu? Trzeba umieć się zachować! Niestety, majstrowanie przy kraniku wystającym z małego zbiorniczka, poskutkowało odczepieniem całego ?ustrojstwa? od ściany. Z lekka zmieszany Witek trzymał to w rękach, nie wiedząc co począć, ale z pomocą pośpieszyła mu czujna intendentka. Zgrabnie zawiesiła pojemnik na ścianie, po czym wlała do niego dzbanek wody i z rozbrajającym uśmiechem ustąpiła miejsca przy umywalce. Przyjaciel zmoczył dłonie, elegancko wytarł je o koszulkę i usiadł naprzeciwko mnie. Nie chcąc być gorszym, podszedłem do ?łazienki?, odkręciłem kranik i natychmiast poczułem, jak przelatująca przez umywalkę woda obryzguje mi stopy. Odruchowo cofnąłem się o krok i spojrzałem w dół spodziewając się strugi wody wypływającej z szafki. Nic takiego jednak nie dostrzegłem, więc przezornie zrezygnowałem z dokładniejszego mycia, wytarłem się dyskretnie w spodnie i wróciłem na miejsce, nie komentując incydentu. Słusznie z resztą, ponieważ siedzący z nami Głód nie chciał dłużej czekać i wymusił na koledze zamówienie przekąski. W okienku, na małym talerzu przykrytym streczem, leżały placki. Coś na kształt i podobieństwo racuchów. Witek zapytał bufetową, co to takiego, otrzymał odpowiedź, którą chyba tylko Głód zrozumiał i spełniając jego wolę zamówił jeden. Kelnerka szybko przyniosła placek na talerzu, a przyjaciel, robiąc na złość Głodowi przekroił go na pół i podsunął w moją stronę, mówiąc: ?Kuszaj?. Sam ?kuszaj? odburknąłem, ale wziąłem swoją część w palce. Była tłustawa, z lekka jeszcze ciepła. W przekroju także przypominał racucha, choć zdecydowanie nie było tam jabłek. Spróbowaliśmy. Jadalne, może nawet smaaaaczne. Zdecydowanie nie ?na słodko?, choć i słodycz dawało się wyczuć. Kiedy kelnerka wróciła z dwoma głębokimi talerzami, zapytałem szefową kuchni: ?Szto w nutri?? ?Kartoszka? padła lakoniczna odpowiedź. ?Da, ja znaju, no szto jeszcze? - drążyłem. ?Żarieny łuk i dżusai? - uzupełniła kucharka. Fantastycznie, szkoda tylko, że nie mam pojęcia co to znaczy. Menedżerka po minie zorientowała się że: ? ...durak nie znajet szto eto znaczit`? i bez słowa poleciła kucharce przynieść pomoc naukową. Ta wróciła do kuchni i przyniosła ...cebulę. Przynajmniej połowa zagadki została wyjaśniona. Miałem ochotę zgłębić problem aż do dna, to znaczy do ?dżusaj`u?, lecz na to musiałem poczekać aż do Dżalalabadu, ponieważ Głód miał serdecznie dosyć tego gadania, kiedy pielmieni stygły przed nami w talerzach. Wiedziałem, że pielmieni to pierogi, a nawet i to, że pieróg, to spory drożdżowy jabłecznik w kształcie ...pierogo-rogala. Zatem widok pierogów w talerzu nie był dla mnie niespodzianką. Zaskoczeniem jednak była koperkowa, cienka zupka, w której owe pierogi się pławiły. Skosztowałem. Zupka zaiste była cienka i koperkowa. Pierogi... smaczne. Tak, zdecydowanie smaczne, choć z mięsem a ja mięsnych pierogów właściwie nie jadam. Te jadłem i nie bez przyjemności. Ciasto cienkie, lecz silne, sprężyste, dobrze trzymające farsz. Nie za bardzo umiem rozpoznawać rodzaje mięsa, szczególnie w potrawie, zatem pewnie bardziej się domyśliłem aniżeli dosmakowałem baraniny w nadzieniu. Zjedliśmy swoje porcje, popijają pierogi zupką i ja z przyjacielem byliśmy usatysfakcjonowani, ale nie Głód. Niby nic nie mówił, lecz łypał ślepkami po blacie. W końcu szepnął coś do Witka a ten wstał, podszedł do okienka i wrócił z trzema plackami, od których zaczęliśmy ucztę. Najwyraźniej Głód, żeby zachować pozory kazał mu kupić po jednym dla nas wszystkich. Czułem się najedzony, no ale skoro jeździmy razem to i jemy razem. Zjedliśmy zatem po placku. Mnie on dopełnił, przyjaciela zadowolił, a Głód ...uśpił. Zapłaciwszy dwieście sześćdziesiąt tenge przeciskaliśmy się przez wąskie światło drzwi syci, usatysfakcjonowani i z poczuciem nawiązania więzi międzyludzkich na płaszczyźnie kulinarnej, dzięki internacjonalizmowi słusznie minionego ustroju.

&nbsp;&nbsp; Wykwintny, jak na nasze standardy, obiad zgodnie uznaliśmy za kulminację zwiedzania bazaru, opuściliśmy gwarne alejki i pomaszerowaliśmy w kierunku cerkwi. Mijając małe, często rozpadające się domki, jakby żywcem wyjęte z planu filmowego ?Świat się śmieje?, zauważyliśmy na końcu ulicy niebieską kopułę zakończoną czymś błyszczącym. Przyspieszyliśmy kroku sądząc, iż to cel naszych poszukiwań i chwilę później stanęliśmy przed ...meczetem. Nigdzie nie doczytaliśmy się niczego o innym, poza tym do którego nas nie wpuszczono a jego zewnętrzna forma nie zachęcała do zatrzymywania się. Nie wiem dlaczego zatem postanowiliśmy tam wejść. Zdarzało się nam, po dłuższym marszu, wypoczywać w zazwyczaj chłodnych, zacienionych i cichych wnętrzach meczetów, lecz ledwo co wyszliśmy z jadłodajni. Nie byliśmy zmęczeni ani nie szukaliśmy ochłody czy cienia. Coś jednak kazało nam tam pójść. Przy furtce stała grupka mężczyzn, dyskutujących z ożywieniem. Na nasze ?Zdrastwujtie? odpowiedzieli tym samym, nie przestając rozmawiać.

