sobota, 22 paź 2016 Rangun, Myanmar
Bagan
Jest godzina 04:30. Nyaung U tylko pozornie pogrążone jest w ciszy nocy. Gdy dobrze się wpatrzeć, można bez problemu dostrzec cienie przemykających chyłkiem postaci. To kobiety obładowane towarami zmierzają na bazar. Ich stragany muszą być gotowe, gdy pierwsze promienie słońca oświetlą miasteczko.
Wsiadam na mój skuter. Przekręcam stacyjkę, włączam światła. Przede mną 30 minut jazdy, po pogrążonych w mroku ulicach. Jest dość ciepło, jednak pęd powietrza sprawia, że mimowolnie zastanawiam się, dlaczego nie zabrałem ze sobą polara. Jadę szybko. Skuter - co prawda elektryczny - ma świeżo naładowaną baterię, przez co udaje mi się z niego wydusić ponad 60 km/h. Jadę skoncentrowany, wypatrując w świetle reflektora dziur w asfalcie - jest ich tu pełno.
Po 20 minutach docieram do celu - pagody Shwe San Daw. Jest piąta rano. Do wschodu słońca jeszcze ponad godzina, ale widzę, że nie jestem tu pierwszy. Wdrapuję się na najwyższy taras, ale zdaję sobie sprawę, że nie ma już tam miejsca. O której godzinie trzeba tu zatem przyjechać? - myślę. Schodzę jeden taras niżej. Nie jest pusty, ale łatwo znajduję dla siebie miejsce. Rozstawiam statyw, siadam na kamiennym schodku i czekam.
Czekam ja, czekają też inni. Po mojej lewej, na podobnym, kamiennym stopniu rozsiadło się małżeństwo Niemców, po mojej prawej, parka z Tajlandii.
Bagan
Ona ma przybornik z papierem i akwarelami, on profesjonalny aparat fotograficzny, osadzony na statywie. Kilka metrów w prawo, swoje "fotograficzne studio" zainstalował francuski fotograf. Przybył tu ze swoją asystentką, która co rusz zwraca się do niego per "mister". Na kamiennej balustradzie rozłożył miękki ręcznik, a na nim równo poustawiał obiektywy, filtry i całą gamę akcesoriów.
Pagoda jest pełna ludzi. Z góry dobrze widać, jak coraz przyjeżdżają kolejni. Jedni na skuterach, inni taksówkami, jeszcze innych przywożą wielkimi autokarami. Jest nas tak dużo, że ma się wrażenie, że pagoda z trudem nas wszystkich utrzymuje. Jednak ona wytrzyma. Tak jak to robi dwa razy dziennie od kilkunastu czy wręcz od kilkudziesięciu lat. Nie ma wyjścia - z jej stopni rozpościera się najpiękniejsza panorama Baganu.
Przed godziną szóstą, zaczyna się uwertura do przedstawienia. Jest lekko pochmurno. Pierwsze chmury zaczynają powoli, jakby od niechcenia zabarwiać się. Najpierw pojawiają się odcienie głębokiego granatu, przechodzące stopniowo w błękity. One ustępują miejsca głębokiej czerwieni, przechodzącej w róż, by ostatecznie zrobić miejsce wszelkim odcieniom pomarańczowego.
Jest godzina 06:12. Tuż za potężną i nieproporcjonalnie przysadzistą Pagodą Sulamani pojawia się na scenie główny aktor spektaklu - żółta tarcza słońca.
Poranek nad Bagan
W jednej chwili zdaje się że wszyscy siedzący na pagodzie oszaleli. Z każdej strony słychać dźwięk wyzwalanych migawek aparatów. Jak okiem sięgnąć, widać las niebieskich ekranów telefonów uniesionych ku górze. Ktoś klaszcze, ktoś coś pokazuje palcem. Taras niżej parka przytulona do siebie coś sobie szczepce do ucha. Trrrrr - słuchać dziwnie egzotyczny dźwięk. Wszyscy na chwilę przerywają robienie zdjęć by zidentyfikować źródło dźwięku. To dron właśnie wznosi się ku niebu, migając zielonymi i czerwonymi światełkami pozycyjnymi. Trrrr - z drugiej strony nadlatuje kolejny dron. Wprowadza to lekki zamęt pośród widowni. Tylko słońce wydaje się nie być tym wzruszone. Ono trzyma się swojej roli i cierpliwie, mozolnie, tak jak to czyni codziennie od milionów lat, wznosi się ku górze - ponad równinę usianą tysiącami ceglanych pagód - ponad Bagan.
Bagan jest niezwykłe. To prawdziwy klejnot w koronie dzisiejszej Birmy. Pomiędzy 1044 a 1287 rokiem naszej ery, miasto było stolicą Pierwszego Imperium Birmańskiego - Królestwa Paganu. To w owym czasie, ówcześni władcy wybudowali ponad 2230 obiektów (pagód, klasztorów, świątyń), a wszystkie na chwałę Buddy. Większość przetrwała do naszych czasów, czyniąc Bagan jednym z najrozleglejszych "muzeów" pod gołym niebem na świecie.
Baganu nie da się "zwiedzić". Bagan trzeba eksplorować, przeszukiwać i poznawać snując się od jednej pagody do drugiej. Od jednego klasztoru do kolejnego, od jednego ceglanego muru do następnego. To miejsce, które zawsze opuszcza się z poczuciem, że jeszcze pozostały dziesiątki - jeśli nie setki - miejsc, do których nie udało się dotrzeć. Może właśnie pośród nich była ta idealna, ta najpiękniejsza pagoda? Pozostanie tylko jeden sposób aby się przekonać - będzie trzeba wróć do Bagan.