poniedziałek, 3 sty 2005 Pruszków,
rajska plaża Południa Indii
9 rano - przebudzenie. Dłużej spać się nie da, pomimo włączonego wentylatora przez całą noc.Upał staje się nieznośny. Zimny prysznic, poranna toaleta i czas pomyśleć o śniadaniu.
9:30 - wychodzimy z hotelu, przed nami trudna operacja wyboru lokalu na śniadanie. Restauracji jest mnóstwo. Wszystkie położone w palmowym gaju, na szczycie około 50 metrowego klifu. Wszytskie z widokiem na ocean i rozbijające się o skały fale. Już drugiego dnia pobytu, wszyscy restauratorzy i sklepikarze znają Cię i vice versa. Oferta restauracji jest bardzo podobna, pozostaje więc tylko kwestia wyboru miejsca.
10:00 - dostajemy wielostronicowe menu. Zestawy śniadaniowe: kontynentalne, amerykańskie, francuskie, angielskie, rosyjskie, izraelskie. Później znajdują się wyszczególnione składniki śniadań, jednak mało kto dociera do tej części menu i wybiera gotowy zestaw.
10:30 - śniadanie podano. Dzbanek kawy, po 2 sadzone jajka, 8 tostów, masło, dżem, soki owocowe i miseczka sałatki owocowej.
11:00 - "bialasy" po śniadaniu zaczynają wytaczać się na plażę. My również.
Plaża jest przyjemna. 300 metrów czystego piasku osłoniętego 50 metrowym klifem. Cała komercja skupia się wysoko na klifie, natomiast smażący się turyści mają spokój przerywany jedynie przez panie sprzedające owoce i gwizdek ratowników pilnujących kąpieliska.
rajska plaża Południa Indii
Jakaśtam odmiana raju....
Morze Arabskie ma temperaturę chłodnej zupy, woda jest czysta, a uroku dodają półtorametrowe fale załamujące się kilka metrów od brzegu.
13:00 - zaczynamy lekko dymić, więc czas wdrapać się z powrotem na klif. Zimny prysznic, krem po opalaniu i schładzamy się napojem w knajpce na klifie. Wybór napojów jest ogromny: zimne, gorące, alkoholowe, bezalkoholowe, z owocami, przyprawami, mlekiem. Naszym zdaniem najlepsze w takiej chwili jest lassi - osłodzony indyjski jogurt zmieszany z lodowatą wodą.
14:00 - codzienny spacer wzdłuż klifu, od straganu do straganu. Co chwila: "Hallo", "no, thank you", "tommorow", "how much", "from Poland", "India OK"...
15:00 - upał staje się nie do zniesienia, a opalone części ciała, nie wiedzieć czemu, coraz bardziej pieką. Najlepszy czas, aby schronić się w zacienionej kafejce internetowej. W końcu trzeba sprawdzić, co się w świecie dzieje.
16:00 - coś trzeba by zjeść, więc znowu leniwie szukamy lokalu. Wielostronicowe menu ponownie zniechęca do szukania, więc zamawiamy standardowo colę i jakąś lekką indyjską przekąskę.
17:00 - słońce coraz niżej nad horyzontem, więc dobry czas, by znowu wyjść na plażę. Nie jesteśmy oryginalni w tym pomyśle i w krótkim czasie plaża zapełnia się "białasami". Woda jest jeszcze cieplejsza, niż była, a fale bez zmian - 1,5 metra.
18:45 - słońce schowało się za horyzontem, czas wracać na klif. Rozpoczyna się najoryginalniejsza pora dnia. Restauracje rozbłyskają światełkami, lampionami, świecami, a przed każdą z nich ułożona jest rybna propozycja kolacji. Najróżniejsze rodzaje morskich przysmaków. Od zwykłych krewetek, przez krewertki tygrysie, tuńczyki, barakudy, kingfisze, po błękitnego marlina z imponującą płetwą grzbietową w kształcie grzebienia. Pisząc bardziej obrazowo, ryby o długości 30 cm, 50 cm, 1 metr, 1,5 metra i wiecej. Wystarczy tylko wybrać, usiąść przy stole i odczekać około godzinę, aż wybrana ryba upiecze się w glinianym piecu tanduri.
Tego wieczora nasz wybór padł na 10 sztuk całkiem sporych, smażonych w maśle i czosnku krewetek oraz tuńczyka tanduri (ilościowo odpowiadającego 4 puszkom). Wszytsko podane z ryżem, frytkami i warzywami. Do tego lemon soda i dzbanek herbaty masala (herbata z mieszanką indyskich przypraw).
22:00 - zadowoleni z kolacji i ogólnie z życia wracamy do hotelu - ot po prostu kolejny dzień w raju.
23:00 - jak co dzień, podsumowujemy finanse. Wydaliśmy na wszystko, łącznie z noclegiem, 24 USD, co daje zaledwie 12 USD na osobę. Jutro na kolację może homar...