&nbsp;&nbsp; Z bliska budynek niczego nie zyskiwał. Biały prostopadłościan z czterospadowym blaszanym dachem, pomalowanym na zielono. Od ulicy, nad węższą elewacją niska ?narośl? z niebieską kopułą i pozłacanym półksiężycem. Mężczyzna wnoszący do wnętrza mocno zużyte dywany spojrzał na nas ze zdziwieniem i zapytał czego chcemy. Pytanie było dość obcesowe, choć raczej wynikało to ze zdziwienia, a nie niechęci. Powiedziałem: ?My prosto chotim pogladajet. Można??. ?Można? - zgodził się i poniósł dywany w cień wypełniający przedsionek. Podążyliśmy za nim. Zrzuciliśmy plecaki, potem obuwie i weszliśmy do sali modlitw. Wnętrze było równie nieciekawe, jak sama bryła. Mihrab, kazalnica. Białe, brudnawe ściany z tandetną, ręcznie malowaną pędzlem na pilśni, imitacją marmuru. Sufit pokryty zapewne styropianowymi kasetonami, na podłodze podarte, wypłowiałe dywany. Mimo to usiedliśmy pod ścianą. Do dzisiaj nie wiem, co nas zatrzymało na miejscu. Po dłuższej chwili, wstaliśmy i bez słowa przeszliśmy do przedsionka. Witek zatrzymał się przy wiszącej tam grafice. Podkolorowany rysunek piórkiem przedstawiał budynek meczetu. Tego, choć nie do końca. Oprócz innej kolorystyki, miał jeszcze minaret, którego obecności nie zauważyliśmy wchodząc. Zaczęliśmy mozolnie rozczytywać podpis: ?Istorija meczeti Nr 2 g. imieni Muhtaryłły Baszirowa...? Im bardziej zagłębialiśmy się w tekst, tym większe ogarniało nas zdziwienie. Budynek, który uznaliśmy pochopnie za współczesny, kompletnie nieciekawy obiekt, ma dłuższą historię, aniżeli wymieniany przez wszystkie przewodniki Meczet Dungański. Nazywany obecnie Meczetem Drugim, powstał w 1883 roku. Po jego świetności i minarecie nie pozostało praktycznie nic. Gdyby nie napis i stara rycina, trudno by się było domyślić, że budowla kiedyś była tak ciekawa (jak na lokalne warunki oczywiście). Szkoda, tym bardziej, że jej opiekunowie nie sprzeciwiają się obecności ?niewiernych?. Wychodząc na ulicę poczęstowaliśmy dwójkę zasmarkanych maluchów cukierkami.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Bazując na przewodniku, w Karakol są właściwie tylko dwa obiekty godne uwagi: drewniana cerkiew (nazywana też katedrą) ?Świętej Trójcy? oraz wspomniany wyżej, zaskakujący formą Meczet Dungański. Kilkaset metrów od meczetu ?Drugiego? zauważyliśmy drewnianą dzwonnicę i towarzyszące jej cebulaste kopułki. Patrząc z ulicy, wystają one ponad otaczający ją teren betonowy płot, ale są tak urokliwe, że nie sposób minąć je obojętnie. Odnaleźliśmy bramę i idąc ocienioną alejką dotarliśmy pod cerkiew. Wokół roznosiła się intensywna woń jaśminu. Słońce szczodrze wyłuskiwało każdy detal koronkowej ornamentyki rustykalnej budowli. Jego promienie zaczepiając się o trójramienne krzyże, ześlizgiwały się na pozłacane kopułki i bezwładnie opadały na zielone od patyny daszki. Wszystko to na tle chabrowego nieba i w otoczeniu zieleni drzew. Sobór Swiato-Troicki został wybudowany w XIX wieku przez rosyjskich przesiedleńców. Budowla o pięciu kopułach ma w sobie jakiś magnetyzm. Przyciąga uwagę i nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Obchodziliśmy ją dookoła, szukając najlepszych ujęć, niezadowoleni z tych już zrobionych. Aparat rejestrował formy, kolory, ale był bezradny wobec tego, co tworzyło klimat miejsca. Wchodząc do przedsionka, dominujący na zewnątrz zapach kwitnącego jaśminu niechętnie ustępował miejsca woni drewna i kadzidła płynącego wprost z chłodnego wnętrza. Jestem pewien, że każdy odwiedzający da się uwieść klimatowi soboru, nawet wówczas, kiedy zostanie zlustrowany krytycznym spojrzeniem mającej nad nim pieczę starszej pani.

&nbsp;&nbsp; Wychodząc, przyjaciel znalazł na ławce smarfon. Chwilę wcześniej dwóch mężczyzn wyszło przez bramę na ulicę. Pobiegłem za nimi, zawróciłem i okazało się, że niepotrzebnie. Obaj klepiąc się po kieszeniach wyciągnęli swoje telefony. Wróciłem i zgodnie z życzeniem znalazcy oddałem go ?cerkiewnemu Cerberowi?.

&nbsp;

&nbsp;&nbsp; Minęła piętnasta, więc zgodnie z ustaleniami poczynionymi przy pierwszym, niepomyślnym dla nas podejściu, do Meczetu Dungańskiego, mogliśmy go zobaczyć. Idąc już niemal ?na pamięć? wróciliśmy tam.

Meczet Dungański został wybudowany w latach 1907-1910 dla niewielkiej grupy chińskich muzułmanów ? Dungan. Jak podają angielskojęzyczne źródła został zaprojektowany przez pekińskiego architekta i ozdobiony przez dwudziestu chińskich artystów. Podobnie, jak opisany wyżej, prawosławny sobór, został zbudowany z drewna, jednak całkowicie, bez użycia jakichkolwiek elementów metalowych. Dla nas, przyzwyczajonych do typowej formy świąt muzułmańskich, budowla bardziej przypominająca pagodę wydaje się być zupełnie ?nie na miejscu?. Oczywiście, działa tu stereotyp myślenia. Właśnie taka forma jest jak najbardziej ?na miejscu?, ponieważ została zbudowana przez chińczyka dla społeczności chińskiego pochodzenia.

