poniedziałek, 18 lip 2005 Baku, Azerbejdżan
studenci z Durud
Po opuszczeniu Ardabil udałam się w podróż do prowincji Lorestan, znajdującej się w południowo-zachodniej części kraju. Najpierw autobusem do Tabriz, 216 km za 50000R, co trwało aż 5h. W Tabriz musiałam czekać 2h na dworcu i kiedy chciałam zapalić fajkę w czajkhane (herbaciarnia) w której byli sami faceci, zostałam wyproszona przez właściciela. Dodam, ze 2 lata wcześniej, byłam tam ze znajomymi i nie było żadnych problemów. Oto wolność dla kobiet, nawet tych z Zachodu (AZADI). Byłam wściekła i niepocieszona, wiec wzorem Irańczyków rozłożyłam się na trawie w cieniu i uzupełniałam notatki, aby jakoś spędzić ten czas do odjazdu autobusu. Miejsce w autobusie dostałam zaraz obok kierowcy, mogłam więc dobrze obserwować drogę i robić zdjęcia. Co chwilę ktoś dawał mi coś do zjedzenia a kierowca częstował herbatą.
Podroż trwała około 16 h, było kilka postojów, cześć z nich to kontrole policyjne, których jest tu pełno. Późnym wieczorem był jeden na posiłek. Większość pasażerów miała swoja wałówkę. Ja wraz z 3 poznanymi oficerami jadłam kebeba z chlebem i jogurtem (mast, uwielbiam) popijając zam-zamem. Nad ranem znalazłam się na obrzeżach miasta- Khorram Abad (autobusy nie wjeżdżają do miast, jeśli nie kończą biegu) i zbiorowa taksówką udałam się na dworzec minibusów. Wcześniej jednak taksówkarz woził mnie po całym mieście szukając dworca, z którego odjeżdża minibus do Azni.
Góry Zagros koło Durud
Nie wiem w jakim celu. W końcu wylądowałam na odpowiednim dworcu i po godzinie siedziałam już w autobusie do Durud, a stąd pojechałam dalej do Azni. Ponieważ info zawarte w przewodniku LP jest bardzo skąpe musiałam w AZNI wsiąść w pociąg i wrócić się do Durud. Na szczęście miałam od razu połączenie i wszystko szło gładko i kosztowało niewiele. Czas miałam, więc wcale mnie to nie złościło. Widoki były wspaniale, Mt Osturam 4070 m, ciekawi ludzie........ sama egzotyka.
Na dworcu w DURUD konduktor poznał mnie z turystami z Teheranu, którzy jechali nad jezioro GAHAR, tak że wspólnie wynajęliśmy transport. Niestety przy wjeździe do parku okazało się, że muszę mieć zezwolenie z Teheranu, a LP znowu nic o tym nie pisze i mnie nie wpuszczono. Jednak "Park Rangers" zabrali mnie na pocieszenie w inne miejsce pociągiem (ojciec jednego z nich jest szefem stacji w DURUD). Jechaliśmy specjalnym wagonem służbowym, takim jak z książek J.Londona nad BISHEH WATERFALL oddalonym około 30 minut jazdy od DURUD. Mówiono mi, ze jest tam niebezpiecznie, a w szczególności dla samotnie podróżujących turystów. Wielu ludzi ma broń, są napady i niestety ochrona policji nie jest dostateczna. Wodospad jest piękny, lecz niestety wszechobecne śmieci tworzą makabryczne tło.
Na noc zostałam zaproszona do siostry jednego z Rangersów. Gościnność tych ludzi jest tak wielka, ze nie sposób tu opisać. Choć byłam niesamowicie zmęczona, to cały wieczór spędziliśmy na robieniu zdjęć, zapisywaniu ich na komputerze (jeden z synów był w jego posiadaniu), paleniu fajki, rozmowach. Potem przyszedł sąsiad z bronią i strojem Lori - mniejszości narodowej i od nowa zaczęły się zdjęcia. Prawie wszyscy maja tu kałasznikowa, a strój podobny jest do strojów kurdyjskich. Na broń maja zezwolenie. Żal było mi opuszczać tych gościnnych ludzi, lecz muszę jechać dalej. Aha, jeszcze jedno: bardzo przestrzegano mnie przed tym miastem, ze tu jest mnóstwo złodziei, czym jestem bardzo zdziwiona, bo Iran to taki bezpieczny kraj. Do tej pory nie spotkałam żadnych turystów.