Posterunek policji
Ile można wytrzymać w samolocie? Okazuje się, że długo. Nie można a trzeba. Pomijając permanentne turbulencje i klimatyzację odpaloną na full, we względnym spokoju udaje nam się dotrzeć do Malezji. Na samolot już na Borneo przychodzimy już w grupie tylko kilku innych farangów. Dwie godziny lotu i wreszcie ostatnie tego dnia lądowanie. Los nagrodził nas po długiej podróży i cały bagaż udaje nam się sprawnie odebrać. Samo Borneo wita nas słoneczną pogodą w samo południe. Wymieniamy dolary i po krótkim zorientowaniu się w środkach transportu siedzimy już w busie miejskim (5 RM od osoby, dla niezorienowanych kurs RM do zł jest prawie 1:1, hurrra - nie trzeba przeliczać). Bus to zresztą dużo powiedziane. Lata świetności minęły mu jeszcze w poprzednim wieku. Za to kierowca, uśmiechnięty pan bez zęba na przedzie sprawia że i nam jakoś łatwiej odnaleźć resztki sił i dotrzeć na miejsce. Po 5-minutowym spacerze w samo południe docieramy do naszej pierwszej sypialni - Borneo Backpackers, te parę minut i tak wystarczy, by zamienić się w chodzący basen. Jak to zwykle bywa w rodzinnym biznesie recepcja to również salon właściciela, gdzie radośnie gra telewizor a dzieciaki ganiają się dookoła. Do dyspozycji mamy też kuchnie, ale nie planujemy raczej sami gotować :). Właścicielka tego przybytku z radością stwierdza, że zamiast pokój z wiatrakiem ma dla nas taki z klimatyzacją.
Lokalna knajpa
Wszystko super tylko klimy i tak nie włączymy bo to najkrótsza droga do przeziębienia. A my za 2 dni mamy być na Sipadanie. Także nie ma co ryzykować. Po niemal dobie w podróży padamy jak muchy. I to w długo wyczekiwanej pozycji horyzontalnej.
Po południu gdy już dochodzimy do siebie urządzamy sobie spacer po mieście. O mieście można powiedzieć dużo ale na pewno nie to, że jest ładne. Beton i kurz wraz z tak typowymi dla Azji kolorowymi witrynami. W mieście o dziwo dominuje ruch samochodowy, skuterów jest niedużo. Dzięki temu troszkę sprawniej można przechodzić przez ulicę. Życie miejskie koncentruje się na nabrzeżu. To tam można spotkać najwięcej młodych ludzi spędzających wspólnie czas. Tuż obok jest targ rybny, jak na to, temperatura wynosi ponad 30 stopni to w powietrzu ledwo da się wyczuć zapach ryby. Wszystko musi być naprawdę świeże. Pan próbuje nas namówić na homara, który faktycznie wygląda jakby dopiero co wyskoczył z wody, ale po podróży wcale nie czujemy się głodni. Wpadamy za to do knajpy, która jest jednocześnie muzeum (WWII na Borneo), gdzie jemy coś na szybko i chłodzimy się miejscowym sikaczem - SKOL - rozlewanym pod nadzorem Carlsberga :). Pani, która nas obsługuje stwierdza, że jesteśmy jej pierwszymi polskimi klientami w tym roku. Na pewno wpadniemy tam jeszcze bo LP i TripAdvisor mówią, że uraczą nas tam najlepszą mrożoną kawą w mieście. Tymczasem zmęczenie nie daje o sobie zapomnieć. Może jutro uda nam się coś więcej zobaczyć.