sobota, 22 paź 2016 Rangun, Myanmar
Mury obronne pałacu królewskiego, Mandalay
Późny wieczór, ale ulice nadal tętnią życiem. Siedzimy w typowym dla Mandalaj barze piwnym. Kilka ciasno poupychanych w niewielkim pomieszczeniu stolików stanowi w zasadzie jedyne wyposażenie wnętrza. Cerata pokrywająca drewniany stolik lepi się do wszystkiego. To świadectwo bytności poprzednich klientów. Lekkie przetarcie jej brudną szmatą nie ma prawa niczego zmienić w tym temacie. Pomiędzy stolikami krząta się ktoś, kto pewnie mógłby aspirować do miana kelnera, ale w tym przypadku, użycie tego wyrazu jest mocno na wyrost. Choć jest lekko pijany, to nadal wygląda jak birmańska wersja Roberta Downeya Jr. Za barem, gęsto obłożonym pełnymi butelkami z alkoholem siedzi kobieta. Do pleców ma przytroczone małe dziecko. Gdy odpowiednio się obróci, to bar wygląda tak, jakby obsługiwało go niemowlę. Klientami baru są zarówno Birmańczycy, jak i obcokrajowcy. W takich miejscach jak Birma, obecność jednego turysty momentalnie przyciąga kolejnych. Wszyscy gapią się w wielki telewizor zawieszony na ścianie. Transmitowany jest finał walk tajskiego boksu. Wszyscy piją, jedzą i palą. Dym papierosowy spowija całe pomieszczenie, dopełniając charakteru miejscu. Jest głośno, bo finał walki boksu jest zaciekły. Zamawiamy jedną z nielicznym potraw w menu, makaron zasmażany z kurczakiem - to tutejszy standard, na który już nie możemy patrzeć.
Mahamuni Paya - jeden z najświętszych wizerunków Buddy w kraju - Mandalay
I jakkolwiek nie sposób nie nazwać tego miejsca speluną, nie zasługującą na miano baru czy pubu, to jest to miejsce nad wyraz przyjemne. Na długo pozostanie w naszej pamięci, jako jeden z obrazów Mandalaj.
Bazar Zegyo - jedno z najbardziej klimatycznych i tętniących życiem miejsc w Mandalaj. Mijamy kolejne stragany. Proste, bambusowe stoły dosłownie uginają się pod ciężarem zalegających na nich towarów. Spomiędzy ogromnych kiści bananów wygląda Birmanka. Ma ogromny, zrobiony z liści bambusa kapelusz oraz pastę thanakha nałożoną na policzki, czoło oraz nos. Siedzi biernie. Nie zachwala towaru, nie nawołuje kupujących. Wie dobrze, że i tak do końca dnia jej towar wyprzeda się w całości. Parę stolików dalej, swoje stoiska mają handlarze suszonych ryb. Łatwo do nich trafić po charakterystycznym zapachu. Sprzedawane tu niewielkie, wysuszone rybki są podstawą do jakże lubianej tu pasty rybnej - składnika w zasadzie każdej potrawy. Z prawej strony, z końca prostopadłej uliczki, dochodzą odgłosy śpiewu. Nie sposób ich z niczym pomylić. To mniszki idące przez targowisko w błagalnej procesji. Idą boso, jedna za drugą. Każda ubrana jest w różowy habit. Niektóre mają parasol, inne na ogolonych głowach układają jedynie szarfę. W ten sposób chronią się przed palącym słońcem. Maszerują wolno, od stoiska do stoiska.
Kuthodaw Paya, największa kamienna księga na świecie - Mandalay
Każda z nich, przed sobą niesie misę. Do nich sklepikarze władają garść ryżu, pęczek ziół, kilka sztuk warzyw. Żaden ze sklepikarzy nie uchyla się od daniny. To codzienny rytuał, trwający nieprzerwanie od czasów początku istnienia bazaru - czyli nie wiadomo jak dawno. Jeszcze dalej, w uliczce prowadzącej do klasztoru i pagody znajdują się stragany z dewocjonaliami. Można w nich zakupić wyprawkę dla mnicha. Torbę, miskę żebraczą, sandały, habit. Pielgrzymi mogę zaś kupić charakterystyczne wachlarze zrobione z prawdziwych pieniędzy. W ten sposób mogę ofiarować dary dla dostojnych mnichów lub na rzecz klasztorów. Dziewięć lat temu nocowaliśmy w hotelu położonym bezpośrednio przy targowisku Zegyo. Przed dziewięć lat nic się tu nie zmieniło. Bazar jest dokładnie taki sam jakim go zapamiętaliśmy. Jest może trochę więcej skuterów, ale to nadal to samo miejsce, z tym samym, niepowtarzalnym kolorytem.
Mandalaj do duże miasto. Gwarne, tłoczne, tętniące życiem. Jego krwioobieg stanowi szachownica ulic, przecinających się na dużym jego obszarze pod kątem prostym. Jedziemy na skuterze. We troje, na jednej maszynie, w indyjskich, tanich kaskach, wtapiamy się w typową uliczną, azjatycką rzeczywistość. Po drodze mijamy wiele takich zmotoryzowanych rodzin. Jedziemy dość szybko. To już nasz trzeci dzień na drodze.
Kuthodaw Paya, największa kamienna księga na świecie - Mandalay
O ile jeszcze w pierwszych godzinach byliśmy czujni i przepełnieni troskami o nasze bezpieczeństwo, o tyle teraz czujemy się pewnie. Miasto nas zaakceptowało i pozwoliło być jego częścią. Płynnie pokonujemy kolejne przecznice. Zasada tu jest prosta: jechać przed siebie, a na skrzyżowaniach, każdy z prawej strony ma pierwszeństwo. Tylko pozornie ruch tu jest chaotyczny. W zasadzie nie uświadczysz tu znaków drogowych, ale ruch jest płynniejszy niż mogłoby się wydawać. Sekret tkwi w organizacji ruchu. Główne arterie są jednokierunkowe i ułożone naprzemiennie. Co druga ulica dopuszcza ruch tylko w jednym kierunku. Gdy zrozumie się tę zasadę, to wszędzie łatwo można dotrzeć. Poznajemy w ten sposób miasto. Jego zakamarki i dzielnice położone zbyt daleko, aby obcokrajowcy chcieli się do nich zapuszczać. Nie ma w nich typowych atrakcji turystycznych, ale dla nas jest coś równie ciekawego - życie miasta. Co parę ulic, mijamy kolorową, kamienną bramę. W Birmie to droga prowadząca do klasztoru lub pagody. Jest ich tu mnóstwo. Nie są ani ze złota, ani nie są nawet jakoś specjalnie okazałe - ale są. Są nawet przez to prawdziwsze od tych zabytkowych, do których lgną turyści. Mijamy targowiska miejskie. Przepełnia jest ostry, męczący zapach suszonych ryb. Gdzie indziej, w kolejnym zaułku, ludzie rozpakowują obładowany towarami samochód ciężarowy, jeszcze w innymi miejscu, pomocnik kierowcy myje wielki autokar. W nocy padał ulewny deszcz. Drogi płożone najbliżej rzeki Irawadi znalazły się pod wodą. Czasami trudno przejechać. Czasem trzeba wjechać skuterem w głębokie rozlewisko, nie mając pojęcia co znajduje się pod wodą. Takie miejsca pokonujemy ostrożnie. Zapuszczamy się głęboko w miasto, ale nigdzie nie czujemy się niepożądanymi gośćmi. Nigdzie nie czujemy zagrożenia. Przeciwnie ? wszędzie, słyszymy tylko przyjazne powitanie: minglaba i serdeczny uśmiech. Widzimy go nawet częściej niż w okolicach bardziej turystycznych. To typowe dla Birmy. Cały czas turystów jest tu za mało, aby mieszkańcy do nas przywykli.
A zabytki Mandalaj - a jakże - są monumentalne, ważne i dostojne. Dla większości są jedynym celem. Dla nas były tylko dodatkowymi punktami wizyty w Mandalaj...