&nbsp;&nbsp; Poprzednio wypełnione gwarnym tłumem otoczenie meczetu, teraz było puste. Przeszliśmy przez wąską drewnianą furtę i skierowaliśmy się w stronę minaretu. Dziwnego, jak cała budowla, bo bliższego w formie wieży oblężniczej czy niskiej dzwonnicy wiejskiego kościółka, aniżeli wysmukłym, wyszukanie ozdobionym odpowiednikom w Iranie, Maroko czy Turcji. Nie uszliśmy nawet dwudziestu kroków, gdy ?dopadł? nas starszy mężczyzna. ?Kuda?? - wydusił z siebie. ?K mjeczieti, posjeszczat`? - odpowiedziałem zaskoczony tak formą jak i sensem pytania. ?Nielzja....? zaczął rozmówca. ?Kak eto tak, nelzja?? - nie dałem mu skończyć. ?Kak eto tak?!? - powtórzyłem rozzłoszczony. Drugi raz przemaszerowaliśmy prawie całe miasto żeby zobaczyć meczet, a teraz jakiś ?cieć? mówi mi, że nie wolno? ?...nielzja prjewyszat krasnoje lientoczki? - dokończył zaczęte wcześniej zdanie. ?Szto wy skazali?? zapytałem, bo rozdrażniony nie zrozumiałem. ?Nie prewyszajtie krasnoje lientoczki?. ?Kakaoj lientoczki? Szto eto takoje? - dopytywałem, nie mogąc się dogrzebać w głowie znaczenia wyrazu. ?Krasnoje?- usłyszałem wyjaśnienie. To akurat zrozumiałem. Z czasów ZSRR, co drugi przymiotnik był ?czerwony?, począwszy od placu, a na armii skończywszy. ?Co to jest ?leńtoczka? do cholery i co z tym czymś mam nie robić?? Mężczyzna najwyraźniej zrozumiał, że bez pokazu się nie obejdzie, więc wyprzedził nas, dając znak żeby iść za nim. Podeszliśmy do kolumnady podpierającej zadaszenie wejścia. Od jednej do drugiej kolumny rozciągnięta była czerwona tasiemka. ?Nie prewyszajtie krasnoje lientoczki!?- powtórzył zdecydowanym głosem. ?Poczemu? My chotim uwidjet iznutri.? - spierałem się jak pięciolatek, któremu odmówiono lizaka. ?Eto dom boga. Nielzja!? - usłyszałem. Chciałem mu wygarnąć, że byłem w dziesiątkach meczetów. Ogromnych, bogatych. W krajach, gdzie Islam traktowany jest z dużo większą surowością, aniżeli tutaj i nikt nie zabraniał mi wejść, no ale przy mojej kiepskiej znajomości języka wcale nie byłem pewien czy zabrzmi to wystarczająco dobrze, a po za tym wiedziałem, że nawet gdybym znał osobiście głównego mułłę Mekki, to i tak nic bym nie wskórał. Machnąłem ręką ?na odczepne?.

