poniedziałek, 18 lip 2005 Baku, Azerbejdżan
jadąc KKH
Przedłużenie wizy udało się załatwić bezproblemowo w poniedziałek rano i za darmo. Musiałam poczekać wraz z innymi turystami 3h, bowiem naczelnik był czymś bardzo zajęty i nie mógł podpisać wiz. Potem poprosili nas do swojego gabinetu i każdego z osobna pytał jak się mu podoba Pakistan i co ma w planie zwiedzać itd. Potem udałam się na dworzec autobusowy, aby znaleźć transport na północ kraju.
O 14ej wsiadłam w minibusa i udałam się w podroż po KKH (170Rs, 200km) do Sost, ostatniej wsi przed granicą chińską. Podróż trwała sześć godzin i już po pierwszej godzinie złapaliśmy gumę. Kierowca jednak bardzo sprawnie zmienił koło. Dosyć często zatrzymywaliśmy się, aby coś załadować na dach i zabrać dodatkowych pasażerów. W Aliabad, koło Karimabadu był dłuższy postój na posiłek i reperację koła. Podroż trwała do 20ej.
Sost to straszna dziura, jest tu kilka hoteli, garkuchni, straganów i sklepów. Mnóstwo też chińskiego towaru. Można wymienić $ na yuany, 1$-7.5Y i 1$-59Rs. Zanocowałam w hotelu Badakhshan, 100Rs za łóżko, dzieląc obskurny pokój z Koreańczykiem, który następnego dnia jechał do Chin.
Ja postanowiłam zostać tu jeden dzień, aby zwiedzić okolicę i stary Sost. Wędrując, spotkałam po drodze kierowców ciężarówek, którzy zaprosili mnie na herbatę i posiłek (smażone cebule z pomidorami i jajkami z garam masala i gorące chapatti).
widok na Rakaposhi 7790m n.p.m.
Siedzą tu już 3 dni i czekają na towar z Chin. Nudzą się niesamowicie, kursujac raz w tygodniu miedzy Sost a Rawalpindi. Po południu rozpadał się deszcz, musiałam więc schować się w hotelu. Jeszcze tego samego dnia rano kupiłam sobie bilet do Tashkurgan (Chiny) 1380Rs i poprosiłam o dobre miejsce, czyli z prawej strony autobusu.
Odprawa celna następuje już na dworcu, celnicy pobieżnie sprawdzają bagaże, po załadowaniu pasażerów i bagaży (również rowerów, odcinek Sost - Tashkurgan nie możliwy do przejechania dla rowerzystów, ze względów bezpieczeństwa, podobno). Autobus odjeżdża około 10ej, ale po kilkuset metrach jest odprawa paszportowa i znowu trzeba wysiąść. To już ostatnie pożegnanie Pakistanu.
Po 2h dojeżdżamy do Parku Narodowego Khunjerab, gdzie każdy turysta musi uiścić opłatę w wysokości 4$, miejscowi tylko 20Rs. Mam okazje zobaczyć tu małego leoparda śnieżnego, którego matkę zabili kłusownicy.
Na przełęczy Khundjerab (4700m) zatrzymujemy się tylko na chwilkę, tak że w biegu robię zdjęcia. Po stronie chińskiej (tu już jest granica) wsiada do autobusu żołnierz i już cały czas jedzie z nami, chyba jako szpieg. Widoki są niesamowite, ale nie ma czasu na zatrzymywanie się, żołnierz cały czas nas pogania, a droga jest fatalna, jedziemy tylko z prędkością 10-20km/h. Dopiero w Tashkurganie jest odprawa paszportowa i celna.
Tutaj nocuję wraz z 3 pozostałymi turystami w hotelu Traffic (10Y za łóżko), hotel prymitywny, bez łazienki. Jest strasznie zimno, nic dziwnego, jesteśmy na wysokości 3000m. Są problemy z wymianą pieniędzy, właściciel hotelu proponuje bardzo zły kurs, za 1$-7.5Y. Muszę jednak wymienić trochę pieniędzy, nie mam wyjścia. Wieczorem idziemy coś zjeść do tej samej restauracji w której byłam w zeszłym roku.
Następnego dnia rano kupujemy bilety do Kaszgaru (62Y) i po 6h uciążliwej jazdy przez góry po wertepach w pyle i kurzu ląduję w hotelu Seman (15Y łóżko w dormitorium). Tutaj, ku mojej uciesze spotykam kilkoro wcześniej poznanych turystów oraz Polaków z Krakowa. Jutro niestety jadę dalej na wschód, najpierw do Urumczi autobusem sypialnym (185Y). Podróż będzie trwała 31h.