lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Ramallah  
Malowidła na murze dzielącym Palestynę od IzraelaBetlejem, Palestynafoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
czytasz blog:

Kazachstan-Kirgizja



 cze
2017

Dżalalabad-Szu (Kazachstan)

1 1 0  
  Chu, Kazachstan, prowincja Zhambyl

   Zwykło się mawiać: ?Przyzwyczajenie to druga natura człowieka?. Prawdziwości tego powiedzenia doświadczam na każdym wyjeździe. Niezależnie gdzie się znajduję, wchodząc w pewien rytm postępowania, schemat dnia, staję się poniekąd jego niewolnikiem.

W ten wtorkowy poranek nie musieliśmy pakować namiotu ani przygotowywać sobie śniadania. Co więcej, Swieta życząc nam dobrej nocy uprzedziła, że nikt nie będzie nam przeszkadzał co najmniej do ósmej, więc możemy się wyspać a my solennie sobie obiecaliśmy zastosować się do tej rady no i ...wstaliśmy przed siódmą. Choć w kraju wybiła właśnie trzecia nad ranem napisałem i wysłałem życzenia dla Piotra mając nadzieję, że sygnał SMS`u nie wyrwie go ze snu. Godzinę później, kiedy ksiądz Adam przyszedł nas obudzić byliśmy spakowani a pomieszczenie doprowadzone do porządku. Z nowym dniem pojawiło się także nowe nastawienie naszego gospodarza. Zniknęło naburmuszenie a pojawił uśmiech. Nadrabiając wczorajszą mrukliwość mówił z ożywieniem o parafii, sobie i okolicy, jednocześnie energicznie zabrał się do przygotowywania śniadania. Z przyniesionych ze sobą toreb wyjął lepioszki, jaja, wędlinę i przy pomocy przyjaciela zrobił całą patelnię jajecznicy. Zamiast szczypiorem, posypaliśmy ją ?dżusajem? - rodzajem trawy o intensywnym czosnkowo-cebulowym zapachu. Zapewne to właśnie dżusaj był tajemniczym składnikiem naleśników jedzonych w Tienshan i pseudo racuchów z bazaru w Karakoł. W związku z tym, że nie uczestniczyłem w przygotowywaniu śniadania, zabrałem się do mycia naczyń. Kończyłem kiedy nadeszła gospodyni księdza. Starsza, jowialna Rosjanka. Zanim odłożyła przyniesione siatki z zakupami zrugała księdza i nas przy okazji, że nie poczekaliśmy na nią. ?Kto to widział tak robić jajecznicę? Ja tu mam wszystko zaplanowane. Trzeba było tylko poczekać, przecież się nie rozerwę. Zakupy też ktoś musi zrobić? - zrzędziła dla porządku, choć było widać, że jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nie przerywając poburkiwać zapytała księdza o Martę.

