poniedziałek, 3 sty 2005 Pruszków,
liście herbaty na krzewach na plantacji Pedro Estate
Do tej pory dwie rzeczy dają się nam we znaki: kuchnia i temperatura. Kuchnia lankijska to przede wszytskim chili z dodatkami. Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Trudno powiedzieć o niej, czy jest smaczna czy nie, ponieważ już po pięciu kęsach posiłku przestaje się czuć jakikolwiek smak. Ostre tu jest wszytsko od gorących posiłków, przez przekąski, po prażone orzeszki. Dominują tu potrawy z ryżu podawanego z warzywnymi lub mięsnymi dodatkami. Generalnie trzeba stwierdzić, że na Sri Lance mało jest przydrożnych restauracji, jakie znaliśmy z Indii czy Nepalu. Trudno nieraz turyście znaleźć miejsce, w którym można zjeść obiad. Może po prostu źle szukamy.
W sumie nie możemy się bardzo na ten temat wypowiadać, gdyż do tej pory udawało się nam jedynie skosztować wszechobecnego fried rice oraz rice curry. Czasem mamy wrażenie, że nic innego w karcie nie ma. Do wielu potraw z ryżem, pomimo że i tak są same w sobie już ostre, dostaje się oddzielnie pastę z chili, którą można sobie wmieszać do potrawy, i uczynić ją prawie niezjadalną dla Europejczyka. Gdy byliśmy w Nepalu bardzo często zamawialiśmy Dhal (sos lub zupa z soczewicy). Tu również jest on dostępny, oczywiście w wersji lankijskiej baaardzo ostry. Zapach powszechnie używanych przypraw roznosi się dookoła. Pachną nimi autobusy, sklepy a nawet ludzie.
pracownicy plantacji Pedro Estate
Łatwo są dostępne różnego rodzaju przekąski. Są to podobne do naszych naleśnikow czy pączków, potrawy z ciasta pieczone w głębokim oleju. Wszystko oczywiście ostre.
Dowiedzieliśmy się, jak łagodzić skutki pikantnego posiłku. Otóż po jedzeniu należy zjeść mały kartonik jogurtu. Z jednej strony jest to deser, a z drugiej przyjemnie łagodzi podrażnione podniebienie. Tego dowiedzieliśmy się od lankijczyków. Natomiast metodą prób i błędów odkryliśmy, że równie dobry efekt przynosi zjedzenie kilku bananów. Generalnie owoce są bardzo łatwo dostępne i tanie. Kilkogram bananów kosztuje około Rs40, mały ananas Rs10. Z napojów króluje oczywiście Coca-Cola, woda i lokalne napoje gazowane, plus oczywście kawa i wszechobecna herbata. Poprzednio pisaliśmy, że kupiliśmy wodę za Rs220. Cóż... tak to jest, jak się nie sprawdza opakowań przed zakupem. Po dotarciu do hotelu okazało się, że na butelce figuruje wielki napis: IMPORTED FROM FRANCE, a poniźej wielka cena Rs220. Tragedia... Kupować wodę na Sri Lance importowaną z Francji... Cena lankijskiej wody to średnio Rs40 za 1l i uwierzcie nam smakiem się nie różni...
Pogoda na Sri Lance jest uzależniona od tego, w jakiej części kraju akurat się przebywa. Wyspa jest mała, ale klimat ma dość fikuśny. Zawsze na jednym wybrzeżu jest pogodnie, podczas gdy na przeciwległym panuje monsun. Temperatury są bardzo wysokie i bardzo utrudniające poruszanie się. Czasem odechciewa się wychodzić spod pokojowego wentylatora. Już w ciągu pierwszych 3 dni, pomimo stosowania kremów ochronnych, spiekły się nam twarze i inne odkryte części ciała, a ani razu celowo się nie opalaliśmy. Teraz przechodzimy etap obłażenia ze skóry. Nawet w nocy temperatury są trudne do wytrzymania. Poczucie gorąca potęguje jeszcze wilgotność powietrza. Niestety zbił się nam termometr i nie jeśtemy w stanie ocenić, czy jest to 35° czy 30°C, a zakup nowego termometru na Sri Lance jest chyba niewykonalny. Nieco lepiej jest w górach. W Kandy popołudnia były przyjemniejsze, a nad ranem czasem było nawet chłodno.
Dzisiaj przybyliśmy do najwyżej położonego regionu na wyspie. Zatrzymaliśmy się w Nuwara Eliya - herbacianym raju. Krajobrazy widziane z okien autobusy były cudowne. Ciągnące się kilometrami sady herbaciane na tle majestatycznych gór.
Na ten temat, jak i o odbytym wczoraj nocnym wejściu na Adam's Peak (jednej z najwyższych gór na wyspie, miejscu pielgrzymek od ponad 1000 lat) napiszemy w następnym "odcinku".