Poranna mgła
7.30 rozpoczynamy 5-godzinny transfer do Sepiloku, gdzie mamy spotkać się z dziczyzną naziemną. W trakcie drogi próbują nas zabić klimatyzacją włączoną na full, ale się nie dajemy - nasze organizmy już się chyba przyzwyczaiły do ekstremalnych zmian temperatur. Na miejscu, czyli w "operation base" czeka na nas lunch a następnie dalsza podróż 1,5 godziny minibusem w trakcie której na nasz wehikuł spadają pierwsze krople deszczu. Nie wróży to dobrze. Kiedy docieramy do tzw jetty leje już niewyobrażalnie. Zejście do rzeki to stroma skarpa gliny, która po deszczu robi się ekstremalnie śliską. Ekipa Uncle Tana z którą wybraliśmy się na tą wycieczkę pomaga nam się przedostać na dół co o mały włos nie kończy się upadkiem. A cóż okazuje się na dole? Nasza łódeczka nie posiada nic nawet skromnie przypominającego zadaszenia i tym sposobem kolejne 1,5 godziny w gigantycznej ulewie płyniemy twardo robiąc dobrą minę. Do campu docieramy przemoczeni do majciochów z wiedzą że te ciuchy już nigdy tak na prawdę nie wyschną :(
Na miejscu wita nas Akin - człowiek z lasu. Oprócz nas w camp'ie przebywa jeszcze tylko kilka osób tak więc dostajemy "prywatny" domek. I tu właśnie spieszę wytłumaczyć co oznacza domek. A więc domek to ulokowane na bagnie na palach ściany z dachem, bez okien i drzwi :) Ale co tam, to też dla nas pewnego rodzaju atrakcja i stawienie czoła naturze.
Nasze rzeczne ferrari
W środku jedynie materac i moskitiera. Gdy tylko deszcz słabnie, wybieramy się na nocne safari na łodzi. Jest to idealny moment, by obserwować śpiące na gałęziach ptaki (od malutkich, kolorowych kingfisherów do sów), przeróżne żaby (pozdro dla Ali G) i lśniące oczy krokodyli na rzece. A dalej już tylko do... hmmm... do naszego Hiltona.
Noc przebiega prawie bez przeszkód poza faktem, że jest upiornie gorąco i wilgotno no i nastąpił pewien incydent a mianowicie ktoś nie powiemy kto śmiertelnie przestraszył się klamry do włosów. Ach te klamry w nocy wyglądają zupełnie jak skorpiony (SPOILER ALERT - które żywe spotkamy nocy następnej)! Ranek (czyli radosne Goodmorning! Akina o godzinie szóstej) wita nas mglisty, a wszystko jest bardziej mokre niż dnia wcześniejszego. Czy to w ogóle możliwe? Tak! ściągamy więc mokre ciuchy i zakładamy kolejne - też mokre. A dalej już znów na łódkę. Mgła jest strasznie gęsta, ale z każdym kolejnym promieniem słońca rozpogadza się. Tego poranka mamy szczęście oglądać dzikie gibony, orangutana i lokalną mafię, czyli makaki. Oprócz małp ptaszyzna jak malutkie kolorowe kingfishery, hornbile, a także drapierzce.
Kolejna wyprawa to już my vs dżungla. Tak więc zaciągamy skarpety na długie spodnie (nikt w końcu nie chce dzielić się krwią z pijawkami) i do przodu.
Jungle mafia
Akin opowiada nam o lokalnym robactwie i roślinach - niektóre nawet próbujemy (rośliny, nie robaki) i okazują się całkiem smaczne. Od innych trujących, trzymamy się z daleka. Temperatura w lesie sięga na oko miliona stopni, woda leje się z nas strumieniami. W ponad półtorej godziny robimy niecały kilometr. Przerywany anegdotami Akina ale ciągle jest to tylko kilometr.
Po powrocie do obozu i obiedzie opadamy całkiem z sił. Chcielibyśmy się zdrzemnąć, ale pogoda nas nie rozpieszcza, powietrze stoi bez ruchu a słońce wisi pionowo nad nami. Ale my mamy na to sposób - wybieramy się na wędkowanie, które okazuje się bardzo przyjemne - na łódeczce w cieniu sączymy piwko i rozmawiamy z Akinem o życiu w Malezji i o byciu muzułmaniniem. Jesteśmy tylko my dwoje więc chłopak się rozluźnia i opowiada jak to rozwiódł się z pierwszą żoną bo była zbyt "sociable", a przed ślubem zgrywała taką co to spokojnie w domu będzie rodzić dzieci, a na mieście iść 3 metry za mężem :). Nie zraziło go to przed planowaniem kolejnego ożenku już w czerwcu, oczywiście zaproszona cała wioska, a on nigdy nie był z narzeczoną sam na sam. Ach co to za religia - bierzesz taką niesprawdzoną i potem wychodzą kwiatki!
Tak więc ze złowioną kolacją wracamy do obozu. Tam po krótkiej przerwie znów wybieramy się na łodzie w górę rzeki, gdzie przychodzi nam podziwiać wyczyny małp proboscis (występują tylko na Borneo). Zmierzch spędzamy na łodzi oglądając przelot latających lisów (gatunek nietoperza). Nie pozostaje nami nic innego, jak zmierzyć się z dżunglą w nocy. Ale o tym już następnym razem.