sobota, 28 paź 2006 Mumbaj, Indie
Podaruj sobie odrobinę luksusu czyli Pristine Island Resort
Ostatni dzień pobytu na Goa. Nie chce się wyjeżdżać, choć pogoda znów be. Coś chyba pomieszali w tych przewodnikach z pogodą. Miało być wypasione słońce a jest pełne zachmurzenie i zero nadziei na poprawę -idziemy na spacer.
Zanim jednak opuściliśmy Palolem znaleźliśmy wypożyczalnię rowerów. Dość korzystne ceny hehe - 6 RPS za godzinę. Sprzęt wygląda co prawda jako domowa przeróbka marki Ukraina, ale jeździ ! Plecy bolą mniej niż na moim domowym Treku ! Super chilloutowa wycieczka :) Po drodze zaliczamy Patnem Beach (chyba najsłabsza z tych plaż które do tej pory widzieliśmy) i jedziemy do Cancony zobaczyć stację na którą wieczorem musimy dojechać. Samo miasteczko a raczej wieś to miejsce chyba typowe dla Goa. Mieszanka hinduizmu z katolicyzmem (kościół), biedy i brudu z uśmiechniętymi ludźmi, łażącymi wszędzie krowami ze stadem bodajże jastrzębi siedzących na jakichś palach. Coraz bardziej lubię ten klimat. Po drodze na stację mijamy jednego z tych wykręconych gości wyglądających jak Sadhu (a może to jest Sadhu). Dredy które nie widziały wody chyba od osiągnięcia przez gościa pełnoletności, poorana bruzdami twarz i patrzące gdzieś, nie wiadomo gdzie oczy. Dajemy mu 20 RPS i robimy parę fotek - nie wiem czy wogóle zajarzył że tam byliśmy.
Stacja jak na tutejsze standarty dość OK.
Patrząc w siną dal...
Pstrykamy foty przesympatycznemu malcowi, wędrującemu po peronie z tatą - ale te dzieciaki fajnie reagują jak robi im się zdjęcie - i wracamy do domu.
Po drodze robimy storecheck badziewia. Kaśka kupuje jakiś łańcuszek na nogę bo jej dotychczasowa bransoletka pękła. Ja chciałem kupić jakiś miejscowy goatrance, ale pani puszczała mi tylko jakieś hinduskie pojękiwania także podziękowałem. Swoją drogą nie widziałem chyba bardziej brudnych płyt. Nasz Stadion X-Lecia to ekskluzywny salon. Na kolację jemy tym razem nieco skromniej - jakieś miejscowe zupki (moja ulubiona to jak na razie hot & sour chicken soup - mniam mniam) i curry z ryżem. Wieczorem pożegnalna impra z naszym polsko-hiszpańsko-niemieckim towarzystwem: w menu również standartowo: piwo Kingfisher, miejscowa whiskey i jointy (choć ja dziękuję - nie wiadomo co nas spotka tym razem w pociągu a 3 klasa brzmi dość złowieszczo).
Dwie uwagi na zakończenie pobytu na Goa:
Dragi - jak ktoś chce dostępne są bez ograniczeń wszystkie miejscowe używki. Trawa czyhasz są zresztą często jedynym celem wielu przybywających tu osób.
Cały czas miałem napisać o jednym miejscowym koleżce - przez cały pobyt jego promień przemieszczania się po plaży (która jest również prawdopodobnie jego domem) wyniósł ok 50 m. Przez większą część dnia stał zresztą nieruchomo patrząc gdzieś przed siebie.
Ostatni zachód słońca w Palolem
Wieczorem kładł się w tym samym miejscu zakrywając się płachtą którą miał cały dzień przy sobie. I tak spędzał dzień za dniem - minimum zużycia energii staje się warunkiem przetrwania.
No dobra, 22.00, riksza zamówiona, można jechać na dworzec. Niestety Houston - mam problem. Zniknęła moja komórka.....Biegiem do interneciarni i knajpy czy przypadkiem tam nie została, nerwowe sprawdzenie rzeczy. No nima ! Nie ma czasu, pakujemy się do rikszy (kurs 50 RPS) i jedziemy na dworzec. Płynę potem, choć staram się tonować zdenerwowanie. To byłaby kolejna zgubiona/zniszczona komórka w ciągu ostatniego okresu, a jeszcze trzeba ją jakoś zablokować. Na peronie rozpoczynam jednak systematyczne opróżnianie całego plecaka - oczywiście znajduje się w miejscu "doktóregobymjejnigdyniewłożył". Uffff.....
Pociąg oczywiście jest spóźniony o godzinę, czyli czekamy do 24.00. O północy kolejne info że opóźnienie wzrosło o kolejną godzinę. Ogólnie tabula rasa, nikt nic nie wie (trzeba samemu się dowiadywać) - przyjedzie za godzinę albo za pięć: what's the difference
Pozostaje łazić po peronie. Kaśka chciała się wysikać, ale po rekonesansie kibelka stwierdziła, że jednak tym razem jego poziom przekracza i tak zredukowane do minimum oczekiwania hig-sanit.
00.45 - wreszcie wjeżdża. Wagon AS2. Zgodnie z oczekiwaniami choć Kasia rozpoczyna od kontrolnej histerii. Brak przedziałów, po 3 łóżka tak jak w naszej kuszetce i po 2 naprzeciwko w korytarzu. Pojawia się problem co zrobić z plecakami bo nie ma na nie miejsca. Trudno, będą musiały leżeć na łóżkach a my w dość dziwnych pozycjach będziemy spać z nogami na nich. Ze spaniem nieco ciężko bo gość nade mną charcze i chrapie - ja w sumie jednak zasypiam. Kaśka twierdzi, że dopiero po włóżeniu zatyczek do uszu dała radę.
Nad ranem budzą nas sprzedawcy gazet, śniadań, kawy, czaju, pierożków, batoników - normalnie można spędzić życie nie wysiadając z pociągu. Ogólnie podróż 3 klasą upłynęła całkiem spokojnie. Brak robali, klima - da radę.
Pociąg do Cochin przyjechał o 14.30 czyli....godzinę wcześniej niż wg. rozkładu. Można wprowadzić pojęcie "niepunktualny jak indyjska kolej" - odjechał 2 godziny opóźniony, przyjechał godzinę wcześniej i co śmieszniejsze od razu odjechał dalej. No nic, nie nasz to problem. Na peronie nikt na nas nie czekał, choć w sumie oczekiwaliśmy tego bo za Backwaters Tour, które miało być główną atrakcją pobytu w Kerali zapłaciliśmy na internecie mega kwotę (500 USD).
Mieliśmy iść już szukać budki (nie będę płacił za połączenie Cochin - Poland - Cochin jak local phone kosztuje 1 RPS) gdy pomoc zaoferował stojący obok gość (salut to Indian Navy) - zadzwonił ze swojej komórki na helpline KeralaGreenery która organizowała nam pobyt w Kerali. Okazało się że kierowca czeka na nas przed dworcem. Śladem localsów mykneliśmy przez perony i po chwili siedziliśmy w samochodzie.
Podróż do miejsca transferu łodzią zajęła niecałą godzinę. Sam transfer mający trwać pół godziny zajął ok. 2 minut. Za co my kur.. płacimy Po chwili wiedzieliśmy. Pristine Island Resort na jeziorze Vembanadu. Łał !!! Oaza luksusu. 10 chatek na sztucznej wyspie kołyszących się łagodnie na falach. Na dzień dobry powitalny drink, wszyscy kłaniają się w pas, normalnie 5 star all inclusive z Neckermanna.
Niestety widoki na otaczające wybrzeże psuje rozpętująca się ulewa. To jednak 800 km na południe od Goa - pora monsunowa trwa tu chyba jeszcze w najlepsze. Jemy wypasioną kolację (dość drogo - 730 RPS) i o 19.00 (!!!) zmęczeni długą podróżą zasypiamy.