poniedziałek, 18 lip 2005 Baku, Azerbejdżan
Tarashing
Chyba mam dobrego Anioła Stróża, bo o mały włos nie byłoby już żadnej relacji. No, ale po kolei.
Po zwiedzeniu Rawalpindi, Islamabadu i Taxila w trybie przyspieszonym (tu nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego) wyruszyłam w podroż po KKH (560 km = 680Rs do Jaglot, około 60 km przed Gilgit.
Podroż trwała ponad 15h, a kierowca jechał tak ostro, co chwilę hamował a potem dodawał gazu tak, że co chwila spadałam z siedzenia. Na dodatek miałam problemy, które ma tu prawie każdy turysta (zresztą nie tylko ja, również para Włochów, z którymi jechałam).
Późno w nocy przyjechaliśmy do Jaglot i musieliśmy tu zanocować. To co znaleźliśmy przy jakiejś "restauracji" nie można by nazwać hotelem, ale można było sądzić, że da się przespać i jako tako obmyć w toalecie. Byliśmy potwornie zmęczeni. Pełna nadziei położyłam się na łóżku, lecz dochodząca głośna muzyka i robactwo nie pozwalało mi usnąć. Na szczęście po pewnym czasie wysiadł generator i był spokój jeśli chodzi o muzykę, natomiast z insektami nie dałam sobie rady i do rana prawie nie zmrużyłam oka.
Wczesnym rankiem wpadł właściciel restauracji i zaczął nas poganiać i krzyczeć, że jeep, który miał nas zabrać do Astor Valley w okolice Nanga Parbat, już na nas czeka. Potem się okazało, że to my jeszcze czekaliśmy, aż uzbiera się komplet pasażerów, ale w międzyczasie zjedliśmy śniadanie (chapatti i milk tea).
wioska Tarashing
Podroż doliną Astor, wzdłuż rzeki Astor nie trwała jednak długo, bo po godzinie okazało się, że dalej nie ma drogi, bowiem jest dopiero w budowie i trzeba dalej iść na piechotę. Szliśmy cały czas pod górę z innymi pasażerami, na szczęście, kiedy nagle zrobiło się tak stromo, że chyba tylko kozy i miejscowi mogą dać sobie rade. Nie wiedziałam jak się poruszać, mając 2 plecaki: duży i podręczny. Wtedy ktoś zabrał ode mnie bagaż, a drugi przeprowadził mnie przez najbardziej stromy odcinek trasy. Prawie biegliśmy, ziemia usuwała nam się spod nóg, nie wiem jak nadążałam za moim wybawcą, suknia (strój pakistański) plątała mi się pod nogami, a w dole widziałam tylko kamienie i rzekę. Nawet nie jestem w stanie sobie odtworzyć teraz tego odcinka. Gdybym wiedziała w co się ładuję, pewnie bym zawróciła, bo jak się przekonałam dzisiaj, istnieje druga droga okrężna, dla jeepów, wprawdzie bardzo długa i położona na wys. 4700m, ale może i bezpieczniejsza. Potem wsiedliśmy do jeepa i pojechaliśmy do Astor, gdzie znowu nastąpiła przesiadka. Przed nami były następne 20km, gdy ponownie w połowie drogi okazało się, że lawina z kamieni zasypała drogę. Tym razem tylko mały odcinek przeszliśmy na piechotę, grzęznąc po kolana w błocie i znowu jakimś cudem czekał na nas jeep, który już bez przeszkód dowiózł nas do Tarashing (2800 m). Za cały odcinek zapłaciliśmy po 150RS.
Tu przywitał nas niestety deszcz i właściwie padało cały czas z małymi przerwami. Zatrzymaliśmy się w hotelu N.Parbat.
Następny dzień spędziłam na trekkingu do Ruppal, wsi oddalonej o kilka km i miałam w planie dalszą wycieczkę, lecz niestety trzeba wynająć przewodnika. Indywidualne przejście do bazy pod Nanga Parbat jest zabronione. Zresztą wszędzie jest pełno checkpointów, i wszyscy turyści są pod kontrolą. Cale Gilgit jest obstawione wojskiem, zimą były wśród miejscowych zamieszki. Teraz jest spokojnie.