poniedziałek, 3 sty 2005 Pruszków,
plaża Lighthouse
Wyrok w sprawie biletu kolejowego brzmiał: "jedziecie". I tak, rano, wraz ze wschodem słońca znaleźliśmy się w najniżej na południe wysuniętym punkcie subkontynentu Indyjskiego - Kannyukumurai. Dalej już jest tylko ocean. Cztero i półgodzinna podróż pociągiem upłynęła bardzo miło i spokojnie. Pociąg przyjechał punktualnie. Łatwo znaleźliśmy nasze leżanki i po starannym przypięciu bagażu łańcuchem do pryczy przespaliśmy całą podróż. Obudziliśmy się o świcie. Widok za oknem był piękny: różowa poświata słońca na tle gór i gajów palmowych.
Kannyakumari jest miejscem, gdzie stykają się wody Ocenau Indyjskiego, Morza Arabskiego i Zatoki Bengalskiej. Hindusi uważają takie miejsca za święte. Z tego powodu wybudowano tam kilka świątyń i monumentów. Najbardziej okazały jest zespół świątyń pobudowanych na wyspie oddalonej od brzegu o jakieś 200 metrów. Dopływa się tam statkami. Miejsce jest bardzo przyjemne i godne polecenia.
Obecnie przebywamy już w stanie Kerala w plażowej miejscowści Kovalam Beach. Tym samym opuściliśmy na kilkanaście dni stan Tamil Nadu. Różnice pomiędzy obydwoma stanami są wielkie i zauważalne przy pierwszym spojrzeniu. Porównanie jednak napiszemy później. Stan Tamil Nadu jest suchy, przez co krajobrazy oglądane zza okna są mało ciekawe: piaszczysta ziemia i gdzie niegdzie suche, zielone zarośla.
ryby i owoce morza
Jest to stan biedny, głównie rolniczy i bardzo brudny. Wszędzie widać tony śmieci i odpadków. Póki co nie ma tego w Kerali. Z odwiedzonych przez nas miejsc najbardziej podobał nam się kompleks świątynny w Tanjavur. Jest to miejsce, gdzie znajduje się potężna, wpisana na listę światowego dziedzictwa świątynia. Robi ona ogromne wrażenie. Polecamy także odwiedzenie Kannyakumari jako miejsca bardzo oryginalnego i przyjemnego. Zdecydownie przereklamowane okazały się świątynie w Trichy. Gwarne bazary, pośród których niszczeją 3 kompleksy świątynne. Takie odnieśliśmy wrażenie. Sprawę Rock Fort Temple pogorszył jeszcze przykry dla Krzyśka atak os, szerszeni czy pszczołopodobnego, indyjskiego gatunku owadów. Na Sri Lance spotykaliśmy napisy: "zachowuj się cicho, bo możesz rozzłościć szerszenie" i tam probelmu nie było. W Indiach trudno mówić hindusom: "zachowuj się spokojnie", więc gdy byliśmy w połowie drogi na szczyt, zobaczyliśmy tylko, jak tłum Indusów zbiega po schodach machając rekoma i krzycząc coś po swojemu. Chwilę później było jasne, że nie zachowywali się cicho. Jeden z owadów dziabnął Krzyśka za uchem... W mniejszym stopniu zawiodła nas świątynia w Madurai. Pięknie zdobione piramidy, urocza sala kolumnowa, ale wszystko na tle kabli elektrycznych, natrętnych riksiarzy, masy sklepów z byle czym i ludzi, których ojciec jest krawcem i może nam uszyć, co tylko chcemy.
Z Kannyukumari, tego samego dnia, dostaliśmy się do stolicy stanu Kerala - Trivandrum, skąd rikszą za 100Rs pojechaliśmy do kurortu plażowego Kovalam Beach. Miejsce jakby nie w Indiach. Mnóstwo białasów, wszędzie słyszalny język niemiecki, menu z potrawami zarówno tutejszymi, jak i pizzą i hamburgerami, za to mnóstwo palm, ocean, latarnia morska, niezwykle drobny piasek na plaży i bardzo przyjemna atmosfera.