sobota, 22 paź 2016 Rangun, Myanmar
Złota Pagoda w Kyaiktiyo
Wczesny poranek, ale wszędzie otacza nas nieprzebrane mrowie ludzi. Młodzi, starzy, rodziny z dziećmi, młodzież, studenci, ludzie zamożni oraz prości rolnicy. Barwny korowód, niczym w gigantycznym mrowisku wypełnia każdą drogę i ścieżkę. Nie idą do konkretnego celu. Oni zwyczajnie są. Kręcą się, biegną, spacerują, maszerują, jedzą, siedzą, patrzą, krzyczą, rozmawiają, kupują. Po prostu tu są. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy osób, zgromadzonych w jednym miejscu.
Betonowy podjazd, zadaszony blachą falistą. Na tyłach wiecznie oblegana publiczna toaleta, jakieś biuro, kilka ławek. Przez ten niewielki teren, przez ostatnie dni przewinęło się pewnie z ćwierć miliona ludzi. Słychać klakson. Z dużą prędkością wjeżdża tu pojazd. Ludzie na jego drodze, instynktownie odskakują na bok. Wydaje się, że kierowca wcale nie przejmuje się ich obecnością. Z werwą podjeżdża, zatrzymuje się, wrzuca bieg wsteczny i z nonszalancją manewruje do stanowiska. Robi tak pewnie od lat. Z prawej strony nadjeżdża kolejny, ciężki pojazd. Parę sekund później kolejny i kolejny. To istny taniec maszyn, lawirujących między morzem ludzi. Nikt tu nie krzyczy, nikt nie przeklina. Tak działa to miejsce od wielu, wielu lat. To dolna stacja samochodów w Kinpun.
Pielgrzymi, doskonale wiedzą co tu robić. Zupełnie jak podążające instynktownie zwierzęta, wdrapują się gęsiego, po stopniach, na metalowe podwyższenia.
Kinpun, dolna stacja ciężarówek
To przy nich, raz po raz zatrzymują się manewrujące pojazdy. Nie są to zwykłe pojazdy. To potężne, chińskie ciężarówki, odpowiednio przystosowane do szybkiego pokonywania tej konkretnie, górskiej trasy. Zamiast typowej przestrzeni ładunkowej, mają w jej miejscu zamontowanych 7 rzędów, poprzecznie poustawianych belek, z przymocowanymi do nich prowizorycznymi miejscami do siedzenia. W każdym rzędzie, ma zmieścić się nie mniej i nie więcej niż 6 pielgrzymów. Razem z tymi siedzącymi w zamykanej kabinie, daje to liczbę około 50 osób w jednym pojeździe.
Gdy tylko ciężarówka zatrzyma się przy stanowisku załadunkowym, morze lodzi, dosłownie przelewa się przez burtę samochodu. Nie ma znaczenia kto, gdzie będzie siedział. Głowy pielgrzymów są zajęte innymi rzeczami.
Ciężarówka rusza. Siedzimy w zasadzie w jej przestrzeni ładunkowej i tak też się czujemy. Nie jesteśmy pasażerami - jesteśmy ładunkiem transportowanym do górnej stacji. Kierowcy pokonują tę trasę kilka razy dziennie. Znają jej każdy zakręt, każdy podjazd i dziurę w jezdni. Jadą szybko, bardzo szybko. Pielgrzymi stłoczeni trzymają się kurczowo metalowych belek przy siedzeniach. Trasa wiedzie wybitnie pod górę, serpentynami. Ktoś z boku wymiotuje, ktoś inny śmieje się, jeszcze inny, z zamkniętymi oczami próbuje przetrwać. Plusk...
Kinpun, dolna stacja ciężarówek
na poboczu lÄ…duje plastikowa torebka z wymiocinami. To istny pielgrzymi rollercoaster.
Po niecałej godzinie jest po wszystkim. Dotarliśmy do górnej stacji - w Kyaiktiyo. Jesteśmy u wrót Złotej Skały. Jednego z trzech - obok Shwedagonu w Yangonie oraz Buddy Mahamuni w Mandalay - najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Birmie.
Sam rozładunek ciężarówek jest bardzo chaotyczny. Samochody w zasadzie ustawiają się w dowolnych miejscach. Pielgrzymi zeskakują na ziemię, opuszczają się po relingach, po kołach. Jak okiem sięgnąć wszędzie ludzie i manewrujące pojazdy. Zgiełk, harmider, zamieszanie.
Opuszczamy górną stację i razem z innymi kierujemy się ku sanktuarium. Wiedzie do niego betonowa droga. Po obydwu jej stronach, gęsto poustawiane są kramy i prowizoryczne restauracje. Nie ma mowy tu o jakiejś podniosłej, religijnej atmosferze. To zwykły bazar, targowisko.
Celem tysięcy pielgrzymów jest wielki, złoty głaz, balansujący niemal w magiczny sposób na krawędzi skały. Na jego szczycie przed setkami lat umieszczono pagodę, która przykrywa otwór wywiercony w głazie. Ponoć w jego środku znajdują się włosy samego Buddy. Głaz jest faktycznie złoty. W Birmie, panuje zwyczaj, że pielgrzymi płci męskiej, ozłacają święte miejsca płatkami prawdziwego złota. Tu nie jest inaczej. Przez setki lat, warstwa złota w miejscach najbardziej dostępnych urosła do imponujących rozmiarów.
Pielgrzymi tłoczą się w bezpośredniej bliskości skały. Obchodzą ją, modlą się, medytują. Jednak zupełnie brakuje tu jakiejś duchowości. Brakuje podniosłej atmosfery. Jaką obserwuje się w podobnych do tego miejscach w Birmie. To raczej cel do zrealizowania niż duchowa pielgrzymka do sacrum.
Pozostaje jeszcze zjechać w dół - pielgrzymim rollercoasterem.