   Już minionego wieczora Swietłana wymieniła to imię rozmawiając z księdzem Remigiuszem, ale nie chcieliśmy być wścibscy. Teraz ksiądz Adam sam udzielił informacji. Kilka lat temu przyjechała tu nastoletnia wówczas dziewczyna z Warszawy i jako wolontariuszka pracowała w wakacje. Teraz studiuje lingwistykę w Tomsku na Syberii, ale odwiedza ich jak tylko znajdzie trochę czasu. Niestety, gdzieś w podróży zjadła coś, co ją przyprawiło o roztrój żołądka. Zaoferowaliśmy zawartość naszych apteczek, ale okazało się to zbędne. Dziewczyna chwilę potem przyszła do kuchni żeby zrobić sobie herbatę. Ładna, długowłosa blondynka, cichym, łagodnym głosem oszczędnie odpowiadała na zadawane jej pytania. Rozmawialiśmy trochę o warunkach na północy, o jej doświadczeniach i zainteresowaniach. Słuchaliśmy z zainteresowaniem a sugestywne opisy tajgi, trzaskającego mrozu i niedźwiedzi spacerujących po ulicach płynęły niczym kra po syberyjskich rzekach. W ten nieco melancholijny klimat ?wtargnęła? Swietłana z całą energią i żywiołowością swojej drobnej fizyczności. Od progu wystrzeliła serię pytań: czy jesteśmy najedzeni? (Czym oburzyła gosposię.) Czy nie ?pożarły? nas komary? Jak Marty żołądek? Zanim zdążyliśmy odpowiedzieć mówiła dalej: ?Obdzwoniłam znajomych. Faktycznie, nie ma żadnego regularnego połączenia do Biszkeku ale dostałam telefon do jednego ?przemytnika?. Kirgiz, ale podobno porządny człowiek. Zadzwoniłam. Zgodził się was zabrać ze sobą. Dzisiaj, o piętnastej. Muszę teraz wracać do pracy, ale wrócę na czas i pojadę z wami. Dopilnuję, żeby wszystko było jak należy. Teraz lecę. Pa ka!? ...i pobiegła. ?Zatem załatwione. Zostajecie na obiedzie, potem was odwiozę, a teraz pokażę wam swoje gospodarstwo? - oświadczył ksiądz Adam. Podwórko przypomina trochę patio. Jedynie wąski przesmyk pomiędzy głównym budynkiem, a kuchnią prowadzi na tyły, gdzie jest mały ogródek. Tuż za bramą jest wybetonowany podjazd, reszta powierzchni jest skrupulatnie zagospodarowana pod tunel foliowy, oczko wodne, winorośl. Widać w tym rękę fascynata, którego jedynie przestrzeń ogranicza w uprawach. Przyjaciel, który w pełni podziela zainteresowania księdza, wypytywał o rośliny, nawożenie, ochronę i pielęgnację. Ja snułem się za nimi kontemplując walory wizualne, chłód cienia i zapachy. Wewnątrz jednego z pomieszczeń gospodarz ma spore akwarium, którym uzupełnia pasje ogrodnicze, jednak chyba najważniejszą jego fascynacją jest astronomia. Kiedy zobaczyliśmy już każdą roślinę z osobna, także te w ogródku, najedliśmy się moreli z połamanych z powodu nadmiaru owoców gałęzi, ksiądz zapytał czy chcemy zobaczyć obserwatorium astronomiczne. Chcieliśmy. Przypuszczałem, że zostaniemy poprowadzeni krętymi schodami gdzieś na strych budynku, gdzie zastaniemy sferyczną kopułę przykrywającą teleskop. Nic podobnego nie nastąpiło. Polecono nam poczekać pośród krzewów, ponieważ przed wejściem do obserwatorium trzeba usunąć osy. Po kilku minutach ksiądz wrócił z namoczoną szmatą i zaczął się wspinać na chybotliwą drabinę stojącą przy stalowym słupie o piętnasto, może dwudziestocentymetrowej średnicy. Spojrzałem w górę. Drabinka prowadziła do niedużej platformy umieszczonej cztery, pięć metrów nad grządkami. Zgrzytnęła blacha, usłyszeliśmy plaskanie szmaty, która po chwili spadła nam pod nogi. ?Możecie wchodzić!? zawołał z góry ksiądz. Wdrapaliśmy się na platformę, która z trudem nas pomieściła. Przykrywająca ją blacha falista została zsunięta na bok i w jaskrawym świetle słońca zobaczyliśmy, iż jedynym wyposażeniem jest zaskakująco nowoczesny teleskop umocowany do potężnej rury, którą widziałem na dole. Platforma drżała przy każdej próbie zmiany pozycji, lecz samo urządzenie tkwiło niewzruszenie w jednej pozycji. Kontrast pomiędzy ?obserwatorium? a jego wyposażeniem był uderzający. To wrażenie jeszcze się powiększyło, kiedy teleskop został uruchomiony. Ksiądz wprowadził dane na panelu sterowniczym, a urządzenie cicho mrucząc ustawiło się we właściwej pozycji. ?Spójrzcie, to Wenus? - zachęcił. W wizjerze na blado niebieskim tle zobaczyłem jasną plamę. Obraz przypominał widok Księżyca widzianego gołym okiem na tle pogodnego nieba w dzień. Pora dnia i pogoda nie sprzyjały pokazowi. Większość obiektów była jeszcze pod horyzontem i teleskop kierował swoje oko w zbocza gór. Witek zapytał o naszego satelitę. Dyspozycja z panelu skierowała teleskop we właściwym kierunku. Tym razem wizjer wypełniał biało-żółty glob pokryty licznymi bruzdami i kraterami. W czasie kiedy oglądaliśmy go, gospodarz odpowiadał na pytania i opowiadał anegdoty związane z prowadzoną tu działalnością dydaktyczną. Widać przy tym było pasję i ogromną przyjemność. Miło było choć przez chwilę dzielić jego zainteresowania. Kiedy wyczerpaliśmy ?program zwiedzania? ustaliliśmy z księdzem, że spotkamy się o czternastej na objedzie, a pozostały czas przeznaczymy na obejrzenie miasta. Po wyjściu na ulicę zapytaliśmy o bank i tam skierowaliśmy swoje kroki. Wymiana pieniędzy zajęła nam niewiele czasu i prosto z niego ruszyliśmy na bazar. Po drodze natknęliśmy się na stoisko z dosyć dziwnym napojem. Takich punktów, wszędzie jest bardzo wiele. Początkowo myślałem, że sprzedaje się tam kwas chlebowy, bardzo popularny w krajach rosyjskojęzycznych, lecz to co popijali klienci nie przypominało kwasu. Cena małego kubka ?bozo? jest symboliczna (dziesięć somów), więc postanowiliśmy poeksperymentować na sobie. Gęsty, przypominający trochę w smaku żurek napój jest trudny do zdefiniowania. Jedynym, dającym się rozpoznać składnikiem, jest grubo zmielona kukurydza. Najprawdopodobniej kwaszona, fermentowana. Niewątpliwie, dobrze schłodzony gasi pragnienie. Nad smakiem jednak lepiej się nie zastanawiać.

   O swojej admiracji do bazarów już wspominałem. Uwielbiam je tak dla ich podobieństw, ale i paradoksalnie, także różnic. O cechach wspólnych pisałem kilkukrotnie. Różnice wynikają głównie z konkretnej lokalizacji, specyfiki regionu czy specyficznych uwarunkowań. W miastach położonych nad morzem oferta ryb będzie zdecydowanie większa od miejscowości górskich. Tam dominuje nabiał, a mniej jest owoców. Czasami bogactwo oferty pozornie trudno uzasadnić położeniem, lecz to właśnie ono decyduje o asortymencie i funkcjonowaniu targowiska. Bazary na tradycyjnych, często liczących sobie setki lat, szlakach handlowych, niezależnie, co i z jakim powodzeniem uprawia, czy hoduje się w okolicy, są ludne, gwarne i bogate. Dżalalabadzki właśnie do takich należy. Pierwsza rzecz, jaka nas uderzyła po wejściu to ?dział? metalowy ulokowany wprost na ...torowisku. Za czasów Sojuza przez Dżalalabad prowadziła linia kolejowa, dzięki której łatwiej i szybciej można się było dostać z południa na północ. To, że na krótkim odcinku przecinała Uzbecką Socjalistyczną Republikę Radziecką nikomu nie przeszkadzało, wszak i Kirgizi i Uzbecy byli obywatelami tego samego, szczęśliwego kraju robotników, chłopów i inteligencji pracującej. Po uzyskaniu niepodległości, siłą inercji, owa zadekretowana przyjaźń jeszcze jakoś funkcjonowała. Do czasu. ?W roku 2010, kiedy w ogólnokrajowym poruszeniu obalony został autorytarny prezydent Kurmanbeka Bakijew, doszło do licznych zamieszek na tle etnicznym. Wykorzystując chaos w kraju, Kirgizi przeprowadzili atak na Uzbecki Uniwersytet Przyjaźni Ludowej w Dżalalabadzie. Zginęło zaledwie kilka osób, jednak wydarzenie to pociągnęło za sobą lawinę kolejnych, jeszcze bardziej brutalnych ataków. Niedługo potem w wielu miastach poszły w ruch pałki, koktajle Mołotowa, ostra broń. Postawiono barykady, ludzie zaczęli uciekać z domów, istne piekło. Rząd nie mógł powstrzymać eskalacji konfliktu, zwrócił się nawet do Rosji o pomoc militarną.  Ta jednak odmówiła, nie chcąc się wtrącać w sprawy wewnętrzne Kirgistanu.  Przysłali jednak helikoptery z pomocą humanitarną. Szacuje się, że w zamieszkach zginęło nawet do 2000 ludzi, przy czym oficjalne statystyki podają zaledwie 900.(...). Zamieszki te, to nie jedyna przyczyna niesnasek pomiędzy Uzbekistanem a Kirgistanem. Od wielu lat, głównym problemem Azji Środkowej jest woda. Z jednej strony barykady stoją bogate w zasoby wodne m.in. Kirgistan i Tadżykistan, z drugiej zaś pustynny Uzbekistan i Turkmenistan. Rządowi Uzbekistanu nie podoba się, że Kirgistan buduje na swoich rzekach tamy i oskarża swoich wschodnich sąsiadów o celowe ograniczanie dostaw wody do Uzbekistanu. (...) Często zdarzają się też incydenty graniczne. Sytuacja jest bardzo napięta i wydaje się, że każda iskra może tutaj spowodować wybuch kolejnego, jeszcze większego konfliktu. Kiedy rozpadał się Związek Radziecki, okazało się, że wytyczenie granic poszczególnych republik nie jest takie proste. Ludność jest wymieszana i niemożliwe było, aby przyporządkować poszczególne narodowości tylko do jednego kraju. Na ten przykład ? w Uzbekistanie żyje 80% Uzbeków, reszta to m.in. Tadżycy, Kazachowie i Rosjanie. W Kirgistanie żyje z kolei zaledwie 64% Kirgizów, a pozostali to właśnie m.in. Uzbecy (13,8%) i Rosjanie (12,5%). Nie obyło się też bez eksklaw.

(Eksklawa ? część terytorium (państwa) lub innej jednostki administracyjnej, położona w oddzieleniu od głównego jego obszaru, lecz na tym samym obszarze lądowym (przeważnie kontynent). Może być otoczona terytorium innego państwa lub jednostki administracyjnej, stanowi wtedy jednocześnie enklawę)


Na terenie Kirgistanu znajdują się trzy eksklawy Uzbekistanu i dwa obszary należące do Tadżykistanu. Jest także eksklawa Tadżycka w Uzbekistanie. W styczniu 2013 roku w największej z uzbeckich eksklaw Sokh miał miejsce poważny incydent. Uzbecy zaatakowali nowo powstałą, kirgiską strażnicę i wtargnąwszy do sąsiedniej Kirgiskiej wsi wzięli 34 zakładników. Po negocjacjach, już następnego dnia, Kirgizi zostali wypuszczeni. Nic nikomu się nie stało, jednak napięcie i niesmak pozostały.?

- Fragment artykułu pt. ?Życie na pograniczu?. Źródło: http://kolemsietoczy.pl/poznajcie-zahira-sytuacja-polityczna-konflikty-azja-srodkowa/.

Obecnie, miejsca odległe od siebie o niespełna dziesięć kilometrów, rozdziela niemal sto kilometrów nie najlepszej drogi. To, co kiedyś zajmowało kilkanaście minut jazdy samochodem, teraz wymaga prawie dwie godziny jazdy. W przypadku komunikacji kolejowej jest jeszcze gorzej ponieważ jej po prostu nie ma. Pozostały dwie, niepołączone ze sobą linie kolejowe: na północy od granicy z Kazachstanem przez Biszkek do Bałykczy oraz na południu od granicy z Uzbekistanem do Osz. Reszta infrastruktury kolejowej zarasta trawą lub stanowi surrealistyczne tło jak w przypadku bazaru w Dżalalabadzie, gdzie ogromne misy, łopaty, młoty i inne żelastwo wystawione jest na szeroko rozstawionych torach. W tej samej ?alejce? azjatyckiego super-hiper-marketu mieści się skład złomu z eksponatami mogącymi przyprawić o zawał serca każdego miłośnika staroci. Naszą uwagę przykuły dwa piękne samowary. Pierwszy, chyba mosiężny, pozbawiony był kurka, ale miał śliczne, delikatne ozdoby florystyczne. Drugi, kompletny, sprawiał wrażenie posrebrzanego. Mniej zdobny za to większy i solidniejszy. Przez krótką chwilę rozważaliśmy odkupienie ich, lecz samo wspomnienie wypchanego plecaka wystarczyło, żeby z żalem porzucić ten pomysł. Po drugiej stronie torów, na podwyższeniu, które niegdyś zapewne było peronem swoje towary rozłożyli handlarze artykułami budowlanymi. Idąc w przeciwnym kierunku, natrafiliśmy na asortyment ?lżejszy?. Najpierw gdaczący, gęgający i popiskujący. Dalej delikatnie skrzypiące, bardzo zdobne kołyski z praktycznym otworem w spodzie oraz drobna galanteria drewniana z wyciskaczami wzorów do lepioszek. Tutaj także mieści się część relaksacyjna, ?klubowa? bazaru. W niskich pomieszczeniach postawiono kilka stołów do bilarda. Liczne grupki mężczyzn, głównie starszych, z zapamiętaniem rozgrywają turnieje głośno i ożywieniem komentując graczy i uderzenia. Część przemysłowa oddzielona jest od pozostałych fragmentem asfaltowej jezdni, która w czasach funkcjonowania kolei zapewne prowadziła do dworca. Dzisiaj, jako główna arteria bazaru, służy do hurtowego przemieszczania towarów. Kilkunastoletni chłopcy ciągną po niej zdezelowane wózki sklecone z kompletnie niepasujących do siebie części,a przecież w pełni funkcjonalne. Południowa strona jest gęściej zabudowana straganami, z węższymi alejkami. Handluje się tu głównie owocami, nabiałem i mięsem. Moją uwagę przykuła starsza uśmiechnięta kobieta, która usadowiła się wprost na stole, na którym rozłożyła kilkanaście butelek z kumysem. Trudno nie uśmiechnąć się na widok znaków konkurujących ze sobą na światowych rynkach koncernów PepsiCo. i Coca-Cola, tu zgodnie firmujących endemiczny napój z kobylego mleka. Poprosiłem o zgodę na sfotografowanie towaru i jego właścicielki i uzyskałem ją wraz z ciepłym, pełnym wyrozumiałości uśmiechem. Od tej strony bazar wgryza się w grunt fundamentami i wyrasta ponad nietrwałe stragany murami zadaszonych boksów, komórek. To królestwo tekstyliów i biżuterii. Dziesiątki sklepików z ubraniami. Głównie damskimi. Nie do wszystkich mogą wejść mężczyźni. Te, przeznaczone dla ortodoksyjnych muzułmanek, są chronione przed niepożądanym wzrokiem. Do pozostałych można wejść i oglądać do woli, a raczej do czasu, kiedy któraś z klientek postanowi coś przymierzyć. Wówczas wyprasza się wszystkich pozostałych, a drzwi (jeśli są) lub otwór wejściowy zasłania się kotarą. Bardzo oryginalny sposób ekspozycji i sprzedaży biżuterii wypraktykowano na tym bazarze. W wąskich przejściach stoją rzędy krzeseł, na których siedzą kobiety z pojedynczymi ekspozytorami na kolanach. W ten sposób tworzą swoiste skrzyżowanie gabloty ze sprzedawcą. Panie plotkują między sobą, lecz jakikolwiek przejaw zainteresowania towarem przerywa dyskusje i uruchamia funkcje handlowe zestawu. Kobieta, przy której przystanął potencjalny klient z uwagą wysłuchuje wskazówek, a następnie odnajduje najbliższy wyobrażeniom kupującego drobiazg. Zachwala walory towaru, przekonuje, negocjuje cenę. Jeśli transakcja dochodzi do skutku, kasuje należność, pakuje towar, a nawet organizuje metkowanie i wystawianie dokumentów zakupu. Wszystko siedząc na skromnym krzesełku. Zwykle klientki przechodzą od jednego ekspozytora do drugiego. Zmiana powoduje natychmiastowe przełączenie trybów funkcjonowania. Opuszczana pani wraca do plotkowania, a ta, której towar zainteresował klientkę, cała zamienia się w słuch. Zazwyczaj staram się przywieźć z podróży jakieś upominki dla najbliższych a biżuteria ma tą zaletę, że jest mała i lekka. Wprawdzie nie każdego można obdarować kolczykami, ale panie chętnie je przyjmują, więc z zainteresowanie zacząłem oglądać precjoza. Z oczywistych powodów pominąłem duże, bogate w kamienie i połączone w zestawy. Niestety, kiedy pytałem o typowe, kirgiskie wzory odsyłano mnie do wcześniej widzianych straganów z ?biżuterią?. Tam to określenie dotyczy bardzo tanich ozdób z materiałów zdecydowanie pozbawionych ?szlachetności?. Prezentowane tutaj miały wzornictwo ogólnoświatowe ze wskazaniem na rynek rosyjski. W grupie cenowej, którą mogłem brać pod uwagę, wybór był bardzo ograniczony. Przechodziłem od jednej pani do drugiej, nie znajdując nic, co mógłbym wziąć pod uwagę. W swoim słabym rosyjskim, trudno mi było wytłumaczyć, że szukam czegoś delikatnego, pasującego do uszu młodej dziewczyny, a nie ?obciążnika? z wielkim kamieniem oprawionym w gruby na palec metal. W końcu pokazano nam bardzo subtelne kolczyki z drobnym kamyczkiem w trzech wariantach kolorystycznych. Przyjaciel optował za różowym. Istotnie, ładnie współgrał ze złotą oprawą, lecz wahałem się, obawiając popadania w stereotypy. Zbliżała się czternasta, pora obiadu, po którym mieliśmy wyjechać, więc trzeba się było na coś zdecydować. Wynegocjowałem rabat przy zakupie dwóch kompletów, odłożyłem jeden z granatowym ?oczkiem? i z westchnieniem niezdecydowania położyłem na dłoni jeden z żółtym i jeden z różowym ?kamyczkiem?. ?Weź różowy! Zobaczysz, spodoba się.? - Usłyszałem głos rozsądku, wydobywający się z ust przyjaciela. Zapłaciłem, poprosiłem o ometkowanie i pośpiesznie opuściliśmy bazar. Na ulicę Puszkina było blisko, a droga wydawała się być oczywista, a jednak pobłądziliśmy. Po dwu, może trzykrotnym pytaniu przechodniów dotarliśmy na miejsce z dziesięciominutowym spóźnieniem. Przy stole zastaliśmy wszystkie znane nam osoby, a także nie widzianego wcześniej ogrodnika. Zjedliśmy zupę z chlebem, potem podano na stół coś na kształt frytek, tyle że wyraźnie słodkich i owoce. Pogryzaliśmy je oszczędnie, czekając na drugie danie. Gosposia, która jadła zupę razem z nami, zabrała się za zmywanie naczyń, więc doszliśmy do wniosku, że posiłek dobiegł końca. Czekając na Swietę rozmawialiśmy o dalszej trasie. Ksiądz Remigiusz stwierdził, że niepotrzebnie wybieramy się do Ałmat, bo skoro chcemy dojechać do Sary-Ozek, to rozsądniej byłoby wprost z Biszkeku pojechać na granicę a następnie do miasta Szu. Patrząc na mapę sugestia wydawała się uzasadniona. Kilkanaście minut przed piętnastą wpadła Swietłana. Z typową dla siebie ekspresją zarządziła wymarsz. Przejazd nie trwał zbyt długo, choć wyjechaliśmy na peryferia miasta. Czekając w umówionym miejscu Swieta wydzwaniała kilkukrotnie do ?przemytników?. Dochodziło między nimi do jakiś niedomówień. Najpierw jej rozmówca twierdził, że jeszcze się ładują i dojadą trochę później. Po odczekaniu kilkunastu minut w rozgrzanym mimo klimatyzacji samochodzie, kolejna rozmowa dotyczyła sposobu rozpoznania się. W końcu okazało się, że mała ciężarówka, stojąca kilkanaście metrów przed samochodem księdza, to właśnie ich. Swietłana przestrzegała nas, żeby nikomu nie dawać pieniędzy, zanim nie dotrzemy do celu. ?Ja znaju, szto oni choroszije ludi, no Kirgizy? - dodała, jakby to coś tłumaczyło. Żegnając się z nami wydawała się być autentycznie wzruszona. Na koniec powtórzyła to, co powiedziała, kiedy się spotkaliśmy: ?Kak ja wam zawiduju. Ja chotieła`by pojti s wami.? Nasze plecaki wrzucono na worki z cementem a nas ulokowano w kabinie, w której były cztery osoby. Za kierownicą siedział szef ? starszy, łysy Kirgiz. Do pomocy miał dwóch dwudziestokilkulatków oraz mężczyznę w średnim wieku. Mimo to miejsca było dosyć choć szybko się przekonaliśmy, że tył pojazdu, gdzie nas ulokowano nie jest zbyt wygodny, także i z powodu glazury łazienkowej, ułożonej pod naszymi stopami. Przeładowana ciężarówka z wyraźnym trudem ruszyła. Na równych odcinkach drogi jakoś sobie radziła, lecz byle wzniesienie spowalniało ją do prędkości hulajnogi. Poważnie zastanawiałem się jak ?wczołga? się na przełęcz w Tienshan. Po przejechaniu pierwszych kilkunastu kilometrów jeden z chłopaków przeniósł się ?na pięterko? nad nami a najmłodszy dosiadł się do nas. Zadał kilka pytań, uważnie wysłuchał odpowiedzi i na tym skończyło się jego zainteresowanie nami. Wyglądało to tak, jakby przeprowadzał standardową ankietę. Pozostali załoganci nie zwracali na nas żadnej uwagi. Wszyscy natomiast namiętnie oddawali się paleniu papierosów. Początkowo robili to na przemian, dzięki czemu dawało się oddychać, kiedy jednak palili jednocześnie, kabinę szczelnie wypełniał szary dym. Czułem się wówczas jak świąteczny karp, niesiony w pozbawionej wody reklamówce. Dolina Fergańska oglądana z południa na północ jest o tyle ciekawsza od jej widoku w przeciwnym kierunku, że rosnące w miarę upływającego czasu góry, pozwalają uniknąć wrażenia zawieszenia w przestrzeni. Z niepokojem ale i niecierpliwością wyczekiwałem momentu kiedy dojedziemy do Szamałdy-Saj, gdzie dolina udrapuje się, pomnie i w końcu wystrzeli ku niebu Niebiańskim Górami a stalowo-błękityna wstęga Narynu oplecie je niczym jedwabny szal kobiecą szyję. Tymczasem ciężarówka mozolnie połykała kolejne kilometry asfaltu dławiąc się i kaszląc przy każdej próbie wyprzedzenia innego zawalidrogi czy wjechania na niewielki pagórek. Słońce nieubłaganie podążało ku zachodowi nadając pejzażom ciepłą, czerwonozłotą tonację. Nawet rzeka, której spokojną taflę wreszcie zobaczyłem przez brudne szyby samochodu, sprawiała wrażenie płynnego żelaza podczas spustu z pieca hutniczego. Zaskoczeniem były dla mnie bramki na drodze. Jadąc na południe musiałem przespać to miejsce. Kierowcy pobierali bilety, jak przy wjeździe na autostradę. Mogłem się jedynie domyślić, iż w tym miejscu zaczyna się górski odcinek trasy, na której półmetku znajduje się przełęcz. Tuż za bramkami samochód zjechał na pobocze. Po kilkunastu minutach obok nas zatrzymał się jakiś samochód osobowy a jego pasażer przywitał się z ?szefem? i wsiadł do szoferki. Ciężarówka ruszyła. Po kilku kilometrach zjechała w boczną drogę i meandrując pomiędzy zabudowaniami jakiejś wsi wjechała na ciasną działkę, z piętrowym domem w trakcie budowy. Nietrudno się było domyślić, że przynajmniej część materiałów budowlanych zostanie tutaj rozładowana a nasze plecaki są na szczycie tej sterty. Wyskoczyliśmy z szoferki i z zapałem stachanowców ustawiliśmy się przy tylnych drzwiach. W pierwszej kolejności wyjęto jednak koszyki z owocami i jakieś drobiazgi. Po nich była armatura, rury. Kiedy podano nam plecaki wyglądały jak pierogi przygotowane do gotowania - całe w mące. Worki, które przy załadunku, wziąłem za cement wypełniała mąka. Na wybojach podskakujące worki uwalniały drobinki zawartości, które osiadły na wszystko równą warstwą. Próba wytrzepania plecaków doprowadziła jedynie do istotnego zróżnicowania stopnia zabrudzenia. W jednych miejscach udało się go pozbyć niemal całkowicie w innych wgryzł się głębiej przybierając formę szarych zacieków. W trakcie tych zabiegów podszedł do nas właściciel budowy w ręku miał miseczkę i dużą butlę wypełnioną mętnym płynem. Już w trakcie nalewania domyśliłem się po grudkach kukurydzy, że to bozo. Tak też było. W każdym bądź razie jakaś jego odmiana. To, co piliśmy w Dżalalabadzie było mniej kwaśne, bardziej rozdrobnione. Najprawdopodobniej poczęstowano nas napojem domowej produkcji. Witek nie bardzo chciał eksperymentować przed czekającą nas nocą w samochodzie i poprzestał na jednej czarce. Ja wypiłem dwie. Wprawdzie nadal żurkowaty smak do mnie nie przemawiał ale zaspokoił pragnienie, schłodził żołądek i dał poczucie sytości. Czy można chcieć czegoś więcej? Jasne, że tak, ale nie w tych okolicznościach. Odciążony samochód z werwą podjął trud. W samą porę bo kilkanaście kilometrów dalej zaczęły się serpentyny i podjazdy. Rzeka i połączone nią zbiorniki wodne purpurowiały, ciemniały, aż przybrały śliwkowy odcień. Światło księżyca ślizgało się po nich jak wytrawny panczenista. Pomimo tego, że mieliśmy całkiem sporo miejsca, jazda stawała się co raz bardziej uciążliwa. Senność najpierw dopadła przyjaciela, ale on, choć wysoki, nawykł do spania w dziwacznych pozach. Poskładał się, jakby kręgosłup miał z silikonu i zasnął. Usiłowałem iść w jego ślady, lecz po kilkunastu minutach cierpły mi a to ręka, a to noga ? w zależności czym usiłowałem zablokować się przed upadkiem na ciasnych zakrętach. W końcu zapadłem ni to w sen, ni to letarg. Słyszałem głosy otoczenia, wiedziałem kiedy samochód się zatrzymywał żeby rozładować kolejne partie towaru, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Stan ten się pogłębiał, aż ostatecznie zapadłem się w niebyt. Wyrwało mnie z niego wrażenie duszenia się. Kabinę wypełniały kłęby dymu wydmuchiwanego przez czterech palaczy. Okna były pozamykane zapewne przed utratą ciepła. Przytknąłem do ust chustkę i starałem się łapać powietrze z najniższych partii samochodu.

 


Odległość pokonana od ostatniego punktu (Dżalalabad, Kirgistan): ok , mierzona w linii prostej.
Całkowity przebyty dystans to ok. .

 

Galeria (1)

 
  Chu, Kazachstan, prowincja Zhambyl
 
  • Opublikuj na:
 

Komentarze

 

Na mapie

 

Spis treści

1 1
1. Bielsko-Warszawa Bielsko-Biała,
Bielsko-Biała, Bielsko-Warszawa, Bielsko-Biała,
1 2
2. Astana-Kazachstan Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Astana-Kazachstan, Astana, Kazachstan
1 1
3. Pociąg (Astana-Ałmaty) Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Pociąg (Astana-Ałmaty), Ałmaty, Kazachstan
1 1
4. Ałmaty-Kanion Szaryński Kokpek, Kazachstan
Kokpek, Kazachstan Ałmaty-Kanion Szaryński, Kokpek, Kazachstan
1
5. Kanion Szaryński - Saty Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Kanion Szaryński - Saty, Saty, Kazachstan
1 1
6. KOLSAI Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan KOLSAI, Gora Saty, Kazachstan
1 1
7. Kolsai Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kolsai, Gora Saty, Kazachstan
1 1
8. Kaindy II Gora Saty, Kazachstan
Gora Saty, Kazachstan Kaindy II, Gora Saty, Kazachstan
1 1
9. Saty po raz wtóry Saty, Kazachstan
Saty, Kazachstan Saty po raz wtóry, Saty, Kazachstan
1 1
10. Saty-Kolsai-Kegen Kegen, Kazachstan
Kegen, Kazachstan Saty-Kolsai-Kegen, Kegen, Kazachstan
1
11. Kegen-Karakol (Przewalsk) Karakoł, Kirgistan
Karakoł, Kirgistan Kegen-Karakol (Przewalsk), Karakoł, Kirgistan
1
12. Karakol-Dżety-Ozyk Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Karakol-Dżety-Ozyk, Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
13. Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk) Zhetyoguz, Kirgistan
Zhetyoguz, Kirgistan Tienszan (gdzieś powyżej Dżety-Ozyk), Zhetyoguz, Kirgistan
1 1
14. Tienszan-Biszkek Biszkek, Kirgistan
Biszkek, Kirgistan Tienszan-Biszkek, Biszkek, Kirgistan
1 1
15. Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad Dżalalabad, Kirgistan
Dżalalabad, Kirgistan Biszkek-Osh_Ozgen_Dżalalabad, Dżalalabad, Kirgistan
1 1
16. Dżalalabad-Szu (Kazachstan) Chu, Kazachstan
Chu, Kazachstan Dżalalabad-Szu (Kazachstan), Chu, Kazachstan
1 1
17. Shu-Ałtyn-Emel Altynemel, Kazachstan
Altynemel, Kazachstan Shu-Ałtyn-Emel, Altynemel, Kazachstan
1 1
18. Sary-Ozk-Ałmaty Ałmaty, Kazachstan
Ałmaty, Kazachstan Sary-Ozk-Ałmaty, Ałmaty, Kazachstan
1 1
19. Ałmaty-Karaganda-Bałchasz Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Ałmaty-Karaganda-Bałchasz, Aktau, Kazachstan
1 1
20. Baktau-Ata-Tract Aktau, Kazachstan
Aktau, Kazachstan Baktau-Ata-Tract, Aktau, Kazachstan
1 1
21. Bektau-Ata - Karaganda Karagandy, Kazachstan
Karagandy, Kazachstan Bektau-Ata - Karaganda, Karagandy, Kazachstan
1 1
22. Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko Astana, Kazachstan
Astana, Kazachstan Karaganda-Astana-Warszawa-Bielsko, Astana, Kazachstan
1 3
23. Posłowie Warszawa,
Warszawa, Posłowie, Warszawa,

Na skróty

Podsumowanie

ostatni wpis:  ()
pierwszy wpis:  ()
  
liczba tekstów:23
liczba zdjęć:23
liczba komentarzy:0
odwiedzone kraje:3
odwiedzone miejscowości:16

Uczestnicy

strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone