Bielsko-Biała,
Zgodnie z wieczornymi ustaleniami pobudkę zrobiliśmy sobie o szóstej trzydzieści (druga trzydzieści w Polsce). Planowy odjazd pociągu to dziesiąta dwanaście. Mogliśmy wstać później, lecz tym razem Witek miał jakieś obawy związane z obiecaną przez Aigul ?podwózką? i nalegał, żebyśmy byli gotowi na wszelkie okoliczności. Poprzedni dzień pokazał, że ?personel? hostelu funkcjonuje w niezrozumiałym dla nas schemacie. Gospodynię podmienił ?złotozębny? weteran a jego z kolei kaszlący osobnik rezydujący w pokoju obok naszego. Zastanawialiśmy się z kim przyjdzie nam się spotkać tego poranka. Dochodzący zza ściany kaszel upewnił nas, iż nie jesteśmy sami. W kuchni powitał nas starszy pan. Właśnie pakował do pojemnika ugotowaną kiełbasę. Wskazując ją oświadczył: ?Pitanie na rabotie. Ja rabotaju na Expo. Wy pryjechali na wystawku?? Po raz już któryś od przyjazdu wytłumaczyłem, iż nas wystawa światowa nie interesuje. Nie wiem czy zrozumiał, ale śpieszył się do pracy więc poprzestaliśmy na tym i sami zakrzątnęliśmy się przy śniadaniu. Potem wróciliśmy do pokoju, żeby spakować plecaki. Cisza w mieszkaniu zaniepokoiła mojego przyjaciela. Czas płynął, a kwestia sposobu dotarcia na dworzec pozostawała niewyjaśniona. Jeśli zostaliśmy sami, to nie tylko nie będzie kogo o to zapytać, ale i nie wiadomo co zrobić z mieszkaniem. Ponowna fala kaszlu rozwiązała przynajmniej ten drugi problem. W okolicach ósmej trzydzieści cierpliwość kolegi zupełnie się wyczerpała i niezważając na moje obiekcje zapukał do naszego sąsiada, wyrywając go ze snu. Próby telefonicznego kontaktu z Aigul spełzły na niczym, co tylko wzmogło nerwowość Witka. Ponownie poprosił schorowanego mężczyznę o zatelefonowanie. Tym razem udało się połączyć i dowiedzieliśmy się, że wszystko jest pod kontrolą i przyjedzie po nas w odpowiednim czasie. Tak też się stało. Wsiedliśmy do nowego, sporego KIA i ruszyliśmy w drogę. Na pytanie jak daleko mieści się dworzec kolejowy usłyszeliśmy typowe ?blisko?, co w praktyce oznaczało jakieś czterdzieści minut jazdy. Stare miasto, przez które przejechaliśmy udając się na dworzec kolejowy, liczy sobie zaledwie kilkadziesiąt lat. Podobno, pomiędzy wytworami architektury radzieckiej, można znaleźć kilka budynków z początków dwudziestego wieku, ale nam nie dane było ich zobaczyć. Po znalezieniu miejsca na małym i ciasnym parkingu, poszliśmy w towarzystwie Aigul do hali głównej. Energicznie dopytała się o pociąg i doprowadziła nas pod drzwi wagonu. Ani słowem nie wspomniała o zapłacie za podwiezienie, czego się spodziewaliśmy, natomiast zupełnie nieoczekiwanie pojawił się problem z opłatą za nocleg. Zapytała ile zapłaciliśmy przez Internet, po czym stwierdziła, iż osiem euro, to cena za jedną a nie dwie osoby. Byłem zaskoczony takim obrotem sprawy. Cena w ofercie była niska, lecz całkowicie jednoznaczna. Na wydruku widniała, tuż obok informacji o dwóch miejscach. Dziewczyna nie miała pretensji ani też nie domagała się dopłaty. Ustaliliśmy, że wyjaśni to z administratorem portalu a my, jeśli okaże się to konieczne, dopłacimy różnicę. Pożegnaliśmy się z obustronną życzliwością i rozpoczęliśmy ?procedurę? wsiadania do pociągu.
Kazachska kolej, to jeden z rozdziałów epopei ?Drogi żelazne Sowieckiego Imperium?. Związek Radziecki przeminął, podobnie jak Układ Warszawski, Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej i wiele innych tworów ówczesnej epoki. Gdyby jednak ktoś żyjący w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, nieświadom przemian politycznych, znalazł się na dworcu kolejowym Lwowa, Mińska czy Astany, to być może poczułby dumę z komputeryzacji systemu rezerwacji biletów, lecz z pewnością nie poczułby się nieswojo. Wręcz przeciwnie, wszystko tam wydałoby się mu znajome, swojskie. Począwszy od mapy sieci połączeń, przez wystrój wnętrz z dominującymi akcentami szczytowych osiągnięć socrealizmu, aż do systemu funkcjonowania transportu. Mundury kolejarzy, milicjantów (o, przepraszam ? policjantów), nadal różnią się od tych sprzed czterdziestu lat jedynie szczegółami. Do wagonu wsiada się po okazaniu dyżurującemu w nim kolejarzowi biletu i dokumentu tożsamości. W przypadku obcokrajowców paszportu. Nie jest to czcza formalność. Dokument jest wnikliwie porównywany z okazicielem. Ze zrozumiałych względów nie mam żadnej wiedzy na temat wagonów o wyższym standardzie, ale tzw. ?płackarta?, czyli najtańsza forma biletu pasażerskiego, obejmuje wagon bez wydzielonych przedziałów. To znamy z PKP, lecz na tym podobieństwa się kończą. Zamiast ławek czy foteli znajdują się tam cztery leżanki, po jednej stronie ciągu komunikacyjnego, ułożone prostopadle do jazdy, oraz dwie po drugiej stronie, ułożone równolegle. Oczywiście w systemie piętrowym. Nad górną jest jeszcze jedna, niemal identyczna półka, ale jej nie można złożyć i służy do położenia bagaży. Jest to o tyle trudne, że zwykle leżą na niej zrolowane materace i worki z pościelą. Pasażerowie na krótszych odcinkach (po 200-300 km) raczej nie otrzymują pościeli, co jest obligatoryjne na dłuższych dystansach. W tym miejscu warto chyba przypomnieć, że Kazachstan ma około tysiąca ośmiuset kilometrów na linii północ-południe i ponad trzy i pół tysiąca kilometrów z zachodu na wschód. Odległość między przystankami rzadko jest mniejsza aniżeli kilkadziesiąt kilometrów. Kiedy już pociąg ruszy, obsługa wydaje pasażerom jadącym dalej (czyli prawie wszystkim) zafoliowane pakiety z powłoczką na materac, podobną na poduszkę, prześcieradło i ręcznik. Na życzenie można także dostać jeszcze koc. Od razu zaczyna się też ?wielkie ścielenie?. Technika dowolna, choć łatwo zauważyć tych, którzy robią to rzadko lub po raz pierwszy. Fantastycznym udogodnieniem jest samowar, w jaki wyposażony jest każdy wagon. Oczywiście nie przypomina on ozdobnych piecyków na węgiel drzewny, jakie znamy z antykwariatów i starych filmów, choć zasada działania jest identyczna. W starszych wagonach nadal stosowany jest węgiel, w nowszych grzałka elektryczna. Spory kocioł ze stali nierdzewnej usytuowany jest vis a vis pomieszczenia służbowego i bez przerwy dostarcza ?kipjatoku?. Jak już wszyscy pościelą swoje leżanki zaczyna się pielgrzymka do samowaru. Jak za starych, dla jednych dobrych, a dla innych wręcz przeciwnie czasów. Pasażerowie rozkładają na stołach (pomiędzy dolnymi, poprzecznie ustawionymi, leżankami jest na stałe zamocowany spory stół, natomiast przy tych po drugiej stronie, dolna leżanka po wykonaniu kilku nieskomplikowanych czynności zamienia się jak ?transformers? w stolik i dwa fotele) wiktuały. Kazachowie uwielbiają jeść, więc nie są to tak, jak w naszym przypadku chińskie zupki, lecz pojemniki z mięsami, ?lepioszki?, pierogi, ciasta, słodycze owoce i napoje. Wagon przypomina rodzinny piknik w parku. Dzieci biegają od jednych do drugich rozsypując chrupki i rozlewając napoje. Dorośli jedzą z takim zapałem, jakby miał to być ich ostatni posiłek w życiu. Częstowanie nieznajomych nie jest tu tak powszechne jak na Ukrainie, choć po przełamaniu pierwszych lodów nie należy do rzadkości. Siorbanie, odkasływanie, charkanie i bekanie są na porządku dziennym i nikogo nie zniesmaczają. W związku z tym, że odległości są spore, przystanki rzadkie a widoki za oknami dosyć monotonne, biesiada trwa godzinami. Nie wiem, czy uwarunkowane jest to stanem zabrudzenia, czy istnieje jakiś godzinowy harmonogram, lecz w którymś momencie pojawia się pani w służbowym fartuchu, z wiadrem i mopem w dłoniach. Sukcesywnie, bez zbędnego pośpiechu, zgarnia wszystko co znalazło się na podłodze. Tych, którzy na czas nie podniosą stóp szturcha mopem. Z większą wyrozumiałością traktuje śpiących, bo i takich, mimo wczesnej pory, jest kilkoro. Zwisające z dolnych leżanek dłonie i stopy podnosi delikatnie i kładzie na pościeli. Podobnych ?akcji? jest kilka w ramach jednego kursu. W odróżnieniu od socjalistycznych kolei dawnych ?demoludów?, standard taboru, sprzętu i wyposażenia jest bardzo przyzwoity. Wagon, którym podróżowaliśmy, miał czyste toalety, elektronicznie uruchamiane spłuczki i letnią wodę w kranach. Bywają także i takie, które wywodzą się wprost z minionych czasów. Wyposażenie nadal mają ?analogowe?, ale obsługa stara się je utrzymać w czystości, co warto podkreślić. Nam jedzenie i sprzątanie po nim zajmuje zazwyczaj kilkanaście minut, więc ponad dwadzieścia godzin jazdy musieliśmy sobie jakoś zagospodarować. Najprościej jest skorzystać z w miarę wygodnej leżanki i przespać całą drogę. Najprościej nie znaczy najrozsądniej. Oglądanie widoków za oknami, jak już wspomniałem, nie specjalnie wciąga. To trochę jak z samolotem. Na początku cieszy każda chmurka, lecz po godzinie, dwóch trzeba by chyba UFO, lub pożaru silnika, żeby spojrzeć przez okno. Tuż za Astaną pojawił się step. Jak z ballady o Panu Wołodyjowskim szeroki, ?...którego zgoła, nawet sokolim okiem nie zmierzyć?. Na północnym wschodzie jest zaskakująco zielony i podmokły. Bezwiednie przychodzą na myśl słowa Mickiewicza: ?Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, / Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, / Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, / Omijam koralowe ostrowy burzanu...? Wprawdzie bezcelowym jest wypatrywanie Dniestru, lecz ptactwa wodnego całkiem tam sporo a kto wie, może czasami słychać ?...ciągnące żurawie.?
Około trzynastej pociąg zatrzymał się w Karagandzie. Postój trwał kilkanaście minut, akurat tyle, żeby palacze wciągnęli w płuca podwójną dawkę nikotyny. Piękna pogoda towarzysząca nam w Astanie niezauważalnie się zmieniła. Pojedyncze białe chmurki na błękitnym niebie urosły jak ciasto drożdżowe w za małej misce. Dojrzałe przybrały śliwkowy kolor, zapowiadając ulewę. Zanim zapadł zmrok, napatrzyliśmy się na wymarłe, porośnięte młodymi drzewami fabryki i opustoszałe osiedla mieszkaniowe. Z rzadka pojawiały się wsie czy osady. Nigdzie nie zauważyłem pól uprawnych, choć przy pokrzywionych domkach stały tu i ówdzie maszyny rolnicze. Zdecydowanie ciekawszym miejscem do obserwacji jest sam wagon. Około siedemnastej ( w Polsce wówczas jest dopiero trzynasta) bardziej religijni Kazachowie przygotowują się do modlitwy. Islam w miejscowym wydaniu wydaje się być podobny do katolicyzmu Polaków. Większość deklaruje swoją przynależność, lecz tylko nieliczni go praktykują. Kobiety, jeśli noszą nakrycia głowy, to ze względów praktycznych a nie religijnych. Alkohol jest powszechnie dostępny, tani i chętnie pity. Myślę, że to scheda po minionym systemie i Rosjanach, choć sami Kazachowie twierdzą, iż Koran go nie zabrania, a Ci, którzy chcą za niego karać, to ekstremiści. Kobiety przebierają się w specjalne stroje przypominające płaszcze kąpielowe z kapturem, wykonane z bardzo cienkiej tkaniny. Wszyscy rozkładają maleńkie dywaniki na leżankach i w typowy dla wszystkich muzułmanów sposób modlą się przez kilka, kilkanaście minut. Nie wiem jak odnajdują kierunek na Mekkę. Możliwe, że podróżujący nie muszą tego robić, podobnie jak w trakcie Ramadanu ( tu nazywanym Ramazanem) chorzy, kobiety w ciąży i właśnie podróżujący mogą jeść przed zachodem słońca.
Popołudnie i wieczór w pociągu mają swój odmienny, specyficzny rytm i klimat. Gdyby szukać jakiegoś odniesienia, to chyba najbardziej odpowiednim byłoby porównanie do ?leniwej niedzieli? w polskim domu. Najmłodsze dzieci śpią, przyjmując nieprawdopodobne pozycje. Starsze, ?puszczone luzem? penetrują wszystkie zakamarki wagonu, bez cienia skrępowania przyglądają się tym, którzy z jakiegoś powodu wzbudzili ich zainteresowanie lub podbierają zabawki śpiącym lub mniej uważnym. Co jakiś czas wybuchają na tym tle awantury, lecz gasną równie szybko jak powstały. Młodzież, jak chyba na całym świecie, wgapia się w ekrany tabletów i smartfonów. Większość, dzięki słuchawkom odcina się od świata absolutnie. Ci, którzy z jakiegoś powodu nie korzystają z tego udogodnienia uraczają najbliżej siedzących dźwiękami gier, sprawozdań sportowych i disco polo w azjatyckim wydaniu. Mężczyźni są praktycznie niezauważalni. Większość z nich gdzieś znika. Pozostali siadają w grupkach i z ożywieniem dyskutują. Kobiety po ogarnięciu stolików, bagaży, dzieci i rozbebeszonej pościeli na ?podległych? im leżankach czytają kolorową prasę lub drzemią. Staruszkowie kursują na linii toalety-samowar. Tak, zdecydowanie ?leniwa niedziela?. Nieliczne postoje, trwające kilkanaście minut wprowadzają nieco życia w ten senny klimat. Na peronach kobiety wyposażone w zdezelowane dziecinne wózki spacerowe, wypchane po brzegi słodyczami, napojami, owocami i plackami różnego rodzaju, głośno zachwalają swój towar. Mimo iż biesiada trwa od wyruszenia z Astany, chętnych na uzupełnienie zapasów jest sporo. Przy wózkach z lepszym towarem tworzą się kolejki. Mężczyźni wykorzystują przerwy w podróży na niczym nieskrępowane palenie. W pociągu obowiązuje zakaz palenia i ?nikotyniarze? muszą oddawać się nałogowi w toaletach lub przejściach między wagonami.
Konfiguracja towarzyska jest dosyć ?płynna?. Czasami zapatrzywszy się w widok za oknem, lub zdrzemnąwszy się trochę, ?gubi? się poprzednio widziane osoby a na ich miejscu pojawiają się inne. W taki sposób towarzyszyła nam grupa składająca się z chłopaka, który głównie grał w coś na telefonie, dwóch mężczyzn w średnim wieku i kobiety. Ze sposobu rozmawiania można było wywnioskować, iż przynajmniej starsi są spokrewnieni lub dobrze się znają. Słów nie sposób było zrozumieć bowiem rozmawiali po Kazachsku, lecz w którymś momencie odniosłem wrażenie, że jesteśmy przedmiotem ich zainteresowania. Chwilę później jeden z mężczyzn siedzący obok zwrócił się do mnie: ?Słuszaj brat, moja żena chotjeła`by znat` skolko wam ljet.? ?A kak Ty dumajesz? - odpowiedziałem pytaniem. ?Jest piatdiesiat?? - padło kolejne. ?Jest. I jeszcze szest? - odparłem. Nie czekając na reakcję wskazałem na przyjaciela i powiedziałem: ?...i etot mołodoj cziełowiek prosto piatdiesiat-tri?. Nie pamiętam dokładnie, co odpowiedział mój rozmówca. Sens był taki, że choć jesteśmy prawie rówieśnikami, to na to wcale nie wyglądamy. Żartując zapytałem czy jego żona się tym interesuje, bo chce go zamienić na kogoś młodszego, lecz coś pokręciłem w swoim kiepskim rosyjskim, bo tamten odpowiedział dosyć emocjonalnie: ?Jak to oddać?? ?Nie mówiłem o oddawaniu za darmo. Na pewno jakoś byśmy się dogadali? dodałem. ? A co ja bym zrobił z dziećmi i domem?? I natychmiast zapytał: ?Ile dajesz?? Ośmielona tą wymianą zdań, w typowo kobiecy sposób, żona mężczyzny zaczęła kokietować, że z pewnością nikt by jej już nie chciał. Nie chciałem dalej brnąć w ten ?śliski? temat, więc powiedziałem coś o poczuciu humoru a nadejście handlarki ostatecznie zamknęło dyskusję.
Handel ?kolejowy? przybiera różnorakie formy. Wcześniej już także pojawiali się pojedynczy sprzedawcy z Koranem, w wersji zeszytowej, czy plastikami ?Made in China?. Nie zwracaliśmy na nich uwagi, a i oni nie narzucali się ze swoim towarem. ?Babuszka? przepychająca się wąskim przejściem przyciągnęła naszą uwagę nie tyle ciągnącym się za nią intensywnym zapachem ciasta smażonego na oleju, co tajemniczym słowem ?kurt?, powtarzanym jak mantra. Zanim jednak zdążyliśmy jakoś zareagować przeszła do następnego wagonu a jedynie woń oleju dowodził jej obecności. Zapytałem jednego z sąsiadów co to ten ?kurt?? ?Kurt eto..., kak ja mogu wam skazat' Kurt, eto kurt.? Wiedziałem, iż pytanie skierowałem do niewłaściwej osoby. Na szczęście kobieta, która przysłuchiwała się naszej rozmowie wtrąciła się i dodała, że tajemniczy kurt, to rodzaj zakąski, przegryzki. Wyrabiany jest z mleka i doskonale nadaje się do piwa czy wódki, ale Kazachowie jedzą go przy różnych okazjach. Kosztuje niewiele: pięćdziesiąt-osiemdziesiąt tenge za sztukę. Kiedy ponownie zapach przegrzanej kuchni zapowiedział ?babuszkę?, przygotowałem portfel i odczekawszy, aż podejdzie, zaordynowałem: ?Odin kurt, pażałusta!? Babcia spojrzała na mnie ze zdziwieniem, lecz bez słowa odsunęła gorące placki, będące źródłem roznoszącej się wkoło woni i wyjęła woreczek foliowy z małymi, białymi kulkami. Ostentacyjnie wyjęła dwie z nich i podając mi je, następnie wyjęła sobie z nieopatrznie otwartego portfela pięćset tenge a w jego miejsce włożyła wymiętolony papierek. Speszony schowałem go, nie patrząc na nominał i nie dociekając czy aby nie przepłacam. Sprzedawczyni poczłapała dalej zostawiając nas z kulkami mniejszymi od piłki pingpongowej, twardymi jak kamień i pachnącymi ... oborą. Wszyscy wokół patrzyli na nas wyczekująco. Odgryzłem połowę specjału i podałem pozostałą część koledze. Nie wiem jakiej reakcji oczekiwali nasi sąsiedzi. Z ulgą stwierdziłem, że smak kurtu wcale nie jest mi obcy. Słony, grudkowaty ser przypominał wymoczony w solance i wysuszony bunc z beskidzkich szałasów pasterskich. Przełknąłem, pokiwałem z aprobatą głową, wywołując uśmiech na twarzach obserwatorów. Po chwili wszyscy wrócili do przerwanych zajęć. Przekąska wywołała jednak tłumiony dotychczas głód. Zalaliśmy wrzątkiem z samowaru kuskus i dwie kostki rosołowe. Jednodaniowy posiłek popiliśmy herbatą. Przyjaciel zignorował propozycję umycia mu menażki, więc jego napój był wzbogacony smakiem ...resztek kuskusu i bulionu jarzynowego.
Wydawało się, że nadchodzący wieczór będzie kontynuacją spokojnego popołudnia. Nic bardziej mylnego. W wagonie pojawiła się kobieta z ogromną torbą. W związku z tym, że nasze miejsca były pierwszymi z brzegu, bezceremonialnie ulokowała ją w jedynej wolnej przestrzeni przy stoliku a wyjęte z przepastnej ?sumki? sukienki rozwiesiła na wspornikach górnych leżanek. W jednej chwili leżeliśmy wewnątrz maleńkiego boutiku. Nie wiem, czy towar był tak interesujący, czy też brak innych rozrywek sprawił, iż wokół nas zrobiło się tłoczno. Panie przysiadały się spychając nas co raz bardziej w kąt. Przeglądały wywieszone ciuchy, przykładały je do siebie i głośno komentowały. Pojawienie się konduktorki powitałem z nadzieją na zakończenie tej inwazji. Niestety, dziewczyna żywo była zainteresowana towarem, a nie dyscyplinowaniem kogokolwiek. Czuliśmy się zupełnie nie na miejscu. Wyjść było nie sposób, więc staraliśmy się być niewidoczni. Harmider i zamieszanie trwały z pół godziny. Jedna, może dwie sukienki znalazły nabywczynie, po czym właścicielka przenośnego sklepiku poskładała towar i poszła dalej. Odetchnęliśmy z ulgą. Przedwcześnie. ?Galeria Handlowa Na Kółkach? dopiero otwierała swoje podwoje. Za pierwszą nadeszły następne handlarki. Wszystkie rozkładały swój towar ?u nas?, a właściwie na nas, ponieważ kiedy brakowało miejsca stawaliśmy się żywymi manekinami. Oczywiście nikt nie pytał o pozwolenie, ani też nie przepraszał za niewygodę. W ciągu kilku godzin, mimowolnie, zapoznaliśmy się z ofertą sukienek, bluzek, koszul, sweterków, podomek i rajstop. Noc nieco spowolniła napływ nowych ?handlowców?. Tekstylia zostały wyparte przez biżuterię prezentowaną w podświetlanych, przenośnych gablotach. Zintensyfikował się za to ruch w kierunku toalet. Panowie, którzy równie niezauważalnie pojawili się jak wcześniej zniknęli, prezentowali nagie torsy, dresy i rozdeptane laczki a panie bamboszki i podomki. Z nastaniem zmroku co bardziej religijni pasażerowie ?uderzyli? kilkukrotnie głowami w stoliki lub leżanki, odmówili cicho krótkie modlitwy i przystąpili do jedzenia. Zapewne byli to ci, którzy nie czuli się usprawiedliwieni podróżą i ściśle przestrzegali zasad Ramadanu. Przed nimi na stolikach pojawiły się naleśniki o kapuścianym zapachu, baranina, słodycze. Pozostali pasażerowie przygotowywali się do snu, moszcząc się na leżankach. Tu i ówdzie słychać było pochrapywanie tych, którzy położyli się wcześniej. W kilku miejscach zebrały się grupki mężczyzn raczących się zawartością papierowych, przetłuszczonych pakunków i butelek. Dzień, choć nieśpiesznie, dobiegał końca w rytmie wystukiwanym kołami pociągu.