sobota, 22 paź 2016 Rangun, Myanmar
Thanboddhay Pagoda
Jak bardzo jesteśmy przywiązani do naszych schematów myślowych, związanych z naszym kręgiem kulturowym, przekonaliśmy się pewnego dnia, kiedy to wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę poza Mandalaj.
Trzy godziny jazdy autobusem i 15 minut jazdy motocyklem doprowadziły nas do stóp Buddy giganta - Bodhi Tatung - betonowego monstrum, zbudowanego parę lat temu nieopodal Monywy. Z datków wiernych, przy pomocy setek ton betonu, białej i żółtej farby oraz niezliczonych ton cegieł, tynku i drutu zbrojeniowego, współcześni Birmańczycy postawili w szczerym polu kilkudziesięciometrowej wysokości posąg stojącego Buddy. Ma górować nad całą okolicą i mieć pod swoim czujnym, opiekuńczym okiem wszystkie ożywione w okolicy byty.
Gdy podjechaliśmy bliżej, dostrzegliśmy małe okienka umiejscowione na całej wysokości kolosa. Skoro są okna - to można wejść do środka - pomyśleliśmy zgodnie. A skoro można wejść do środka, to jaki wspaniały widok może rozpościerać się z tarasu widokowego umieszczonego na szczycie.
Rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę na szczyt. Faktycznie, wnętrze posągu wypełniały bogato zdobione komnaty. Wszędzie, jak okiem sięgnąć ściany pokrywały współczesne malowidła. W pomieszczeniach było duszno. Co więcej, konstrukcja pomieszczeń - wcale nie małych - wymagała na odwiedzających przejście całej długości każdej komnaty, aby dostać się do kolejnych schodów prowadzących do kolejnej kondygnacji.
Pierwsze piętro, drugie, piąte, ósme... spieszymy się, bo czas pobytu mamy tu bardzo ograniczony. Jest koszmarnie duszno i wilgotno. Ubranie nie tylko klei się do ciała, ale zwyczajnie można je wyżymać. Jesteśmy zmęczenie, ale brniemy wyżej i wyżej. Dziesiąte piętro, dwunaste, piętnaste, dwudzieste... Cały czas to samo. Na ścianach straszne malowidła przedstawiające męki potępionych. Rozczłonkowane ciała, mordowanie, zrzucanie ze skały, miażdżenie, gotowanie, przypalanie - wszystkie możliwe do wyobrażenia cierpienia piekielne. Na środku zaś każdej sali, stoi kilka figur Buddy. Ich wizerunki są pogodne i miłe dla oka. To wizualizacja buddyzmu. Albo będziesz podążał drogą właściwą, drogą Buddy, albo czeka Cię los potępionych, takich jak na ściennych malowidłach.
Dwudzieste czwarte piętro... jeszcze jedno i będziemy na szczycie. Czeka nas nagroda w postaci tarasu widokowego. Wchodzimy pół żywi i zupełnie mokrzy na 25 piętro. To kres wspinaczki i... nic więcej nie ma. Jest ostatnia komnata. Taka sama jak 24 poprzednie...
Bo nie byliśmy w drodze na punkt widokowy, my - trochę mimowolnie - odbyliśmy duchową pielgrzymkę, w świat buddyzmu.
Na szczęście wynagrodzenie przyszło później, w postaci unikalnej w skali całej Birmy pagody Thanboddhay i jej fantastycznych wnętrz.