&nbsp;&nbsp; Wystrój wnętrza odpowiada jego bryle. Wypełniają je jaskrawe barwy - czerwony, zielony, żółty i opatrzony reliefami przedstawiającymi różnego rodzaju roślin i mityczne zwierzęta, takie jak smoki i feniks, nadając mu oryginalny charakter także i dlatego, że Koran zakazuje przecież przedstawiania ludzi i zwierząt. Nie było jednak kogo zapytać o tą jawną sprzeczność. Na szczęście meczet jest mały, więc nawet zza tasiemki mogliśmy zobaczyć wnętrze i zrobić zdjęcia. Pokręciłem się wokół budowli. Przyjaciel zrezygnowany siedział w cieniu szerokiego zadaszenia. Przysiadłem się, kiedy wyczerpałem pomysły na obfotografowanie meczetu. W międzyczasie nadeszło trzech mężczyzn. Najwyraźniej dwóch zagranicznych turystów w asyście przewodnika. Chwilę słuchali co ma do powiedzenia a potem ...przeszli pod tasiemką i zniknęli wewnątrz. ?O` rzesz ty, stróżu boży. To oni mogą? Dla nich to nie jest tabu, dom boży? Żaden nie wyglądał na muzułmana? - pomyślałem nie ruszając się z miejsca. Przewodnik tej dwójki przysiadł obok nas i zapalił papierosa. Witek wskazał go głową i zapytał cicho: ?Może go zapytać??. ?Zapytać? O co? O meczet?? - dociekałem. ?No nie o meczet. O góry, jurty. Mamy jechać w Tienszan, ale nie wiemy gdzie konkretnie. Może nam coś doradzi?? - uściślił. ?Co prawda, to prawda. Chcemy z Karakoł wybrać się w góry, lecz góry tu są wszędzie. Trzeba wsiąść do jakiegoś konkretnego busa i wysiąść w jakimś konkretnym miejscu. Można zapytać, może faktycznie coś nam doradzi? - pomyślałem i podszedłem do mężczyzny dopalającego papierosa. Przywitałem się, w wielkim skrócie powiedziałem kim jesteśmy i o co nam chodzi. Przewodnik (jeśli nim był) powiedział, że takich prawdziwych, niekomercyjnych jurt, to w okolicy chyba nie ma. Może gdzieś głęboko w górach, lecz wątpi. Zastanowił się chwilę i powiedział: ?Jest taki kurort...? - zaczął. ?Nie, nie chcemy oglądać kurortów. Wręcz przeciwnie, szukamy miejsc bez turystów.? - przerwaliśmy mu równocześnie. ? ...kurort, to teraz właściwie już tylko nazwa. Określenie przyjęło się i funkcjonuje samodzielnie. Powyżej jest piękna Dolina Kwiatów, wodospad i wiele miejsc z jurtami. Te pierwsze, w łatwo dostępnej części, są nastawione na turystów. Być może jednak tam, gdzie nie ma już dojazdu, znajdziecie pasterzy.? - nie dał sobie przerwać wywodu. Na podsuniętej mu mapie wskazał nam miejsce, do którego dojeżdża bus z Karakoł i uzupełnił ją odręcznym szkicem na okładce mojego zeszytu z notatkami. Podbudowani tak szczegółowymi wskazówkami ruszyliśmy szukać transportu do Dżety-Ozyg. Nasz rozmówca nie był pewien skąd odjeżdża mikrobus w tamtą stronę. Zasugerował popytać kierowców.


&nbsp;&nbsp; Wychodząc z meczetu zauważyliśmy taki pojazd po przeciwnej stronie ulicy. Śpiesząc się, żeby nam ?nie zwiał?, potruchtaliśmy w jego stronę. Rzeczy pozornie najprostsze, często okazują się być problematycznymi. Tak właśnie było tym razem. Kierowca powiedział, że nie jeździ na tej trasie, lecz z tego co pamięta, busy zatrzymują się na ulicy dochodzącej do cerkwi i zapytał czy wiemy, gdzie to jest. ?Czy my wiemy? Cały dzień łazimy tam i z powrotem na tej trasie? - pomyślałem sobie dziękując za informacje. Pot lał nam się po plecach strugami, kiedy dotarliśmy do wskazanego skrzyżowania. Kierowcy stojących tam pojazdów kiwali przecząco głową jak pytaliśmy o ?kurort? i Dżety-Ozyg. ?Gdzie zatem stają busy do Doliny Kwiatów?? - pytałem. ?No, tam, gdzie zawsze? - padła odpowiedź. ?Czyli gdzie?? - dociekałem. ?Do głównej ulicy, w lewo, potem prosto. Na trzecich światłach w lewo i już? - przetłumaczyliśmy sobie instrukcję. Poszliśmy. Busy znaleźliśmy bez problemu. Ich kierowcy zgodnie oświadczyli, że stąd nigdy, nikt nie jeździł do Dżety-Ozyg. Tam jeżdżą ?ci spod bazaru.? Wspaniale, ale bazar jest wielki. Zatem z której części? - usiłowałem uniknąć pomyłki i nadkładania drogi. ? Do głównej drogi i w prawo. Na pierwszych światłach w lewo i po kilkuset metrach będzie widać busy. Proste?? - brzmiała instrukcja. ?Pewnie, że tak?- odparłem i poszliśmy. Żeby nie przynudzać, taka zabawa miała jeszcze dwie podobne odsłony. Obeszliśmy bazar dookoła. Po raz trzeci tego dnia, choć tym razem z daleka, zobaczyliśmy Meczet Dunganów. Wszystko dobre, co dobrze się kończy. Na południowej ścianie bazaru, w mało widocznym zaułku znaleźliśmy pojazd w poszukiwaniu którego przemierzyliśmy Karakol wszerz i wzdłuż. Dozbieranie kompletu pasażerów nie trwało zbyt długo i wkrótce, jak bohaterowie klasycznych westernów, ruszyliśmy ku zachodzącemu słońcu. Miasteczko opuszczaliśmy bez żalu, choć pod wrażeniem widzianych miejsc. Ludzie wsiadali i wysiadali, a droga wydawała się nie mieć końca. Po kilkunastu, może dwudziestu kilometrach pojazd skręcił w lewo. Przed przednią szybą pojawił się masyw ?Niebiańskich Gór?. Chcieliśmy choćby go dotknąć, bo o zdobywaniu nie mogło być nawet mowy, tymczasem jednak podskakiwaliśmy wraz z pozostałymi na wybojach. Im bliżej byliśmy końca podróży, tym luźniej robiło się w busie. W końcu zostaliśmy sami, nie licząc kobiety z dwójką dzieci. Kiedy wysiadaliśmy kierowca, z którym rozmawialiśmy o celu naszej podróży, skasował umówioną kwotę, pokazał kierunek i na pytanie o odległość do ?kurortu?, po lekkim wahaniu powiedział: ?Osiem, może dziesięć kilometrów? i dodał ?Musicie wziąć taksówkę?. ?Pójdziemy piechotą?- powiedzieliśmy na pożegnanie. W trakcie dopinania pasków plecaków zobaczyliśmy nadjeżdżający samochód, którego kierowca zaproponował nam podwiezienie. ?Za ile?? - zapytałem. ?Sto somów?- padła odpowiedź. ?Zapomnij, idziemy piechotą? - skwitowałem ofertę. W tym momencie podszedł szofer marszrutki, którą chwilę temu opuściliśmy i bez żadnych wyjaśnień zadysponował: ?Wsiadajcie!?. Wewnątrz zastaliśmy widzianą wcześniej kobietę i jej dzieci. Naiwnie uznaliśmy, że to znajoma kierowcy, którą ten podwozi do ?kurortu?, a przy okazji weźmie nas, żebyśmy się nie trudzili marszem. Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Kiedy ponownie odbieraliśmy plecaki usłyszeliśmy: ?A teraz zapłacicie mi osiemdziesiąt somów?. Podjąłem spóźnione negocjacje, lecz głównie dla zasady, bo efekt był przesądzony. Zapłaciłem.


