Dobiega końca nasza podroż po Azji. Obecnie przebywamy w Tehranie z którego to za kilka godzin wyruszymy w 48 godzinną podróż, bezpośrednim autobusem do Istambułu. Gościnny Pakistan opuściliśmy 6 dni temu. Jeszcze w Polsce planowaliśmy zostać tam maksymalnie 20 dni a skończyło się na konieczności przedłużania 30 dniowej wizy o kolejne 5 dni.
Yazd - klejnot irańskiej pustyni. Dotarliśmy tam przed 4 rano, niedługo przed wschodem słońca. Brak przechodniów, chodniki pogrążone w ciszy, rozświetlone tylko blaskiem ulicznych latarni. Idealny czas na podziwianie uroków tego miejsca. Stare miasto jest niemal magiczne. Labirynty ciasnych ulic nieznacznie tylko rozdzielają ścisłą zabudowę.
Peshawar - stolica Zachodniej Prowincji Granicznej, zaledwie 58km od granicy z Afganistanem i niecałe 200 od jego stolicy - Kabulu. Dotarliśmy tam po zachodzie słońca z myślą że musimy jeszcze zjeść kolację. Jako że było już dosyć późno przystanęliśmy obok lokalnej jadłodajni znajdującej się na przeciw hotelu w którym zamieszkaliśmy.
Ciągle borykamy się z mniejszymi lub większymi problemami zdrowotnymi. Po 5 dniach spędzonych w Lahore udaliśmy się do Islamabadu, gdzie problemy zdrowotne - tym razem obojga sprawiły, że utknęliśmy tam na 7 dni. Obecnie przebywamy w Gilgit - stolicy północnej prowincji, położonej na Drodze Karakorum (Karakoram Highway - KKH), oddalonej o 573 km na północ od Islamabadu.
Ostatnie dni mijają pod znakiem poważnych problemów zdrowotnych Krzysztofa. Wszystko zaczęło się w Amritsarze, do którego dotarliśmy 20 kwietnia. Amritsar był naszym ostatnim przystankiem w Indiach. Życie tam toczy się wokół złotej świątyni - najświętrzego przybytku Sikhów - grupy religijnej będącej pewnego rodzaju połączeniem Islamu i Hinduizmu.
Kilka minut po 17 otworzono pierwszą bramę. Tłum Indusów ruszył gwałtownie w stronę wejścia. Kolejne 100 m, oddzielające główne wejście od bramki bezpieczeństwa, pokonujemy prawie truchtem, starając się dopasować do innych. Nie jest to łatwe, bo co kilka sekund ktoś nas próbuje wyprzedzić, przepychając się brutalnie.
Pustynny Radżastan. Kraina radżpudzkich macharadżów, pałaców i fortów. Potężny obszar i prawie 60 milionów mieszkańców. Co roku turyści przyjeżdżają tu tłumnie (od października do marca), by na własnym ciele doznać uroku safari na wielbłądach w Jaisalmerze, zobaczyć słynny pałac na jeziorze w Udajpurze, czy przespacerować się gwarnymi ulicami starego, różowego miasta w Jaipurze. W Radżastanie byliśmy dwa lata temu, niestety z braku czasu odwiedziliśmy tylko Jaipur i Jaisalmer (z safari).
Delhijski Paharganj to turystyczny tygiel, gdzie krzyżują się drogi większości podróżujących po Indiach. Jedni tutaj przylatują, rozpoczynając swoją przygodę z Indiami, inni robiąć potężne zakupy przed odlotem, próbują nie przekroczyć dozwolonego limitu bagażu. Jeszcze inni załatwiają formalności, a są też tacy, którzy tkwią tu miesiącami, studiując lub ucząc się czegoś.
Po 17 godzinach podroży pociągiem z Varanasi, dłużej jadącym z pociągów, dotarliśmy do Delhi. Cieszymy się że znowu możemy przemierzać ulice Main Bazaar, która jakkolwiek straszliwie zatłoczona i głośna ma swój urok. W Delhi czujemy się wyjątkowo pewnie tak jakbyśmy tu mieszkali od dawna.
Dotarliśmy w końcu do Varanasi, świętego miasta hinduizmu, miejsca, gdzie śmierć jest niemal namacalna... Ostatni raz odzywaliśmy się z Darjeelingu i było to tydzień temu. Przez ten okres dosyć dużo się wydarzyło i chcemy krótko o tym opowiedzieć. Darjeeling 20 rupii fot.Krzysztof Stępień - Ghoom - klasztor buddyjskidatku w buddyjskiej świątyni chyba pomogło.
Załamanie pogody osiągnęło chyba apogeum. Chmury są już absolutnie wszędzie, a deszcz uniemożliwia jakiekolwiek posunięcia. Dalej jest zimno, a wewnątrz chmury jeszcze zimniej. Powtarza się sytuacja sprzed 2 lat, kiedy to tkwiliśmy 5 dni w nepalskiej Pokharze, czekając na odsłonięcie się masywu Annapurny.
Pare dni temu, indyjska telewizja, jako jeden z ważniejszych newsów z Delhi podała, że w każdej chwili oczekują niespotykanych o tej porze roku obfitych opadów deszczu, przesuwających się na wschód. Nawet nie przypuszczaliśmy wtedy, jak bardzo to nas dotyczy. Kolkate opuściliśmy w strugach deszczu.
Niemal w każdym hotelu, w którym mieszkaliśmy były mrówki. W Varkala zjadły nam cukier, pare razy zabierały się za ciastka. Pare dni temu, czekając na autobus do Bhubaneswaru, z nudów rozsypaliśmy na łóżku okruszki ciastek i obserwowaliśmy mrówczy spektakl. Setki tych małych owadów dwiema scieżkami maszerowały pomiędzy pościelą a listwą podłogową.
O ile niemal 40 godzin spędzonych w pociągu będziemy miło wspominać o tyle cel naszej podroży - Orissa - okazał się całkowitym nieporozumieniem. Orissa jest jednym z najbiedniejszych stanów Indii i niestety daje się to zauważyć. Przemysł turystyczny właściwie nie istnieje. Trudno porozumieć się tu po angielsku, nawet w hotelach.
Koleje Indyjskie to ponad 63000 km torów, 6867 stacji i ponad 1,6 miliona pracowników co czyni je jednym z największych na świecie przewoźników i największym na świecie pracodawcą. Każdej doby setki pociągów przewożą miliony pasażerów po całym obszarze Indii. Pociągi pokonują nieraz ogromne dystanse.
Największe slamsy Azji, stolica indyjskiego filmu, najdroższe, najszybsze, największe miasto subkontynentu - Mumbaj, zwany do niedawna Bombajem. Pośród turystów panuje opinia, że nie da się lubić dużych indyjskich miast, wszechobecny na ulicach chaos przekracza wszelkie granice. Z tego względu Mumbai jest często pomijany przez plecakowców lub też stanowi pierwszy lub ostatni punkt na trasie (międzynarodowe lotnisko).
To nie będzie ambitny tekst gdyż po spędzonym tygodniu na plażach Goa jesteśmy rozleniwieni do granic możliwości. Siedzimy na ławce w cieniu przed jednym z kościołów w centrum Panaji w oczekiwaniu na nocny autobus do Mumbai. Jest niedziela, godzina 16, temperatura przekracza 35 st. C. Goa to jeden z najmniejszych indyjskich stanów i jednocześnie najmniej przypominający resztę Indii.
Jak się dowiedzieliśmy, codziennie o 7 rano (z naciskiem na codziennie) odjeżdża z Gokarny autobus do Hospet z którego jest już tylko 13 km do Hampi - celu naszej podróży. Poranek był nerwowy bo nie słyszeliśmy budzików, ale stawiliśmy się na dworcu punktualnie o 6:30. I tak zaczęła się - jak wtedy nam się wydawało - najtrudniejsza podroż w Indiach.
No i w końcu dotarliśmy do raju. Plaża ciągnąca się 1000 metrów, z palmami pochylonymi w kierunku morza. Mieszkamy w bambusowej chatce na palach, jednej z dziesiątek tworzących bambusową wioskę w palmowym gaju nad sama plażą. Ten raj to Palolem Beach - Goa. Dotarliśmy tu wczoraj o wschodzie słońca i regenerujemy siły po męczącym ostatnim tygodniu w czasie którego pokonaliśmy ponad 1100 km odwiedzając Gokarnę i Hampi.
Jednym z problemów, z którymi musi się borykać turysta w południowych Indiach, jest zabójcza temperatura, która w ciągu dnia przekracza 40?C. W tak nagrzanym powietrzu odechciewa się wszystkiego. Tłumaczy to zachowanie się części mieszkańców Indii. Nie chce się chodzić, zwiedzać, myśleć, planować, jeść i rozmawiać.
Ludzkie odchody, butelki, papiery, buty, resztki owoców, ryb - krótko - tony śmieci, a pomiędzy tym wszystkim chińskie tradycyjne sieci rybackie - takim obrazem przywitał nas Fort Kochi. Sieci rybackie będące wizytówka miasta, fotografowane i filmowane przy niemal każdej okazji, widniejące na każdej pocztówce i folderze reklamowym niemalże toną w śmieciach.
9 rano - przebudzenie. Dłużej spać się nie da, pomimo włączonego wentylatora przez całą noc.Upał staje się nieznośny. Zimny prysznic, poranna toaleta i czas pomyśleć o śniadaniu. 9:30 - wychodzimy z hotelu, przed nami trudna operacja wyboru lokalu na śniadanie. Restauracji jest mnóstwo.
Wyrok w sprawie biletu kolejowego brzmiał: "jedziecie". I tak, rano, wraz ze wschodem słońca znaleźliśmy się w najniżej na południe wysuniętym punkcie subkontynentu Indyjskiego - Kannyukumurai. Dalej już jest tylko ocean. Cztero i półgodzinna podróż pociągiem upłynęła bardzo miło i spokojnie.
Na początku był chaos... Tak najczęściej rozpoczyna się opis początku świata. Równie dobrze można powiedzieć, że na początku byli mieszkańcy Indii. Tak jak pisaliśmy dwa lata temu, tak i teraz trzeba powiedzieć, że tego co tu się dzieje, nie jest w stanie zrozumieć osoba, która nigdy wcześniej nie odwiedziła Indii.
Opuściliśmy już gościnny Chennai i obecnie przebywamy w oddalonym o 320 km na południe Trichy (Tiruchirapalli). Dzisiaj jednak pomyśleliśmy że podsumujemy nasz pobyt na Sri Lance. Wyspę herbaty i chilli pożegnaliśmy 8 lutego. Po trzech tygodniach spędzonych na niej będziemy ją mile wspominać.
Bezpiecznie i bez problemów dotarliśmy do Chennai (Madrasu). Lot przebiegł gładko i, co jest niespodziewane, dostaliśmy pełny, smaczny, ciepły posiłek. Lot trwał godzinę i 20 minut. Bez problemu wpuszczono nas do Indii. Na lotnisku załatwiliśmy sobie busa do centrum. Trochę świadomie przepłaciliśmy, ale było już po 17 i koniecznie chcielimśy sprawnie dostać się do centrum przed zachodem słońca.
Sri Lanka, o czym nie wszyscy wiedzą poza wspaniałymi plażami (przed tsunami) ma do zaoferowania także wspaniałe góry w południowo-centralnej części wyspy. Jadąc już z Colombo do Kandy wjeżdza się już na ich teren, jednak dopiero po kolejnych 2-3 godzinach drogi w gląb lądu dociera się do ich serca.
Pierwsze wzmianki o Sri Lance są datowane na VI - V wiek p.n.e. Natomiast już w IV w. p.n.e. istniało potężne królestwo Singaleskie ze stolicą w Anuradhapurze. Miasto to było głównym ośrodkiem państwa przez ponad 1500 lat. W X wieku król Parakramabahu I przeniósł stolicę do łatwiejszego do obrony przed najeźdźcami z północy, nowopowstałego miasta Polonnaruwa.
Tym razem dotarliśmy do Polannaruwy - miasta leżącego na północy centralnej części wyspy. Jest to starożytna stolica i jedno z miast wchodzących w skład obszaru zwanego "trójkątem starożytnych miast". Znajdują się tu pozostałości pałaców, kanałów, świątyń i monumentów. Na ich temat postaramy się napisać coś więcej, gdy znajdziemy tańszy dostęp do internetu.
Adam's Peak - miejsce, w którym zstąpił na ziemię Adam po stworzeniu go przez Boga, znane także jako Sri Pada - święty odcisk stopy - pozostawiony przez wstępującego do raju Buddę. Miejsce to znane jest także jako "Samanalakande" - góra motyli, na którą przylatują one, by umrzeć. Chrześcijanie wierzą, że duży odcisk stopy na szczycie góry pozostawił święty Tomasz apostoł, hinduiści natomiast, że Bóg Shiva.
Do tej pory dwie rzeczy dają się nam we znaki: kuchnia i temperatura. Kuchnia lankijska to przede wszytskim chili z dodatkami. Przynajmniej takie sprawia wrażenie. Trudno powiedzieć o niej, czy jest smaczna czy nie, ponieważ już po pięciu kęsach posiłku przestaje się czuć jakikolwiek smak.
Godzinę jazdy na zachód od Kandy, w Pinnawela, znajduje się rządowy sierociniec dla słoni. Obecnie znajduje się w nim około 50 słoni. Dostaliśmy się tam lokalnym autobusem z Kandy za Rs 46. Widok turystów w bardzo lokalnym autobusie jest stosunkową rzadkością, gdyż zdecydowana większość turystów podróżuje do Pinnawela taksówkami lub zorganizowanymi wycieczkami.
Opuściliśmy Colombo i jesteśmy drugi dzień w Kandy. Jest to niezwykle przyjemna miejscowość położona w górzystym terenie, w centralnej części wyspy. Bardzo łatwo dostać się tu ze stolicy. Transport na Sri Lance sprawia wrażenie znacznie bardziej zorganizowanego niż w Nepalu czy północnych Indiach.
Colombo jest dość dziwnym miastem. Z jednej strony nowoczesne, postępowe, a z drugiej brudne, głośne i chaotyczne. Zanim tu przyjechaliśmy, wyobrażaliśmy je sobie jako pewnego rodzaju przedłużenie Indii. Wszystko co widzimy, porównujemy z obrazami, które zapamiętaliśmy z odwiedzonych dwa lata temu Nepalu i północnych Indii.
Colombo, gospodarcza i polityczna stolica 19 milionowej społeczności wyspy. Miasto niezwykle rozległe, położone wzdłuż brzegu oceanu. Główna arteria komunikacyjna miasta jest ciągnąca się wiele kilometrów z północy na południe Galle Rd. Jest wiecznie zatłoczona i głośna do granic możliwości, podobnie z resztą jak całe miasto.
7 stycznia 2005 roku mieliśmy z Warszawy wylecieć do Colombo na Sri Lance, rozpoczynając naszą czteromiesięczną podróż po Azji. Niestety natura pokrzyżowała nam plany. W wyniku tsunami miejsca, które chcieliśmy zobaczyć na Sri Lance i kilka w Indiach, zostały całkowicie zniszczone. Czym są jednak nasze plany w porównaniu z tym, co czują ludzie, którzy w kataklizmie stracili wszystko?
ostatni wpis: | 5 cze 2005 (18 lat temu) |
pierwszy wpis: | 3 sty 2005 (19 lat temu) |
liczba tekstów: | 37 |
liczba zdjęć: | 240 |
liczba komentarzy: | 219 |
odwiedzone kraje: | 10 |
odwiedzone miejscowości: | 63 |
strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2023 transazja.pl
transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.