poniedziałek, 3 sty 2005 Pruszków,
zespół Złotej Świątyni
Kilka minut po 17 otworzono pierwszą bramę. Tłum Indusów ruszył gwałtownie w stronę wejścia. Kolejne 100 m, oddzielające główne wejście od bramki bezpieczeństwa, pokonujemy prawie truchtem, starając się dopasować do innych. Nie jest to łatwe, bo co kilka sekund ktoś nas próbuje wyprzedzić, przepychając się brutalnie. Przy bramce bezpieczeństwa robi się korek. Kobiety mogą przechodzić bokiem, meżczyźni muszą być sprawdzani. Krzysztof w całym zamieszaniu przechodzi z kobietami, i dobrze, bo w kieszeni ma nóż. Kolejne 100 - 200 metrów pokonane rownież truchtem i stajemy. Spędzają wszystkich na jedną stronę ulicy. Sterczymy kolejne 15 minut. Tłum Indusów gęstnieje. Zaczynają się wzajemnie nawoływać, śmiać i kręcić. Trudno złapać oddech. Pstrykają aparaty fotograficzne. Cóż, fotogrfie typu: Vivek na tle tłumu, Dipak na tle tłumu, Kumar na tle Viveka, Dipaka i tłumu... Ktoś pyta nas, czy India się nam podoba. Nie, dzisiaj się nam nie podoba.
Otworzyli ostatnią bramkę. Tłum znowu ruszył do przodu z większą siłą i bardziej brutalnie. Nikt na nikogo nie patrzy, wszyscy jak najszybciej poruszają się do przodu. Ludzie gubią klapki, byle nie dać się wyprzedzić. Wchodzimy na ścieżkę wyznaczoną przez metalowe barierki. Jest dość wąska i kręta. Ludzie zwalniają, tłum trochę się rozluźnił, ale zaczynają się teraz wyścigi.
sikhijscy pielgrzymi
Kto tylko ma siłę, puszcza się biegiem popychając wszystkich. Niektórzy trzymają się za ręce i to oni zostawiają na swojej drodze najwięcej poszkodowanych. Wszyscy głośno krzyczą, śmieją się i nawołują. Tutaj koniec krętej ścieżki, rozchodzimy się po trybunach, ludzie zwalniają, co nie znaczy, że przestają się przepychać. Pół godziny minie, zanim wszyscy zajmą swoje miejsca i zacznie sie...
Co się zacznie? Niektórzy próbując zgadnąć pewnie mają skojarzenia z meczem krykieta - ukochanego sportu Indusów. Otóż nie. Jest to "wstęp" do ceremonii zamknięcia granicy na przejściu indyjsko pakistańskim, Attari Wagah.
Przedstawienie odbywa się codziennie od 1948 roku zarówno po stronie indyjskiej, jak i pakistańskiej. Zaczyna się na godzinę przed zachodem słońca i trwa od 20 do 30 minut. Żołnierze obydwu stron ubrani w galowe mundury, stawiając komiczne kroki i równie komicznie się zachowując, przygotowują się do symbolicznego zamknięcia granicy i zciągnięcia flagi. Chodzi o to, aby jak najwyżej podnieść nogę, aby jak najgłośniej wydać komendę i jak największy dostać aplauz po to, by skutecznie zagłuszyć tych, którzy po drugiej stronie granicznej bramy biorą udział w takim samym spektaklu. Widzowie bardzo spontanicznie reagują na - jakkolwiekby nie było - wygłupy mundurowych krzycząc przeraźliwie, klaszcząc i podnosząc się od czasu do czasu z trybun - jak na meczu piłki nożnej czy krykieta.
Wszystkiemu przewodzi rządowy wodzirej, drząc się w niebogłosy w mikrofon. Ważnym punktem spektaklu są wyścigi widzów z flagami narodowymi - ot kolejna możliwość zrobienia sobie fotki.
Polecana przez przewodniki rozczarowała nas. Wyszliśmy z bólem głowy i przytkanymi uszami, a także z pewnym niesmakiem. Jesli żołnierze na granicy państwowej potrafią z siebie robić takich błaznow, w sytuacji gdy granica między Indiami a Pakistanem do dzisiaj jest kwestią sporną oraz gdy w zwiazku z tym rocznie jest kilkanascie zamachów bombowych po jednej i po drugiej stronie to nie wygląda to najlepiej. A może my po prostu nie mamy poczucia humoru...