lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Kuwejt  
Kuweit TowerKuwejtźródło: Stock.XCHNG
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
czytasz blog:

Kazachstan-Kirgizja



 cze
2017

Ałmaty-Karaganda-Bałchasz

1 1 0  
  Aktau, Kazachstan, prowincja Qaraghandy

 Grzebiąc w Internecie w poszukiwaniu informacji o ciekawych miejscach w Kazachstanie, natrafiłem na stronę: https://the-steppe.com/news/razvlecheniya/2016-05-06/7-wonders-of-kazakhstan. Dwa miejsca wykluczyłem ze względu na odległość, pozostałe wraz ze wskazówkami, skrupulatnie wpisałem do planu podróży. Beaktau-Ata zostawiliśmy sobie ?na deser?. Ażby we właściwy sposób nakreślić skalę popełnionych przez nas błędów uważam za stosowne napisanie tego, co sam chciałbym wiedzieć przed wyjazdem, a czego nie tylko nie przeczytałem, ale nawet nie domyśliłem się, bezkrytycznie podchodząc do tekstu z przytoczonej wyżej strony.
Przyjmując dwa zasadnicze kierunki, z jakich można tam dojechać, rozpocznę od północnego. Karaganda jest właściwym punktem orientacyjnym, szczególnie dla niezmotoryzowanych podróżnych. Należy jednak pamiętać, że w realiach kazachskich odległości są znacznie większe i jeśli komuś tam zadaje się pytanie o odległość, to enigmatyczne sformułowania: ?niedaleko, blisko, nie bardzo daleko? itp. Oznaczają coś zupełnie innego aniżeli w Polsce. Z Karagandy do Bałchasz`u, drogą numer M-36 jest 377 kilometrów, czyli ...niedaleko. Nie mając własnego (wynajętego) samochodu, mamy trzy możliwości: pociąg, autobus, taksówka.
Pociąg jest fajnym rozwiązaniem, ale możliwym właściwie tylko dwa razy w ciągu jednej doby.
Taksówka, (Nie mam tu na myśli pojazdu z taksometrem, napisem ?taxi? itp. Chodzi mi o pojazd, najlepiej siedmiomiejscowy, którego kierowca ruszy, kiedy dozbiera komplet pasażerów), wbrew naszym przyzwyczajeniom wcale nie musi być droższa od autobusu. Cena jest wypadkową wielu, często nieprzewidywalnych, elementów. Pierwsza zazwyczaj jest dla sprawdzenia możliwości i determinacji klienta (15000 tenge/dwie osoby). W trakcie negocjacji można ją istotnie obniżyć. Siedem tysięcy jest realną, dobrą ceną dla dwóch podróżnych). Co więcej, kierowca dowiezie nas na miejsce, a nie zostawi na drodze, dwanaście kilometrów przed celem.
Autobusy jeżdżą częściej aniżeli pociągi. Do ceny biletu należy doliczyć opłatę za plecak. Łącznie to około pięciu tysięcy, sześciuset tenge za dwie osoby.
(Do pociągu wrócę jeszcze omawiając kierunek południowy.) Wsiadając do autobusu, należy pokazać (nie tylko powiedzieć). gdzie chcemy wysiąść. Warto też, na wszelki wypadek, być czujnym. Interesujące nas miejsce znajduje się około siedemdziesięciu kilometrów przed Bałchasz. Po pięciu godzinach dosyć nudnej jazdy, po lewej stronie drogi, na stepie pojawi się samotna góra. Wówczas dobrze jest się przypomnieć kierowcy, żeby wysadził was na skrzyżowaniu z bardzo kiepską drogą. Teraz wszystko zależy od szczęścia. Jeśli pojedzie ktoś, kto zechce zabrać ?paputi? - super! Trzeba się jednak liczyć z koniecznością wyłożenia dwóch tysięcy tenge. Jeśli nie, to przed Wami dwanaście kilometrów marszu.
Wracając do ?taksówki?. W podanej kwocie jest transport ?pod szlaban? (łącznie z tymi dwunastoma kilometrami kiepskiej drogi). Jedzie się znacznie krócej (cztery, cztery i pół godziny), wygodniej i co najważniejsze, można, a nawet należy umówić się z kierowcą na odbiór w odpowiadającym terminie.
Dla jadących z południa, właściwie nie ma alternatywy. Pociąg odpada, autobus jest nieekonomiczny. W Kazachstanie, jeśli wysiada się ?po drodze?, to cena biletu będzie taka, jak do stacji końcowej. Można oczywiście ?dogadać się? z kierowcą, ale tylko wówczas, kiedy są miejsca. Stacja autobusowa ma jednak inną, ważną rolę. Po jej lewej stronie jest stacja paliwowa, a w niej rezyduje młodzian, który zarządza flotą owych nieformalnych taksówek. To właśnie z nim. a nie z kierowcami trzeba negocjować. W tym samym miejscu zatrzymują się także zwykłe, oznakowane taksówki. Ich kierowcy chętnie przyjmą kurs, lecz podane ceny będą ?sztywne?. Jeśli uda się cokolwiek wynegocjować, to będzie to miało charakter symboliczny. Umawianie się na powrót jest o tyle ważne, że stamtąd można wyjechać tylko z kimś, ewentualnie ?przespacerować się? do M-36 ale to nadal jest dwanaście kilometrów, a dalej także trzeba liczyć na ?stopa?. Sumując koszty poszczególnych etapów, taksówka wychodzi w tej samej cenie albo taniej, a zyskuje się na czasie. Korzystając z tego rozwiązania najlepiej poruszać się w grupie czteroosobowej. Ceny będą podobne a odjazd natychmiastowy.
Kiedy kwestia transportu w obie strony jest rozwiązana, pozostaje zastanowić się, co chcecie zobaczyć. Moim zdaniem dwa dni, to minimum tego, co jest potrzebne. Akapit w angielskojęzycznym tekście, dotyczący wody znajduje pełne potwierdzenie w praktyce. Można go uzupełnić o podkreślenie walorów filtra węglowego. Pomijając źródło w jaskini, woda w całym masywie pochodzi z opadów. Niecki skalne trzymają ją aż do odparowania. W zależności od ich pojemności, woda utrzymuje się w nich dłużej lub krócej, ale zawsze trzeba się liczyć z tym, że płynąc zabrała ze sobą jakieś odchody, a leżakując nabrała aromatu porostów i mchów. Filtr daje komfort picia bez zastanawiania się, czy zabrało się ze sobą Stoperan.
Zwiedzanie.
Wspomniana już jaskinia jest widoczna nawet z drogi. Trafienie do niej nie stanowi problemu. Miejscowi chętnie (za opłatą oczywiście) zawiozą, pokażą, opowiedzą niestworzone historie. Za ostatnim gospodarstwem ustawiony jest szlaban. Za nim ciągnie się droga, którą można obejść cały masyw. To jednak wariant dla spacerowiczów. Wchodząc na skały, nie sposób nie natrafić na jedną z wielu dolin z niezwykle fantazyjnymi formami skalnymi. Charakterystyczną ich cechą jest bujna roślinność, łącznie ze sporymi (jak na tamtejsze warunki) drzewami. Próżno jednak doszukiwać się tam ?rodników?. Skalne podłoże uniemożliwia wsiąkanie wody w glebę, więc płynie ona albo do nielicznych ujść, albo do niecek, w których się gromadzi. Jeśli niecka jest wystarczająco duża, to z czasem zabrana przez wodę materia organiczna tworzy glebę a naniesione przez wiatr i zwierzęta nasiona, zapoczątkowują łąkę, zagajnik. Te oazy zieleni, wyrastające pośród wulkanicznych skał, są tym piękniejsze, że pojawiają się zupełnie nieoczekiwanie. Patrząc ze zbocza góry na wschód, można wypatrzyć dwa małe jeziora. Oddalone są zaledwie o kilka kilometrów i bez trudu można do nich dotrzeć w ciągu jednego dnia. Ich otoczenie znakomicie nadaje się na nocleg, zapewniając nie tylko większą wilgotność powietrza, niższą temperaturę, cień, ale także wodę do wszelkich zastosowań (konsumpcyjnych, higienicznych, relaksacyjnych itp.). Tylko od czasu, kondycji i fantazji zależy wariant powrotu do miejsca, skąd się wyruszyło. Można obejść cały masyw kierując się najpierw na południe a potem zachód i północ. Można przeciąć go wspinając się na szczyt lub przechodząc przełęczami albo też wrócić tą samą drogą, którą się przyszło. Gospodarstwa, znajdujące się przy drodze, oferują w dobrej cenie kurt i kumys. Czasami można zostać poczęstowanym powszechnymi tam bułeczkami smażonymi na głębokim tłuszczu, herbatą, czy wódką. Warto jednak pamiętać, iż wchodząc do kazachskiego domu ?oddajemy? się gospodarzom pod opiekę. Ich troska może przybrać nieco męczące dla europejczyków formy. W dobrym tonie jest też zrewanżownie się za gościnę. To mogą być pieniądze, ale także coś przywiezionego z kraju: słodycze, gadżety, elementy ubrania, jeśli ich zainteresują. Znajomość, choćby kiepska, rosyjskiego jest znacznym ułatwieniem w kontaktach, tak towarzyskich jak i czysto praktycznych. Tak wyglądałby tekst dotyczący tego wyjątkowego miejsca, gdybym pisał przewodnik lub doradzał przyjaciołom wybierającym się do Kazachstanu. Wszyscy słyszeliśmy że ?NAUKA KOSZTUJE?. Nasze pragnienie zobaczenia Bektau-Ata jest niezbitym dowodem prawdziwości tego twierdzenia. Co więcej, udowodniliśmy także, iż koszty nie muszą odnosić się bezpośrednio do nakładów finansowych. My zapłaciliśmy pieniędzmi, czasem, nerwami oraz świadomością jakimi jesteśmy ... dupami a nie podróżnikami. No ale po kolei... (doskonałe słowo, jeśli wraca się do historii przerwanej w pociągu, czyż nie?)
Po północy wykorzystując fakt, że większość podróżnych spała w najlepsze, poszedłem się umyć. Wcześniej były takie kolejki, że szanse na ?wstrzelenie? się w wolną łazienkę graniczyło z cudem. Ponownie obudziłem się około piątej. Za oknami mgła gęsta jak śmietana. W kraju zapewne nie zwróciłbym na nią nawet uwagi , ale tutaj wywołała u nas spore zdziwienie. Przyjaciel zrobił dla nas obu kawę. Chciałem umyć naczynia, ale w łazience zamknęła się jakaś staruszka i do Karagandy nie udało się nikomu do niej dostać. Nie czekaliśmy na rozstrzygnięcie problemu, bo to była nasza stacja docelowa. Wysiadając byłem przekonany, iż konsekwentnie realizujemy optymalny plan podróży. W istocie, byliśmy konsekwentni, ale w popełnianiu kolejnych błędów. Nadal jednak tego nie wiedzieliśmy. Mimo wczesnej pory obejrzeliśmy sobie dworzec. Tak jak wcześniej widziane był czysty, odnowiony i radziecki w każdym calu. Wprawdzie dominuje w nim kolor zielony, ale figury, zdobienia, ornamentyka nie budzą najmniejszych wątpliwości, co do czasów, kiedy powstały ani idei, jaka przyświecała ich twórcom. Mniejsza jednak o kwestie wystroju budynków kolejowych. Już wcześniej ustaliliśmy, iż w pierwszej kolejności zadbamy o to, ażeby nic nie utrudniło nam przyjazdu na czas do Astany. Zatem należało ustalić optymalne połączenia i kupić bilety. Wszędzie, gdzie dotychczas rezerwowaliśmy miejsca w pociągu, byliśmy traktowani jak dzieci specjalnej troski. Miłe panie z okienek kasowych w Szu, Saryozek czy nawet Ałmatach uważnie słuchały, spisywały warianty przejazdów i powielokroć upewniały się, czy aby na pewno właśnie to nas satysfakcjonuje. Czyż można się zatem dziwić, że uznaliśmy to za ogólnokazachski standard i idąc do kasy w Karagandzie spodziewaliśmy się podobnego traktowania? W pierwszej kolejności zapytałem o pociąg do Bałchasz. Jak już wspomniałem, z jakiegoś niezrozumiałego powodu żaden z nas nie spojrzał krytycznie na wskazówki dojazdu i nie porównał ich z mapą. Gdybyśmy to zrobili, to zamiast teraz stać przed kasą kolejową w Karagandzie, zmierzalibyśmy, a może nawet, już byśmy byli w Bektau-Ata, unikając całej serii nieporozumień i błędów. Nie wysiedliśmy z pociągu w Bałchasz, choć należało. Przejechaliśmy niepotrzebnie prawie czterysta kilometrów i teraz dowiadywaliśmy się, że najbliższy pociąg będzie dopiero wieczorem. Przyjęliśmy to ze spokojem, ponieważ kasjerka powiedziała nam, że do tego miasta jest sporo autobusów. Zatem przeszliśmy do kupowania biletów do Astany. Wytłumaczyłem pani za szybą, że musimy być w stolicy najpóźniej o dziesiątej rano, dwudziestego siódmego czerwca, ponieważ o trzynastej odlatujemy do kraju. Nie wiem dlaczego wspomniałem o samolocie. Być może uznałem, że podkreśli to powagę sytuacji i skłoni kasjerkę do większej staranności? Jeśli tak, to osiągnąłem dokładnie ...odwrotny efekt. Blondynka odziana w uniform kiwnęła głową wystukała coś na klawiaturze komputera, po chwili podała nam blankiet biletu i skasowała trzy tysiące dwieście osiemdziesiąt tenge. Już miałem schować wydruk, kiedy odniosłem wrażenie, że coś z nim jest nie tak. Otwarłem zagięty kartonik i sylabizując słowa napisane cyrylicą szukałem powodu owego niepokoju. Nasze nazwiska, stacja docelowa, stacja początkowa wszystko się zgadzało. Data wyjazdu, data przyjazdu, także się zgadza... Nie! No właśnie się nie zgadzały. Dzień był wpisany poprawnie ale w pozycji ?miesiąc? widniała siódemka a nie szóstka. Bywa, drobiazg. Dobrze, że udało się to wyłapać teraz a nie przy wsiadaniu do pociągu. Pokazałem kasjerce blankiet i pokazałem daty. ?Ijun, nie Ijul? - wyjaśniłem z uśmiechem. ?Wy skazali Ijul ? - odburknęła blondyna. Niemal zawsze, zaczynając rozmowę, przepraszam rozmówcę za swój kiepski rosyjski, co zwykle wywołuje uśmiech sympatii i zapewnienia, że mówię całkiem dobrze. Kiedy podeszliśmy do okienka, to po przywitaniu także wygłosiłem to oświadczenie, więc powiedziałem: ?Ja sożieleju, no ja skazał, szto ja z trudom gawirit pa-ruski. Ijun, ijul-oni oczień pachożi. Prosti, pożałusta, prosti mienia?. Wspinałem się na szczyty uprzejmości nie żeby coś osiągnąć, wszak nie odeszliśmy nawet na krok od okienka, a jedynie żeby zachować miłą atmosferę i zostawić dobre wrażenie. Kobieta z miną urażonej primadonny zabrała blankiet, wystukała nowe dane i podała nowy mówiąc: ?Eto budjet tysiacza trista tenge?. ?Kak, eto tak? Kakije tysiacza trista tenge??- zapytałem zaskoczony. ?Razowaja komisja. U nas wsio zapisano. Izmienienie daty na biljetie tysiacza trista tenge.? - wyjaśniła głosem androida. Byłem wściekły i rozczarowany. Wściekły na siebie, na odhumanizowany system, na ?paniusię?, która mogła wykazać choćby odrobinę zrozumienia. Rozczarowanie dotyczyło wyobrażeń o własnej skuteczności i umiejętnościach interpersonalnych. Na domiar złego, specjalnie wybraliśmy tańsze miejsca, żeby zaoszczędzić a teraz musimy zapłacić za nie dość wyraźne wymówienie liczebnika. Z poczucia winy podjąłem jeszcze jedną próbę negocjacji czym wywołałem niespodziewany atak furii. Kasjerka histerycznie zaczęła pytać czy to ona ma zapłacić ze swoich pieniędzy i na dowód determinacji sięgnęła do torebki. Przyjaciel, który dotychczas w milczeniu przypatrywał się tej scenie powiedział: ? Zapłać jej, to nie jest warte tej awantury?. Wyjąłem żądaną kwotę i kładąc na tacce powiedziałem: ?Nu, wsie w pariadkie. Pażałusta.? Kasjerka zabrała pieniądze jakby były zadżumione, przeliczyła i powiedziała: ?Tysiacza trista tenge ...adin biljet. Dwa biljeta ? dwie tysiaczi, sześćsot tenge.? Miałem ochotę ją udusić, ale zamiast tego dołożyłem pozostałą kwotę i odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Za sobą usłyszałem Witka, jak mówi: ?Spasiba. Do-swidania?. Dopiero na parkingu odwróciłem się do niego i powiedziałem: ?Moja wina. Pewnie rzeczywiście źle wymówiłem nazwę tego cholernego miesiąca. Wybacz, zapłacę to z własnej kieszeni.? ?Przestań! Nie ma o czym gadać. Baba źle usłyszała albo się pomyliła. A jeśli nawet nie, to też tam byłem i nic nie zrobiłem. Trzeba pisać, wówczas nie będzie wątpliwości.? - odparł przyjaciel, co niestety wcale mi nie poprawiło humoru. Weszliśmy do budynku dworca autobusowego. W informacji dowiedzieliśmy się, że na tańszy autobus nie ma miejsc. Następny będzie za dwanaście godzin. Są trzy ostatnie na przelotowy o dziewiątej. Najwyraźniej limit pecha nie został przez nas wyczerpany. Z bólem serca, a właściwie portfela, zdecydowaliśmy się kupić bilety. Kasjerka zażądała pięć tysięcy sześćset tenge, co wydało nam się strasznie drogo i zaraz dodała patrząc na nasze plecaki: ?Biljet dla bagaża. Adin ? piatsot tenge.? Zrezygnowany zapłaciłem bez słowa. W tej sytuacji trzeba było wymienić dodatkowo trochę dolarów. Kantor na dworcu autobusowym nie był czynny. Pytani ludzie wskazywali na bank, lecz szybko dodawali, że dopiero po dziewiątej. O tej godzinie mieliśmy odjechać, więc wróciliśmy na dworzec kolejowy, choć miałem już do niego głęboką niechęć. Tamtejszy kantor także był nieczynny. Wróciliśmy zatem na dworzec autobusowy, gdzie właśnie otwierano punkt wymiany walut. Zamieniłem wizerunki prezydentów USA na lokalną walutę i usiedliśmy w poczekalni. Spodziewałem się, że nadejdzie moment kiedy usłyszę ? Trzeba nam kupić chleb, przyjacielu? i nie przeliczyłem się. Dałem Witkowi portfel mówiąc: ?Nie gniewaj się ale nie mam ochoty już nigdzie chodzić. Jak chcesz, zostaw plecak i idź poszukać piekarni, a ja tu poczekam i będę przeżywał bezsens naszych wysiłków.? Przyjaciel wstał, schował pieniądze i na odchodne powiedział: ? Przesadzasz, wszystko jest w porządku, a chleb się nam przyda, bo nie wiemy jak daleko jest do Bałchasz i jak długo tam pojedziemy?. Niestety, była to prawda. Mimo przykrych doświadczeń nie sprawdziliśmy nawet tego. Wprawdzie kupiona przeze mnie mapa Azji Centralnej kończyła się przed Karagandą, ale można to było zrobić w inny sposób. Czekając na towarzysza podróży, przyglądałem się innym podróżnym. W większości Azjaci. Kilka osób o europejskich rysach mogło być turystami, ale jeśli nawet, to byli to Kazchowie. Starsze osoby taszczyły ze sobą wielkie, szmaciane torby. Młodzież, jak wszędzie, ze słuchawkami na uszach, wpatrzona w ekrany smarfonów lub tabletów. Zero kontaktu z otoczeniem. Gdyby na peronie rozbił się UFO, zapewne nawet by tego nie zauważyli. Witek wrócił z czerstwą lepioszką i wodą. Przed dziewiątą przenieśliśmy się na stanowisko, gdzie miał podjechać autokar. Kłębiło się tam kilkanaście osób. Wśród nich kilkuosobowa rodzina muzułmanów o nieco innych rysach i ciemniejszej karnacji, aniżeli Kazachowie. Uwagę zwracali dwaj inwalidzi na wózkach. Jeden wyglądał na trędowatego. Nie miał stóp, części palców w dłoniach oraz nosa i uszu. Drugi był pozbawiony jednej nogi. Kiedy podjechał autokar, zastanawiałem się jak oni dostaną się na bardzo wysoki pokład, po stromych, wąskich schodkach. Szybko zaspokoiłem swoją ciekawość. Obaj korzystając z kolan i łokci wczołgali się na górę. Ten mniej upośledzony usiadł na fotelu samodzielnie, drugiego posadził jakiś współpasażer. Autobus ruszył z kilkuminutowym opóźnieniem. Do wyjazdu z miasta przyglądałem się widokom za oknem. Karaganda to duże miasto górnicze. Stolica obwodu. W większości pospolite. Architektura lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego wieku, poprzeplatana jest współczesnymi wykwitami ze szkła i aluminium. Dużo krzykliwych reklam, w rozmieszczeniu których brak jakiejś koncepcji. Spory ruch na ulicach. Smog. Kierowca włączył jakiś rodzimy kryminał. Zapowiadała się dłuższa jazda. Wyjąłem telefon, uruchomiłem GPS i ze zdziwieniem przeczytałem, że do Bałchasz jest ponad trzysta sześćdziesiąt kilometrów. ?Może i dobrze, że Witek kupił chleb? - pomyślałem sobie. Gdybym wówczas, nauczony przykrym doświadczeniem, dopytał się o cel naszej podróży (bo na mapach elektronicznych Bektau-Ata nie było), to nie doszło by do kolejnej, głupiej pomyłki. Gdybym, ale tego nie zrobiłem. Zawierzyłem informacjom, które już raz okazały się jeśli nie błędne, to mylące. Może to była kwestia tłumaczenia, może niefrasobliwości autora. W każdym z tych przypadków można było jednak to zweryfikować czego niestety, nie zrobiliśmy. Jechaliśmy na południe drogą, która jak w amerykańskich filmach, równo przecina tam prerię a tu step. Po obu stronach autobusu nic, o co można by było zaczepić wzrok. Mniej więcej co godzinę kierowca robił postój. Po pięciu godzinach jazdy, z lewej strony pojawiło się bardzo malownicze wzniesienie. Właśnie ponownie wyszło słońce po krótkim, choć intensywnym deszczu i rosnąca w oczach skalista góra wyglądała niezwykle urokliwie. Obaj się jej przyglądaliśmy i żaden z nas nie pomyślał, że może to być miejsce do którego zdążamy. To, iż nie zauważyliśmy drogowskazu, można zrozumieć, ale to, że podziwiając zaskakujący urodą widok, nie zapytaliśmy nikogo o nazwę, już nie za bardzo. Zjawisko zostało za nami, a my jeszcze przez ponad godzinę oddalaliśmy się od miejsca, do którego jechaliśmy. Po raz drugi w ciągu niespełna jednej doby! Dojeżdżając do Bałchasz widać było nadchodzący deszcz. Wprawdzie na stepie zmiana kierunku wiatru jest wielce prawdopodobna, nawet jeśli pada, to zazwyczaj krótko, no ale przy trzymającym się nas kurczowo pechu, należało się spodziewać ?wielkiego lania?. Przy odbieraniu bagażu zapytałem kierowcę czym i kiedy można pojechać do Bektau-Ata. Ten spojrzał na mnie upewniając się czy sobie z niego nie żartuję a potem zapytał dlaczego nie powiedziałem mu po drodze, że tam chcemy jechać. Spojrzałem zdziwiony a on dodał: ?Jak bym wiedział, to bym Was wysadził. Jakąś godzinę temu minęliśmy to miejsce?. Zrobiło mi się ciepło na plecach. Dobrze pamiętam zdanie z tekstu, z którego dowiedziałem się o istnieniu Bektau-Ata: ? ...po około sześćdziesięciu, siedemdziesięciu kilometrach od miasta Bałchasz będzie drogowskaz z napisem Bektau-Ata 12 km - zatem za a nie przed Bałchasz, czyż nie?? - zapytałem sam siebie i sam sobie odpowiedziałem: ?Zależy, z której strony się jedzie, idioto.? Uświadomienie sobie własnych ułomności nie jest przyjemne, ale na użalanie się przyjdzie czas, teraz trzeba naprawić błędy możliwie jak najmniejszym kosztem. ?Dobrze, nie powiedziałem. Żałuję, ale trudno. Zatem jak tam możemy dojechać?? - powtórzyłem pytanie. ?Jeśli są miejsca, to z nami. Będziemy wracać do Karagandy? - odparł kierowca. ?A kto wie, czy są miejsca? - dopytywałem. ?Trzeba zapytać kasjerkę. Tam, w budynku.? - powiedział pokazując na niewielki dworzec. Podszedłem do przyjaciela, który poprawiał i zakładał plecak. ?Muszę cię o coś zapytać? powiedziałem. ?Tak, a o co chodzi?? - odparł zaskoczony. ? Czy masz świadomość, że zawierzasz swoje pieniądze, a czasami może i zdrowie debilowi, który nie potrafi czytać ze zrozumieniem?? - zapytałem całkiem serio. Był skonsternowany i tonem i treścią. Po chwili milczenia zapytał: ?Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi. O co pytałeś?? ?Pamiętasz tą fajną górę na stepie? Tą, którą Ci pokazywałem w autobusie, jakąś godzinę temu?? - zapytałem. ?Nooo, pa-mię-tam.? - przesylabizował. Wyjaśniłem mu pokrótce sytuację. ?Czyli co? Przejechaliśmy skrzyżowanie? - zapytał. ?Właśnie tak.? skwitowałem. ?Czekaj, ale w Karagandzie mówiłeś, jak kupowaliśmy bilety, że mogliśmy wysiąść wcześniej. To kiedy ją przejechaliśmy? Teraz czy poprzednio?? - dociekał boleśnie. ?I wtedy i teraz. Gdybyśmy wysiedli w Bałchasz, a nie w Karagandzie, to nie jechalibyśmy autobusem i nie przejechalibyśmy jej teraz. Rozumiesz?? - zapytałem zniecierpliwiony. Chciałem skończyć ten temat, a musiałem brnąć dalej. ?Taaak, kapuję. To jaki jest plan?? - zapytał. ?Mnie lepiej nie pytaj o plany. Mało namieszałem? Teraz twoja kolej.? - użalałem się nad sobą. ?Przestań! Zbiera się na deszcz. Trzeba coś wymyślić. Idziemy zapytać o autobus.? - zdecydował. Kasjerka powiedziała, że teraz ma jedno miejsce, a cena wynosi tyle samo co w tą stronę. ?Jak to tyle samo? Z Karagandy jest trzysta sześćdziesiąt kilometrów, a do skrzyżowania podobno sześćdziesiąt? - pytałem zaskoczony. ?Bilet jest do Karagandy, a gdzie wysiądziecie, to wasza sprawa. Bierzecie? Ludzie czekają? - powiedziała, patrząc mi przez ramię. Wyszliśmy z kolejki. ?To niedorzeczne. Dlaczego mam płacić za bilet do Karagandy, jeśli jadę tylko kawałek?? - nie mogłem zrozumieć. ?Nie wiem, tak tu widocznie jest. Idziemy na dworzec kolejowy. Może pociągiem się dostaniemy. ? - powiedział. ?Obawiam się, że nie, ale i tak musimy kupić bilet powrotny do Karagandy, więc chodźmy? - powiedziałem zrezygnowany. Kiedy pytaliśmy kogoś przy autobusie o pociąg, pokazał nam kierunek i powiedział ?niedaleko?, więc postanowiliśmy iść na piechotę. Po kilometrze, obaj mieliśmy dosyć. Przyjaciel, który hiobowe wieści zniósł nad podziw dobrze, spochmurniał jak niebo nad nami. ?Może chcesz chleba?? - zapytałem wiedząc jak lubi miejscowe wypieki, a kupiony w Karagandzie zjedliśmy w autobusie. Wzruszył ramionami. Było gorzej, aniżeli myślałem. Uczepiłem się jednak tego pomysłu. Jak na złość w najbliższym sklepie nie było pieczywa. W drugim pakując placek, zapytałem o dworzec. Usłyszałem w odpowiedzi, że jest. Całkiem blisko. Jakieś dwadzieścia minut ....samochodem. Przyklnąłem w duchu, a głośno zapytałem o autobus. Też jest. Dwójka. Powiedziała sklepikarka. Powtórzyłem to przyjacielowi ale przyjął to obojętnie. Usiedliśmy na przystanku. Czekając na autobus, dojadaliśmy cukierki. Wiatr miotał kurzem i piaskiem. Burza wydawała się nieunikniona. Jadąc już, doszedłem do wniosku, że na piechotę potrzebowalibyśmy godzinę na dotarcie na dworzec. Na dodatek zaczęło padać. Dworzec wydawał się kompletnie pusty, ale kasa była otwarta. Od kasjerki dowiedzieliśmy się, że są tu dwa dworce, nowy i ten, ale z żadnego nie pojedziemy do Bektau-Ata, bo tam się nic nie zatrzymuje. Do Karagandy możemy jechać dwa razy dziennie, ale skoro nie wiemy jak dotrzeć do celu, to jak mamy przewidzieć, kiedy będziemy wracać? Zdecydowaliśmy się wrócić na dworzec autobusowy, gdzie stały też taksówki. Skoro nie można inaczej, to trzeba brać, co jest. - Pomyślałem. W drodze powrotnej lało jak z cebra. Wprost z autobusu pobiegliśmy na dworzec autobusowy, lecz tam oferta była taka, jak poprzednio. Chcieliśmy popytać taksówkarzy, ale ledwo wyszliśmy z budynku deszcz się nasilił, więc schowaliśmy się pod wiatę stacji paliw. Staliśmy chwilę marznąc, bo wiał zimny wiatr, a ubrania mieliśmy już przemoczone, kiedy Witek oświadczył, że idzie kupić wodę. ?Może nie na stacji, tylko w jakimś sklepie. Tutaj będzie drogo.? - Powiedziałem nieśmiało. ?Co za różnica?? - odpowiedział pytaniem i wszedł do środka. Poszedłem za nim. Wewnątrz, były dwie osoby. Młoda ekspedientka flirtowała z niewiele od niej starszym chłopakiem. Przyjaciel podszedł do półki z napojami a ja stanąłem przy oknie i bezmyślnie patrzyłem przed siebie. ?Dokąd się wybieracie?? - Usłyszałem za sobą głos chłopaka. Odpowiedziałem, choć wcale nie miałem ochoty na pogaduszki. ?Mogę was tam zawieźć.? - Kontynuował młodzian. ?Za ile? Problem w tym, że mamy mało pieniędzy. Za dwa dni wracamy do Europy i wszystko nam się kończy. Pieniądze także? - wyjaśniłem. ?Dziesięć tysięcy.? Padła odpowiedź. ?Niestety, wszystko co mamy, to czternaście tysięcy a musimy jeszcze jakoś się dostać do Karagandy.? - Powiedziałem przekonany, że to zakończy rozmowę. ?Dobrze.? - Powiedział chłopak. ?Co dobrze?? - Zapytałem. ?Może być czternaście tysięcy? - usłyszałem w odpowiedzi. ?Nie rozumiesz ....? zacząłem. ?Wszystko rozumiem. Płacicie czternaście tysięcy, a ja was zawożę na miejsce, potem odbieram i zawożę na dworzec w Karagandzie.? - Wyjaśnił. Zaintrygowało mnie to. Nie rozumiałem jak to możliwe, że za przewiezienie nas na odległość osiemdziesięciu kilku kilometrów chciał dziesięć tysięcy, a za kurs łączny, na dystansie ponad czterystu kilometrów chce tylko czternaście tysięcy. Zawołałem przyjaciela, powiedziałem mu pokrótce o co chodzi i wyjąłem zeszyt. Na okładce nabazgroliłem punkty odniesienia, odległości i podane kwoty. Mężczyzna przekreślił dziesięć tysięcy, w to miejsce wpisał siedem. Przy drugim odcinku drogi napisał drugie siedem tysięcy a po znaku równości czternaście. Witek patrzył na to z wyraźną niechęcią, w końcu powiedział: ?To jakaś ściema. Pewnie chce nas wyrolować. Weźmie czternaście i więcej się nie pokaże. Idę popytać taksówkarzy.? I wyszedł na deszcz. Przeprosiłem naszego rozmówcę. Oświadczyłem, że ja się zgadzam ale jeździmy razem i mój kolega musi to zaakceptować a chce zapytać jeszcze innych. Chłopak siedział niewzruszony. Powiedział tylko, żebyśmy się pośpieszyli ?bo ludzie czekają.? Nie bardzo zrozumiałem ostatniej kwestii, ale nie było czasu na wyjaśnienia. Pobiegłem za przyjacielem. Pierwszy zapytany taksówkarz nie był zainteresowany. Drugi zażądał siedemnastu tysięcy. Ostatni odesłał nas do ...chłopaka ze stacji, mówiąc o nim ?szef?. Wróciliśmy i powiedziałem, że się zgadzamy, ale płacimy tak, jak jedziemy. W Bektau-Ata siedem tysięcy, a Karagandzie reszta. Machnął ręką na zgodę i podprowadził nas do białego BMW. Nie wsiadł jednak za kierownicę, tak jak się spodziewałem, a jedynie dosyć długo coś tłumaczył innemu młodemu mężczyźnie. Tamten przytakiwał, a na koniec otworzył bagażnik i zabrał nasze plecaki. Wsiadając do samochodu zrozumieliśmy kwestię ?czekających ludzi?. Wewnątrz siedziało małżeństwo w średnim wieku. Wyglądało na to, iż jadą z wizytą, ponieważ mężczyzna miał na kolanach bukiet kwiatów, a kobieta dwie ozdobne torby na prezenty. Nie wiem kiedy wsiedli, ale jeśli nawet tuż przed naszym przyjście, to musieli tak czekać przynajmniej godzinę. Samochód był dobrze utrzymany. I bardzo dobrej klasy. Ruszyliśmy w drogę. Kierowca dwukrotnie telefonował chyba w naszej sprawie. Dało się bowiem wyłowić z kazachskiego słowa o turystach, Bektau-Ata, górach. Po czterdziestu minutach zauważyliśmy drogowskaz opisany w moich materiałach, który nieopatrznie nie zauważyliśmy z autobusu. Kierowca skręcił w boczną drogę, która od samego początku była kiepska, ale po pierwszych kilkuset metrach zrobiła się koszmarna. Czekałem tylko na kolejny telefon do szefa , który każe nas zostawić na poboczu, żeby nie niszczyć samochodu. Nic takiego nie nastąpiło aż do pierwszych zabudowań. Kierowca zatelefonował, wysłuchał poleceń i kontynuował jazdę, choć muszę przyznać, że ja bym dalej nie jechał swoim, tańszym i wyżej zawieszonym samochodem. Nasi współtowarzysze podróży znosili tą nieprzewidzianą atrakcję ze stoickim spokojem. Nie tylko nie denerwowali się przedłużającą się jazdą, ale rozmawiali spokojnie o jakiś swoich sprawach. Doszło do tego, że byłem gotowy sam poprosić o wysadzenie nas, obawiając się utopienia samochodu w błocie. Podziwiałem determinację kierowcy, który podwiózł nas niemal pod sam szlaban. Przy wysiadaniu, posiłkując się zeszytem i długopisem, ustaliłem z nim dzień, godzinę i miejsce odbioru. Spisałem też numery telefonów jego i ?szefa?. Wypłaciłem ustaloną kwotę i odprowadziłem wzrokiem nurzające się w błotnistych kałużach białe BMW, aż zniknęło za zakrętem. Za szlabanem ciągnęła się kamienista droga. Z lewej jej strony ciągnęły się różne w wielkości skały o wyokrąglonych krawędziach. Z prawej, bardzo stromo w górę, takie same skały tworzyły rodzaj gigantycznych tarasów, stopni, które tworzyły stożek widziany przez nas z autokaru. Przeszliśmy kilkaset metrów i postanowiliśmy znaleźć miejsce pod namiot. Pora była po temu odpowiednia a kłębiące się chmury w każdej chwili mogły zrzucić na nas swój mokry balast. Zeszliśmy na lewo i zdecydowaliśmy zanocować na niedużej plamie żwiru, naniesionego przez wodę. Szybko uporaliśmy się z namiotem, a potem nastawiłem w nim wodę na nasz palnik. W tym czasie przyjaciel wrócił do wioski, skąd przyniósł butelkę wody ze studni i ?listę cen nabiału?. Woda gotowała się w ślimaczym tempie, więc w Witku obudził się ?alpinista?. Powiedział, że idzie się rozejrzeć i pomaszerował wprost w kierunku góry. Kiedy pure było gotowe, usiłowałem go jakoś wezwać. Widziałem jego ?miniaturkę? na tle skał, ale był zbyt daleko, żeby mnie usłyszeć. Zaczynało się ściemniać więc jeśli nie głód, to zapadająca ciemność skłonią go do powrotu. Pomyślałem. Tak też się stało. Zjedliśmy ziemniaki i zabieraliśmy się do mycia, korzystając z kilku skalnych niecek wypełnionych ciepłą wodą, kiedy nadszedł deszcz. Pojawił się nagle i był bardzo gwałtowny. Chmury pędzone wiatrem przetaczały się nad nami w opętańczym tańcu przecinane ostrzami błyskawic. Namiot puchł i nadymał się, żeby po chwili popaść w konwulsje zasysającego go podmuchu. Przeczuwając zmianę pogody bardzo starannie zakotwiczyliśmy go i dlatego bez zbędnych emocji zasypialiśmy opatuleni śpiworami.

 


Odległość pokonana od ostatniego punktu (Ałmaty, Kazachstan): ok , mierzona w linii prostej.
Całkowity przebyty dystans to ok. .

 

Galeria (1)

 
  Aktau, Kazachstan, prowincja Qaraghandy
 
  • Opublikuj na:
 

Komentarze

 

Na mapie

 

Spis treści

1 1
1. Bielsko-Warszawa Bielsko-Biała,
Bielsko-Biała, Bielsko-Warszawa, Bielsko-Biała,
1 2
2. Astana-Kazachstan Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Astana-Kazachstan, Astana, Kazachstan
1 1
3. Pociąg (Astana-Ałmaty) Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Pociąg (Astana-Ałmaty), Ałmaty, Kazachstan
1 1
4. Ałmaty-Kanion Szaryński Kokpek, Kazachstan
Kokpek, Kazachstan Ałmaty-Kanion Szaryński, Kokpek, Kazachstan
1
5. Kanion Szaryński - Saty Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Kanion Szaryński - Saty, Saty, Kazachstan
1 1
6. KOLSAI Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan KOLSAI, Gora Saty, Kazachstan
1 1
7. Kolsai Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kolsai, Gora Saty, Kazachstan
1 1
8. Kaindy II Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kaindy II, Gora Saty, Kazachstan
1 1
9. Saty po raz wtóry Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Saty po raz wtóry, Saty, Kazachstan
1 1
10. Saty-Kolsai-Kegen Kegen, Kazachstan
Kegen, Kazachstan Saty-Kolsai-Kegen, Kegen, Kazachstan
1
11. Kegen-Karakol (Przewalsk) Karakoł, Kirgistan
Karakoł, Kirgistan Kegen-Karakol (Przewalsk), Karakoł, Kirgistan
1
12. Karakol-Dżety-Ozyk Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Karakol-Dżety-Ozyk, Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
13. Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk) Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk), Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
14. Tienszan-Biszkek Biszkek, Kirgistan
Biszkek, Kirgistan Tienszan-Biszkek, Biszkek, Kirgistan
1 1
15. Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad Dżalalabad, Kirgistan
Dżalalabad, Kirgistan Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad, Dżalalabad, Kirgistan
1 1
16. Dżalalabad-Szu (Kazachstan) Chu, Kazachstan
Chu, Kazachstan Dżalalabad-Szu (Kazachstan), Chu, Kazachstan
1 1
17. Shu-Ałtyn-Emel Altynemel, Kazachstan
Altynemel, Kazachstan Shu-Ałtyn-Emel, Altynemel, Kazachstan
1 1
18. Sary-Ozk-Ałmaty Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Sary-Ozk-Ałmaty, Ałmaty, Kazachstan
1 1
19. Ałmaty-Karaganda-Bałchasz Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Ałmaty-Karaganda-Bałchasz, Aktau, Kazachstan
1 1
20. Baktau-Ata-Tract Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Baktau-Ata-Tract, Aktau, Kazachstan
1 1
21. Bektau-Ata - Karaganda Karagandy, Kazachstan
Karagandy, Kazachstan Bektau-Ata - Karaganda, Karagandy, Kazachstan
1 1
22. Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko, Astana, Kazachstan
1 3
23. Posłowie Warszawa,
Warszawa, Posłowie, Warszawa,

Na skróty

Podsumowanie

ostatni wpis:  ()
pierwszy wpis:  ()
  
liczba tekstów:23
liczba zdjęć:23
liczba komentarzy:0
odwiedzone kraje:3
odwiedzone miejscowości:16

Uczestnicy

strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone