poniedziałek, 18 lip 2005 Baku, Azerbejdżan
dziewczyny irańskie
Esfahan, i to już chyba po raz..... nie wiem który (jestem już czwarty raz w Iranie) niestety znalazłam się tu szybciej niż myślałam, a właściwie to wcale tego nie planowałam a wszystko przez policję, ale po kolei.
Kiedy opuściłam gościnną rodzinkę w Durud udałam się ponownie do Khorram Abad, postanowiłam zwiedzić twierdzę Falak ol Atlak, nieco podobną do tej w Bam, ale nieco mniejsza, o 12 wieżach. Jest w świetnym stanie, ma już prawie 1700 lat. Znajduje się tu również muzeum antropologiczne, nawet całkiem niezłe. Wstęp 4000R, zniżka 2000R, ale kiedy pokazałam moja legitymacje ITIC usłyszałam "welcome to iran" i nie musiałam płacić nic. Było to bardzo mile zaskoczenie.
Na górze poznałam sympatyczną rodzinkę, która zaprosiła mnie do swojego domu. W domu jako zwierzę domowe: kogut i kura, s.... po dywanach. Gospodarze byli aż do przesady mili i nadskakujący i postanowiłam, że będę trochę bardziej powściągliwa w przyjmowaniu zaproszeń. Zaczyna to być już męczące. Zwłaszcza, że nie można zrobić jednego ruchu, nie będąc obserwowanym. Chcieli mnie jeszcze obdarować prezentami, ale udało mi się im to jakoś wyperswadować (słabo mówili po angielsku). Gospodyni zapytała mnie co życzę sobie na kolacje, po czym nie zważając na życzenia moje i dzieci zrobiła obrzydliwe sandwicze z niesmacznymi parówkami i pomidorami.
góry Zagros
Do popicia była oryginalna coca cola i sprite!!!!!!. Dowiedziałam się o wodospadzie i mieszkających tam nomadach i chciałam to zobaczyć. Syn gospodarzy (21lat) bardzo chciał ze mną jechać, lecz rodzice go nie puścili. Zresztą, znając tutejsze obyczaje, poparłam ich, nie chcąc stwarzać problemów. Cały czas mnie jednak ostrzegali, że sama nie mogę jechać. Nie bardzo jednak rozumiałam o co im chodzi.
Następnego dnia pojechałam nad wodospad Absefid, w góry. Najpierw minibusem do DURUD -4500R, potem do AZNY-2000R,dalej do ALIGODARZ - 1500R. Tu dałam się nabrać, niestety, bo ktoś mi powiedział, że minibusy nie jeżdżą do wodospadu (75km) i trzeba jechać taxi. Zapłaciłam 100 000R = 11$. Okazało się, że minibus kosztuje 20 000R, trochę ponad 2$. Kierowca zaprosił mnie najpierw do domu, był obiad, przedstawienie mnie całej rodzinie, cały cyrk z tym związany, zdjęcia, skopiowanie ich na komputer (bo o dziwo był takowy) a potem podróż w góry, którą trwała około 2h. Zrobiłam mnóstwo zdjęć. Droga faktycznie częściowo jeszcze w budowie. Po drodze wsie i namioty nomadów (ASHAYER). Koło wodospadu okazało się, że nie bardzo mam gdzie spać, nie mam namiotu. Widziałam mnóstwo piknikujących rodzin i herbaciarni na wolnym powietrzu, tak, że gdzieś bym się tam ulokowała. Jednak wieczorem nadjechała policja, wylegitymowała mnie i stwierdziła ( przy pomocy moich rozmówek i kilku słów których się nauczyłam), że nie mogę tu zostać, bo jest to dla mnie w pojedynkę zbyt niebezpieczne. Co innego gdybym była w 2 lub 3 osoby. Mieszkańcy gór mają broń i mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Tłumaczyłam, że chcę zostać w jakiejś wsi, ale to do nich nie docierało.
Byłam wściekła, ale może i powinnam im dziękować? Zabrali mnie służbowym autem, po drodze zatrzymywali się, abym mogła jeszcze popstrykać zdjęcia. Widoki były tak niesamowite, że nie mogłam się napatrzeć. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na komisariat, gdzie znowu nastąpiła prezentacja mojej osoby (czasami czuje się jak w zoo) i w końcu wylądowałam w jedynym w tej mieścinie zajeździe. Kiedy weszliśmy do środka, ja objuczona 2 plecakami (policjant nie kwapił się mi pomoc, oni tego nie znają) chyba 100 par oczu męskich skierowało wzrok na mnie. Akurat odbywało się wesele, cześć dla mężczyzn. Zostałam zaproszona, ale tym razem już odmówiłam. Nie chciałam ich krępować swoją obecnością. Zamknęłam się w pokoju, ale co chwilę ktoś pukał i czegoś chciał.
Impreza weselna skończyła się krótko po północy, tak że nic już nie zakłócało ciszy nocnej. Rano wsiadłam w autobus i po przejechaniu 240 km (12 000R) znalazłam się w Esfahan.