niedziela, 24 sie 2008 berlin, niemcy
Prambanan Temple
Planowanie pobudki i atrakcji nie jest najlepszym pomysłem, kiedy dnia wcześniejszego pije się do 4 nad ranem Welcom drinka z nowoprzybyłym do hotelu podróżnikiem prosto z kanady. Zamiast wcześnie rano to my na totalnym lajcie wstaliśmy o 12:00 i ruszyliśmy spokojnie znane już 6 kroków obok do knajpy na wypasione śniadanie.
Zaraz po śniadaniu postanowiliśmy uskutecznić plan, czyli podjąć wyzwanie wynająć 4 skutery i wyruszyć prosto przed siebie, ale tak, aby dotrzeć do świątyni hinduskiej Prambanan Temple. Początkowo zestresowani faktem okoliczności, w jakich przyszło nam się poruszać po indonezyjskich drogach nie mówiąc już o lewostronnym ruchu, który wydawałoby się dodatkowo utrudni całą zabawę. Po chwili obwąchiwania się z "mechanicznym rumakiem" całą czwórką śmiało i z wiatrem we włosach (de facto przykrytych przepoconym kaskiem) ruszyliśmy przed siebie w smogu, hałasie klaksonów i ryku wszechobecnych silników oraz w towarzystwie niezliczonej ilości amatorów tego dwukołowego środka transportu, ilości tak dużej, że niejeden zlot motocyklowy mógłby pozazdrościć. Okazało się, że jazda zygzakiem z głównym skupieniem się na klaksonie w totalnym chaosie i bez zachowania większości znanych nam zasad ruchu drogowego należy do spraw bardzo łatwych i przyjemnych a co ciekawe bezpiecznych, bo w tak niesamowicie dużym tłoku nie ma miejsca na brawurę i szaleństwo a każdy z uczestników ruchu uważa na wszystkich w koło bez względu czy jedzie właśnie lewym pasem czy też prawym a może środkiem czy też pod prąd. Szkoda, że w PL się tak nie da.
Oczywiście w bezpośredniej okolicy świątyni, która bardzo ucierpiała podczas ostatniego trzęsienia ziemi, białasy takie jam my okazują się większą atrakcją dla tubylców niż świątynia, którą również przybyli zwiedzać. No cóż nie zazdrościmy losu osób publicznych, choć całkiem dobrze się bawimy, kiedy kolejna grupa szkolna ustawia się do zdjęcia z ANT. W drodze powrotnej na wspomnianych dwuśladach zahaczyliśmy o pięknie ulokowaną knajpę na jeziorze, do której, żeby się dostać musieliśmy użyć mini tratwy a zaraz na drugiej stronie czekała na nas świeżo wyłowiona rybka wprost ze stawu wrzucona, na grila i zjedzona w pozycji kolanowej