Mięso, wędliny, drób...
W Polsce Święto Niepodległości ale w Cochin chyba niespecjalnie ktokolwiek o tym wie :)
Po nocy spędzonej w Princess Inn zjedliśmy śniadanko w leżącej dokładnie naprzeciw hotelu restauracji (dokładnie tej samej gdzie parę dni temu kolacja zakończyła się zgrzytem i anulowaniem części rachunku - tym razem było OK), zostawiliśmy plecaki na przechowanie i ruszyliśmy w miasto. Zaczynamy dwudniowy powrót do domu - po godzinnym spacerze w 30stopniowym upale mieliśmy jednak dosyć. Dla zabicia czasu przesiedzieliśmy 1,5 godziny w przyjemnej herbaciarni i pokręciliśmy się trochę po nabrzeżu (Kasia zaprzyjaźniła się z 10 letnim sprzedawcą pocztówek).
W międzyczasie umówiliśmy się z młodym rikszarzem na kurs na lotnisko (450 RPS). 3,5 godziny przed odolotem zgodnie z umową czekał na nas przed hotelem, także upchaliśmy bagaże i ruszyliśmy w drogę. Przyjemna z początku podróż szybko zmieniła się w sporą nerwówkę: po pół godzinie jazdy dopadł nas zdrowy monsun. Woda z przejeżdzających obok pojazdów wlewała się do środka, także po chwili byliśmy cali mokrzy. Niestety deszcz spowodował też potężne korki w mieście a czas nieubłaganie tykał.
Co gorsza okazało się, że nasz rikszarz (swoją drogą bardzo sympatyczny chłopak) nie był nigdy na lotnisku i nie do końca wie jak tam dojechać. Cała droga mineła na nerwowym odliczaniu minut jakie zostały nam do ostatecznego czasu check-inu.
Czas wyjeżdżać !
Można nabawić się nerwicy jadąc 30 km/h (mieliśmy chyba najwolniejszą rikszę w Cochin, bo wszystkie inne nas mijały).
Po dotarciu w końcu na lotnisko okazało się, że samolot jest 1,5 godziny....opóźniony.
No trudno. W końcu został jednak podstawiony a my po 2 godzinnym locie wylądowaliśmy ponownie w Mumbaju.
Po wyjściu z lotniska teminalu krajowego (nie ma na nim możliwości zamówienia pre paid taxi) i krótkich negocjacjach z jednym z naganiaczy ustaliśmy cenę za kurs do hotelu (ponownie Bentley's Colaba) na 400 RPS. Wsiedliśmy do auta, ruszyliśmy i po przejechaniu pół kilometra...zostaliśmy zatrzymani przez 2 wozy policyjne. Policjanci otoczyli nas i kierowcę żadając pokazania dokumentów (po angielsku rozumiała tylko jedna kobieta - faceci ni w ząb). Okazało się, że naruszyliśmy jakieś miejscowe przepisy, wsiadając do nielicencjonowanej taryfy - coś jak naszej mafii taksówkowej spod Centralnego. Dziwne, cena niewygórowana, ale trudno. Po kilku minutach dyskusji policja zdecydowała się nas puścić, pouczając żeby nie korzystać z usług naganiaczy po czym wezwała "dobrego" taryfiarza aby nas zawiózł do hotelu.
Nie wiem co się stało z biedakiem który miał nas oryginalnie wieźć, ale jego mina była mocno zestresowana.
Niestety oficjalny - wg. licznika kurs kosztował nas o połowę drożej - zapłaciliśmy 600 RPS. Na domiar złego okazało się, że straciliśmy pieniądze któe mieliśmy przeznaczone na ostatni dzień pobytu. Kaśka płacąc w pośpiechu za rikszę w Cochin zamiast umówionych 450 RPS dała gościowi 2000....Extra.
Po dotarciu do hotelu było już po północy, także szybko się umyliśmy i mając dość wrażeń poszliśmy spać.