&nbsp;&nbsp; Staliśmy na niewielkim placu z jakimiś pozamykanymi sklepikami. Na północ wiodła droga omijająca ciekawie uformowane, czerwone skały. Z lewej strony, w kierunku zachodnim, rozciągał się las a zza drzew wystawały budynki hotelowe,a może sanatoryjne. Zapewne to dzięki nim nazywano to miejsce ?kurortem?. Po przeciwległej stronie płynęła rzeka, za nią widoczna była gruntowa droga i wysoka skarpa. Dukt, biegnący wzdłuż rzeki wprost na południe, wcina się w wąską, zacienioną dolinę. Gdzieś, na jej końcu, wznosi się skalista góra, ze szczytem pokrytym śniegiem. Dopięliśmy plecaki i ruszyliśmy wzdłuż strumienia. Podniesiony szlaban i resztki infrastruktury przypominały ?lepsze czasy? doliny. Na odręcznie narysowanym planie widniał krzyżyk oznaczający malowniczy wodospad. Z tegoż planu wynikło jasno, iż kamienisty dukt, którym właśnie szliśmy, wielokrotnie przecina rzekę. Mosty stanowiły punkty orientacyjne. Po przejściu piątego mieliśmy wejść na szlak biegnący z prawej strony i idąc nim dotrzeć do wodospadu. Było późne popołudnie, a my naiwnie sądziliśmy, że noc spędzimy, jeśli nie pod nim, to w najbliższej okolicy. Rzeka, która podobnie jak górska droga miała nam ułatwić orientację, w niczym nie przypomina tatrzańskich strumieni. W głębokim korycie, szaleńczym pędem przelewają się niezmierzone ilości spienionej wody. Słońce w głębokim skłonie z trudem docierało ze swoim ciepłem na dno doliny. Tam, gdzie jego promienie prześlizgując się pomiędzy skalami trafiały w szlak było przyjemnie ciepło, jednak w pozostałych częściach chłód kąsał jak oszalały Chihuahua. Dylemat co do sposobu liczenia ?znaczników? pojawił się już na samym początku. Pierwszy most bowiem był ...podwójny. Jeśli przyjąć, że są to dwa mosty, to nasz cel znaczącą się ?przybliżył?. Czy jednak tak optymistyczna interpretacja była słuszna, trudno nam było rozstrzygnąć, więc odłożyliśmy to na moment, kiedy trzeba będzie zejść z traktu i wkroczyć na szlak. Maszerując natykaliśmy się co jakiś czas na ?rodniki?, z których z entuzjazmem korzystaliśmy, uzupełniając zapasy wody. Cienie otaczających nas skał gasiły większość kolorów, malując monochromatyczną gamą półtonów trasę naszego mozolnego marszu pod górę. Od czasu do czasu w zbiegu stoków na horyzoncie pojawiały się zielone pasma drzew i skalista góra przyprószona przy wierzchołku śniegiem. Widok ten znikał i pojawiał się ponownie, w miarę wchodzenia i wychodzenia z kolejnych zakrętów. Za każdym jednak razem biel śniegu przybierała co raz bardziej ciepły odcień. Od czasu do czasu mijały nas zjeżdżające samochody i choć z trudem pokonywały kamienie i wyrwy, to zapewne siedzący w nich ludzie, w naszym a nie ich sposobie poruszania się po górach, widzieli aberację, dziwactwo. Wykorzystując to, iż napotkany samochód dostawczy musiał bardzo zwolnić, zapytaliśmy, czy dobrze idziemy do wodospadu i jak daleko on się znajduje. Kierowca potwierdził kierunek i doliczył się jeszcze dwóch, czekających nas mostów. Jakiś czas później zobaczyliśmy pojedynczą jurtę i pasącego konia mężczyznę. Zaczynało się robić ciemno, a my nadal nawet nie zeszliśmy na szlak. Zapytaliśmy. czy gdzieś w pobliżu możemy rozbić namiot. Pasterz ze zdziwieniem na twarzy zatoczył rękoma szerokie koło i powiedział: ?Wezdie, gdie wy chotit`je. Miesta mnogo.? W rzeczy samej, miejsca było sporo, choć nie upstrzonego krowimi plackami i dość płaskiego pod namiot, już znacznie mniej. Pogodzeni z faktem, że tego dnia nie zobaczymy wodospadu, rozstawiliśmy namiot i po naprędce zrobionej obiadokolacji, położyliśmy się spać. Płynąca w pobliżu rzeka, w której (nie zważając na lodowatą wodę) umyliśmy się, hałasowała z siłą startującego odrzutowca. Mimo to, sen dopadł nas szybko i bezboleśnie. <font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3">
<font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><div align="JUSTIFY"><div align="JUSTIFY"><div align="JUSTIFY"><div align="JUSTIFY"><div align="JUSTIFY"><div align="JUSTIFY"><p><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><p><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-style="color: navy;" color="#000080"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-lang="pl-PL"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3"><font data-blogger-escaped-style="color: #e6e6ff;" color="#e6e6ff"><font data-blogger-escaped-style="font-family: &quot;arial&quot; , sans-serif;" face="&quot;arial&quot; , sans-serif"><font data-blogger-escaped-style="font-size: small;" size="3">&nbsp;

 


Odległość pokonana od ostatniego punktu (Karakoł, Kirgistan): ok , mierzona w linii prostej.
Całkowity przebyty dystans to ok. .

 
  • Opublikuj na:
 

Komentarze

 

Na mapie

 

Spis treści

1 1
1. Bielsko-Warszawa Bielsko-Biała,
Bielsko-Biała, Bielsko-Warszawa, Bielsko-Biała,
1 2
2. Astana-Kazachstan Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Astana-Kazachstan, Astana, Kazachstan
1 1
3. Pociąg (Astana-Ałmaty) Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Pociąg (Astana-Ałmaty), Ałmaty, Kazachstan
1 1
4. Ałmaty-Kanion Szaryński Kokpek, Kazachstan
Kokpek, Kazachstan Ałmaty-Kanion Szaryński, Kokpek, Kazachstan
1
5. Kanion Szaryński - Saty Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Kanion Szaryński - Saty, Saty, Kazachstan
1 1
6. KOLSAI Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan KOLSAI, Gora Saty, Kazachstan
1 1
7. Kolsai Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kolsai, Gora Saty, Kazachstan
1 1
8. Kaindy II Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kaindy II, Gora Saty, Kazachstan
1 1
9. Saty po raz wtóry Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Saty po raz wtóry, Saty, Kazachstan
1 1
10. Saty-Kolsai-Kegen Kegen, Kazachstan
Kegen, Kazachstan Saty-Kolsai-Kegen, Kegen, Kazachstan
1
11. Kegen-Karakol (Przewalsk) Karakoł, Kirgistan
Karakoł, Kirgistan Kegen-Karakol (Przewalsk), Karakoł, Kirgistan
1
12. Karakol-Dżety-Ozyk Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Karakol-Dżety-Ozyk, Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
13. Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk) Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk), Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
14. Tienszan-Biszkek Biszkek, Kirgistan
Biszkek, Kirgistan Tienszan-Biszkek, Biszkek, Kirgistan
1 1
15. Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad Dżalalabad, Kirgistan
Dżalalabad, Kirgistan Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad, Dżalalabad, Kirgistan
1 1
16. Dżalalabad-Szu (Kazachstan) Chu, Kazachstan
Chu, Kazachstan Dżalalabad-Szu (Kazachstan), Chu, Kazachstan
1 1
17. Shu-Ałtyn-Emel Altynemel, Kazachstan
Altynemel, Kazachstan Shu-Ałtyn-Emel, Altynemel, Kazachstan
1 1
18. Sary-Ozk-Ałmaty Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Sary-Ozk-Ałmaty, Ałmaty, Kazachstan
1 1
19. Ałmaty-Karaganda-Bałchasz Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Ałmaty-Karaganda-Bałchasz, Aktau, Kazachstan
1 1
20. Baktau-Ata-Tract Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Baktau-Ata-Tract, Aktau, Kazachstan
1 1
21. Bektau-Ata - Karaganda Karagandy, Kazachstan
Karagandy, Kazachstan Bektau-Ata - Karaganda, Karagandy, Kazachstan
1 1
22. Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko, Astana, Kazachstan
1 3
23. Posłowie Warszawa,
Warszawa, Posłowie, Warszawa,

Na skróty

Podsumowanie

ostatni wpis:  ()
pierwszy wpis:  ()
  
liczba tekstów:23
liczba zdjęć:23
liczba komentarzy:0
odwiedzone kraje:3
odwiedzone miejscowości:16

Uczestnicy

strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone