poniedziałek, 3 sty 2005 Pruszków,
Rybacy z plaży Palolem
Jak się dowiedzieliśmy, codziennie o 7 rano (z naciskiem na codziennie) odjeżdża z Gokarny autobus do Hospet z którego jest już tylko 13 km do Hampi - celu naszej podróży. Poranek był nerwowy bo nie słyszeliśmy budzików, ale stawiliśmy się na dworcu punktualnie o 6:30. I tak zaczęła się - jak wtedy nam się wydawało - najtrudniejsza podroż w Indiach. Już przed 7 dowiedzieliśmy się ze tego dnia autobus do Hospet nie przyjechał, a dlaczego? "bo nie przyjechał". Dyżurny ruchu oddal:
- czasem przyjeżdża a czasem nie przyjeżdża...
choć jeszcze dzień wcześniej jeździł codziennie. Ale od czego są pomocni "bus-kontrolerzy". Wsadzili nas do autobusu do Hubli skąd mieliśmy złapać jeden z licznych autobusów do Hospet lub nawet pociąg. Pierwsze 4 i pół godziny polegało na kurczowym trzymaniu się poręczy podczas gdy gubiący śrubki autobus przetaczał się przez kolejne pasma górskie. Dotarliśmy do Hubli, szybka zmiana autobusów, kolejny problem z umiejscowieniem bagaży i jechaliśmy już do Hospet. Tu jednak problem był większy. Trasa z Hubli do Hospet leży na półpustynnym płaskowyżu Dekan gdzie temperatury o tej porze roku przekraczają 40 st. C. Do tego tysiące ciężarówek przemierzających dziennie te drogę dawno zniszczyły jej calą nawierzchnię. Sytuacji nie ułatwiał fakt przeogromnego ścisku w autobusie.
Plaża Palolem w Goa
Indusi maja zakodowane w mózgu ze każdy musi siedzieć w autobusie i zrobią wszystko żeby dostać się do miejsca siedzącego, nawet jak go nie ma. Tak więc nasze bagaże zajmujące całe jedno miejsce były im nie w smak, zwłaszcza jednemu który chciał usiąść na miejscu plecaków i natrętnie sugerował ich przeniesienie nie mając pomysłu gdzie można je wsadzić.
Cztery godziny ciągnęły się wieczność a autobus co chwila zjeżdżał z drogi omijając bardziej zniszczone jej fragmenty. Krzyśka stalowy żołądek prawie się poddał, do tego potworny upal i kilogramy kurzu sprawiły że w Hospet wysiedliśmy pół żywi.
Jeszcze przy autobusie dopadł nas riksiarz przekonując nas ze autobusy do Hampi o tej porze już nie jeżdżą (była 17) a on, za jedyne 100Rs zawiezie nas do Hampi. Krzysztof był już w takim stanie ze mało go nie pobił widząc autobus do Hampi tuz obok. Ostatnie pół godziny i znaleźliśmy się u celu naszej podroży - Hampi.
Hampi to przeurocze miejsce. Jedyny problem to panujące tam temperatury. W południe potrafią przekroczyć 50 st. C. i jedne co można zrobić to schować się w zacienionym pokoju lub restauracji. Dodatkowo częste przerwy w dostawie prądu powodują zatrzymanie pracy sufitowych wentylatorów co wcale nie polepsza sprawy.
Hampi to dawna stolica państwa Vijayanagar.
Plaża Palolem w Goa
Niegdyś było to niezwykle zurbanizowane miasto z licznymi kamiennymi świątyniami, pałacami i bazarami. Dzięki suchemu, pustynnemu klimatowi do dzisiejszych czasów zachowało się wbrew pozorom bardzo dużo. Wiele budowli jest niemal kompletnych. Rozsiane sa na dużej powierzchni tak wiec aby je wszystkie obejrzeć należy przeznaczyć co najmniej 2 dni. Co więcej, wszystkie sklepy i komercja znajdują się w Hampi Bazar - turystycznym miasteczku, przez co zabytki wolne są od kramów, sprzedawców i reklam i wyglądają nie raz tak jakby dopiero zostały opuszczone. Uroku dodaje jeszcze oryginalny krajobraz: piach, odkryte skały, kamienne wzgórza, rzeka, nieliczne palmy i zielone poletka ryżowe po północnej stronie rzeki. Szczególnie w popołudniowym słońcu zielone plamy na tle wszelkich odcieni żółci i pomarańczy tworzą niezapomniane widowisko.
W Hampi wszystkie hotele są w miarę tanie co powoduje ze plecakowcy zatrzymują się tam na więcej niż jeden dzień. Najbardziej widoczni są mieszkańcy Izraela, często przez ich głośne zachowanie i nie raz wulgarny wygląd. Generalnie w południowych Indiach jest ich tak wielu ze w restauracyjnych menu znaleźć można żydowskie potrawy a w kafejkach internetowych na klawiaturach przyklejone są hebrajskie znaczki.
Ostatniego dnia pobytu w Hampi postanowiliśmy odwiedzić tereny na północnym brzegu rzeki.
Turyści na plaży Palolem w Goa
Odległości są tam dosyć duże więc wypożyczyliśmy rowery co kosztowało nas 41 polskich groszy za godzinę. Jest to doskonały sposób zwiedzania Hampi.
Pamiętając koszmarną podróż postanowiliśmy nie popełniać tego samego błędu i na Goa pojechać bezpośrednim, nocnym autobusem. Coś nas jednak podkusiło żeby zaoszczędzić na prywatnym, nocnym autobusie z miejscami do leżenia za 400Rs od osoby i postanowiliśmy złapać lokalny ekspres z Hospet do Margao. Do Hospet dotarliśmy przed 18, a o 18:30 siedzieliśmy już we właściwym autobusie. Nawet na bagaże znalazło się dobre miejsce. Pomimo tego ze był to nocny autobus mogliśmy tylko marzyć o spaniu. Siedzenia były absolutnie nie do siedzenia a odległości pomiędzy nimi były tak małe ze nawet my, którzy nie jesteśmy bardzo wysocy ledwie mieściliśmy się. Z doświadczenia wiemy ze nie można siadać obok małych hinduskich dzieci bo to zawsze zwiastuje kłopoty. To też nie usiedliśmy. Niestety, nie wiedzieć czemu rodzice wraz z dziećmi kilkukrotnie zmieniali miejsca w autobusie kończąc migracje na siedzeniach przed i za nami. Wcześniej byliśmy świadkami następującej sceny:
Jeden z pasażerów żuł betel (bo Indusi tak lubią...). Nadmiar śliny, raz na jakiś czas trzeba wypluć. Gdzie? Oczywiście przez okno jadącego autobusu. Pół biedy gdy robi się to z głową. Niestety, ten pasażer nie używał głowy dość często i splunął przez okno w taki sposób że wszystko wylądowało na twarzy pasażera siedzącego dwa rzędy za nim. Naturalna reakcja poszkodowanego było obicie sprawcy. To także był zwiastun tego co miało dopiero nastąpić.
Wspominaliśmy że przed i za nami siedziały hinduskie dzieci. Podroż hinduskim autokarem w dużej mierze składa się z częstych postojów na jedzenie. Po jednym z postojów, kiedy właśnie zaczęliśmy zasypiać, otworzyło się okno obok nas. Zimny podmuch powietrza, główka dziecka w oknie i....
...cala zawartość żołądka dziecka wylądowała na Krzyśku...
Do Margao pozostało sześć godzin jazdy.